Pan Tealight i Herosek…

„Winić należy chyba to, że ostatnio łaziła wrzeszcząc: „I need a hero”… znaczy śpiewając. Darła się w głosy nieba, piekła i światów równoległych. Darła się długo, darła się dobitnie, i chyba wtedy on spadł. Spał nie jakoś jak on kot na cztery łapy, czy w telemarku, raczej zwalił się na glebę. Wyrżnął. Boleśnie zapewnie. Pan Tealight aż westchnął na to ze środka swojej szarości.

Na pewno coś mu się stało.

Na pewno zabolało. Na pewno sobie coś stłukł i to w tym miejscu, gdzie najbardziej boli, ale jednak… tylko cichutko jęknął. Może go poddusiło? Ale może nie. Podniósł się z godnością i zaprezentował swoją herosowatość. Raczej heteroseksualną, ale kto ich tam wie. W końcu mają rajstopki…

No miał je na sobie.

Zresztą, jak inaczej rozpoznasz takiego? No jak? niekoniecznie przeca pojawia się wtedy gdy trzeba, bo krzyk to nie zawsze z bólu i tak dalej, ale… ten miał rajtki. A to oznacza, że był Heroskiem. Ekhm, niskim może, no ale… mocno niskiej Wiedźmy Wrony Pożartej widać takiego przypisano. Wiecie, coby rozmiarowo dopasować, a może jednak zwyczjanie ją wściec, bo ona niecierpiała niskich facetów. Co innego krasnoludy i krasnoludki, duszki, elfiątka i ufoczki… ale zwykły niski facet wprawiał ją w dziwne pomieszanie. Nie wiedziała, czy przytulic do piersi, utulić, dac cukierka, czy jednak zwyczajnie sprawdzić, czy nie przypiął się jej do pięty…

Tak stali na przeciwko siebie, ona mocno zaskoczona, choć widziała już dziwniejsze rzeczy na świecie, wciąż jeszcze z ostatnimi nutami pieśni na ustach… niemalowanych, on dziwnie oszołomiony, choć starający się zachować pozory i Pan Tealight. Tak, on po raz pierwszy wyglądał tak, jakby zsikał się ze śmiechu w gacie.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_9598

Z cyklu przeczytane: „Niepowszedni. W potrzasku” – … najpierw było „Porwanie”. Chwila, która ich połączyła, która sprawiła, że ich całe życie się zmieniło. Nie byli już nastolatkami z niewielkiej części świata, nie byli już tylko obdarzonymi mocami, specyficznymi osobowościami…

To wydarzenie na pewno ich zmieniło.

Zmieniło ich świat, ich codzienność… sprawiło, że niektórzy dorośli, inni uświadomili sobie swoje moce, a jeszcze inni się zakochali. Ale jednak… wciąż są ci, którzy pragną ich mocy. Ich niepowszedniości. I choć tło się zmienia, to są wciąż oni – NIEPOWSZEDNI.

Sympatyczny ciąg dalszy opowieści o obdarzonych dzieciakach. Może i wciąż nie do końca osobowości przystają do codzienności życia, może i to wszystko już było, ale dla wielbicieli tematu… na pewno fajnie spędzicie czas.

img_7247-3

Emaliowany krzyżyk, czy łupek?

No wiecie, dla każdego coś miłego, dla mnie wkurw maksymalny. Nic na to nie poradzę, iż traktowanie tutaj amatorów latających po polach z bipczącymi maszynkami jak wielkich odkrywców. Doprowadza mnie nie tyle do szewskiej pasji, a do cholery, a raczej onej całkowitej dżumy… tak wiem, ale dżumy brzmi lepiej. I tak, oczywiście, że rozumiem to, iż takie prawo, oczywiście, że pojmuję subtelne głaskanie po głowie, bo inaczej nie oddadzą skarbu… mnie tego też uczyli, poniżania się, uśmiechów, tłumaczenia jak bardzo jesteśmy wdzięczni… tego całego cyrku, by tylko oddawali to, co wygrzebali… co gorsza, kurde! Sama to robiłam! Dopóki nie wybuchłam i zrozumiałam, że nie dla mnie robota w muzeum, że lepiej mieć własny projekt i zająć się swoimi badaniami…

Tak, tutaj wielbi się amatorów archeologów. Tak ich zwą. Brrr… aż mnie wypryszcza na samą myśl. Nie, to nie jest archeologia i nie chce mi się gadać o kontekście archeologicznym, stratygrafii i całym tym szajsie, który nagle nie jest ważny. Już nie. Już nie gadam, spluwam za to… i zajmuję się swoją robotą. Nawet nie wspominam o rabunku, poszukiwaczach skarbów i o tym, że nawet Indiana Jones o tym wspominał! Choć sam dawał ciała na całej linii…

Krzyżyk.

No ładny taki wiecie, krzyżykowy, ale sorry, dla mnie krzyżyk za młody. Zwyczajnie tak. Nosz wcześniach takowy i całkowicie za bardzo cywilizowany, ale łupek… osz kurde, zaczynam badania! Łupek jest niesamowity. Zamyślenie się nad tymi kreskami i liniami, kurcze, porównania z tymi znalezionymi w innych miejscach… aż chce się żyć, tylko… kurcze, czy kogokolwiek to obchodzi?

Że się jaram…

Bo przecież tyle można mieć teorii, tyle różnych spojrzeń, tak wiele koncepcji i wymysłów, tak dużo… Kurna chata, nic ino googlać podobne przedmioty, zagłębić się w literaturkę, ale wiecie, najpierw bez cudzych słów, najpierw wejrzeć w siebie z punktu widzenia Jej… Wyspy. Bo przecież to jest region specyficzny. Bardzo niesamowity. Nie da się tak samo określać kontekst tutaj, jak w innych miejscach…

img_9301-2

A teraz przejdźmy do zabawy…

Wiecie o tym, że Wyspa ma co najmniej cztery dialekty. Wszystkie oczywiście zebrane stanowią język zwany bornholmskim. Oj wiem, wyspowym, no ale, w tym miejscu trzeba zaznaczyć to leksykalnie dobitnie! Mowa Wyspowa się różni od onej Kopenhaskiej. Wiecie, nie tylko tym, że tamci to wielki świat a my się zdajemy im wieśniakami totalnymi… chodzi o muzykę, o coś, co tak inaczej brzmi, o zaśpiew, miękkość… O dziwne spłaszczenie słów, a co najwazniejsze, o połykanie ich i mowę na wdechu. I ono ciągłe zaskoczenie w głosie, myśli i oddechu.

Nu…

… oto i więc jest przykład. Czyli wiecie, macie wiadomą księgę po naszemu LOL Wiecie, seksi tak mocno. Tak bardzo namiętnie i erotycznie, tak nader… no dobra, trochę to brzmi jak porno po czesku, lub Winnetou… pamiętacie te niemieckie filmy? Ekhm, no to właśnie to jakoś tak chyba LOL.

Ech te owce.

Z owcami to człek na Wyspie ma zawsze doczynienia. Nawet jeżeli nie widzicie ich, nie czujecie, nawet nie dojrzeliście wełny na krzaczkach się bujającej, nawet jakoś tak kłebuszki zakamuflowane przy skałach się Wam w oczy nie rzuciły, to na pewno wdepliście w owcze bobeczki. Sheep droppings… fajne cukierki, podobno czekoladowe produkowane w NZ. Hihihihi. No mniejsza, sheepy, znaczy owce u nas łażą na wolności, albo po ogromnych, lekko obramowanych dla ich bezpieczeństwa poletkach. Wiecie, lepiej żeby nie wylazły na szosę, bo w sezonie to wariatów nie brakuje. Znaczy poza sezonem są ino oni znajomi, ale większość z nich jeździ co najwyżej rowerem, więc nie jest tak chyba źle w zetknięciu z owcami…

No to sobie łażą, manczują co tam mają, trawka lekko słonawa, zioła i inne cudowności. Po skałach po ścieżkach, po lasach, po onej nadmorskości i oczywiście po tych wszystkich cudownych miejscach widokowych… i tak się gapią i jedzą. I oczywiście od czasu do czasu chyba się za bardzo zapatrzą i proszę trzeba je ratować. Opalsøen piękne jest, więc co im się dziwić, że wlazły gdzie wlazły, ale już wyleźć nie mogły…

… takie romantyczne to ratowanie owczątek przez dzielnych mężczyznów, co nie? Ech, romantyczność się dziwnie burzy!

img_8748-3

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.