Pan Tealight i Latarnia Ciemności…

„Bo byli tacy, którzy chcieli się zagubić i pozostawać w onym zagubieniu.

Bo byli tacy, którzy odmawiali szczęśliwych powrotów, ale jednak wciąż pragnęli, by ktoś na nich czekał. By ktoś jednak, by było jakieś wyjście, jeżeli zmieniliby zdanie. By zwyczajnie mieć furtkę, rozwarte wrota gdzieś bliżej niż ino w Zaświatach, by wiecie… móż po prostu podjąć drogę z powrotem, ale… nie chcieli się do tego przyznawać. To właśnie dla nich świeciła Latarnia Ciemności. Całkiem niewidzialna, ale jednak możliwa do zauważenia. Całkiem mało odblaskowa, pozbawiona lusterek, ogni i wszelakich lampionów, ale… świecącą. Czernią, a może raczej ciemnością? Nie niczym, tylko po prostu tym, co było inne. Co nie pozwalało się wytłumaczyć, ale każdy wiedział o co chodzi, co nie miało definicji, ale tliło się w załomach wszystkich wspomnień.

Bo byli tacy…

Świat w końcu ma w sobie tyle żyjątek, umarlątek niedokończonych i wszelakich bytów, że musiał stworzyć dla każdego coś. Dla naprawdę każdego. I dlatego razu pewnego narodziła się Latarnia Ciemności o imieniu Bazylia. Narodziła. Nikt jej nie zbudował, nikt jej nie postawił, nikt nawet jej nie wkręcił żaróweczki, czy pomalował pasków. Narodziła się z… no właśnie, tego nikt do końca nie wie, ale się narodziła…

… oczywiście na Wyspie.

Na wszelki wypadek.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_1562-4

Z cyklu przeczytane: „Super Hero High” – … jak na razie dwie książeczki. Do tego oczywiście laleczki, wiecie, lekko przerażające figurki i cały ten szał.

img_7243

Tak, całkiem możliwe, że tego nie rozumiem, w końcu ja fiksowałam w tym wieku na punkcie Winnetou i raczej nie było do tego gadżetów. Były te dziwne filmy, ale ja szalałam tylko książkowo.

img_7242-3

Mniejsza…

… oto opowieści o szkole i zwyczajnych niezwyczajnie dziewczynach. Wiecie, niby bohaterki w przyszłości, a tak naprawdę mają teraz zwyczajne, proste problemy z rodzicami, dziadkami, borykają się z brakiem bliskich albo ich nadmierną opiekuńczością i tyle. Nic nowego, tylko one hamerykańskie nazwy, działające mi dziwnie na nerwy, rażące w oczy. Nic nowego, całkiem nihil novi i video!

Ekhm, a taki żarcik!!!

Książeczki wiecie, dla niewymagających, dość ograniczonych w wyobraźni sferach, nader wczesnych nastolatków. Albo i odrobinę młodszych? Nie wiem… przyznaję, że po prostu dla mnie to nardzo słabe opowieści, ale mają laleczki, może więc to jest ich siłą? No i oczywiście wydanie: twarda okładka, ładna czcionka i zdobienia brzegów kartek, trzeba przyznać, że wydanie niezłe!

img_7241-2

A idę…

Wieje wciąż, ale przecież no kurna nie da się tak siedzieć w domu. Nie da się. Trzeba wyleźć i umęczyć kości. Zresztą ostatnio mam tak silnie dość internetów, że nie macie pojęcia. Nie ma w nich ciekawego, serio! Ostatnio doszłam do tak dziwacznego wniosku i to spoglądając na dziwnie manipulatorskie artykuły naukowe. Nosz kurcze no! Ludzie, czyżbyśmy serio byli tacy nudni i totalnie powtarzalni…

Kurcze, niby natura jest też powtarzalna, no i Wyspa jest… wiecie, ciagle te same pory roku, a w drugiej połowie października oczywiście czas panowania dyni w Gudhjem, wszelako lekko dziwnie wilgotny słomiany labirynt i pustka. Cudowna, niesamowita, oszałamiająca mnie pustka. Czas, w którym włażę na moją ukochaną, cudowną i niesamowitą Szarą Mrówkę i… nie ma tam nikogo poza mną, kurhanami i stojącymi głazami i oczywiście drzew poszumem i wybrzeżem w oddali i jeszcze domkami gdzieś w oddaleniu…

Chmury są, ale nic to.

Wieje…

… kurna trzeci tydzień wieje, nie mam pojęcia gdzie się podziały liście. Serio! Zielone zostały zdarte z gałęzi, a jednak nie ma ich na ścieżkach, nie ma na poboczu, nie ma na drodze, więc kurna gdzie one są? Gdzie moje grzebanie się w szelestach i poszumach, gdzie te kolory, gdzie one wszelakie, cudowne nieporządności? No gdzie? Czy jest jakieś miejsce na Wyspie, kurcze, gdzie one się zebrały, piją gorącą czekoladę, herbatę i kawę i zagryzają chłód brałnisiami? No kurcze dobra, może i jest takie miejsce, ale gdzie? Czy można się tam dostać, czy pozwolą, a może jednak strzegą ich pąki wszelkich rzepów? Wiecie, tych czepliwych i wysokie jeżyny, które oczywiście w tym okresie kolą najmocniej? Naprawdę najmocniej, przetestowałam to empirycznie!

Wieje…

A jednak wczoraj było trochę słonka. Chwila może, ale w końcu odrobinę dłuższa, nie trzy sekundy, ale prawie godzina, no dobra, z przerwami, ale jednak…

img_1239-2

Idzie sobie człowiek, a nagle jak mu nie pizg… znaczy coś mu nie pierdy… znaczy nie przeleci przed nosem. Coś niczym lekko większe bączki, wiecie, coś na kształt raczej buzujące mikrochmurki, niż zwierzaczka. Może i jakaś cholerna nowoczesna ustrojstwowość? Może i coś na kształt onych maszyn, co to bidulki pszczoły mają zatrzymać? Może i kosmici? A może ktoś mnie śledzi i wiecie, drony zaczęli już robić w takim rozmiarze?

Może?

A nie…

… bo oto opadło mnie stadko rudzików. Nosz namnożyli się kolesie i kolesiówy nieźle. Piękności takie z tymi klatami pomarańczowymi, tymi pióreczkami w lekko żółtawej szarości, tymi uśmiechami, dzióbkami, uszkami… a nie, o oczki mi chodziło, kurcze, o oczki, jakie uszki!!!? He he he!

Latają dookoła mnie jak szalone, a może postrzegają mnie jako wiecie, intrygujący pojemnik na zimowe zapasy? Ino wypchać ją ziarnem i robakami i już. Jeden to wylądował mi przy bucie i stoi.  I się nie rusza i kurcze… gapi się na mnie. Ja ze zdziwienia oczywiście też szaleję, bo ni podnieść aparatu, ni wiecie, zagadać. W końcu zaczynam się poruszać, a on nic, a oczywiście jebany aparat nie łapie ostrości. Całkiem odmawia pracy, pewno też się zagapił na ptaszka… no dobra, w końcu dochodzimy do porozumienia i oczywiście ptaszek odlatuje. Na szczęście tylko na chwilę… piękny jest. Wiatr trochę mu miesza one pióreczka, stroszy go, a rudzik i miny robi. Wiecie, przekiwuje ten swój łebek i rzuca mi to spojrzenie: kobieto strzelaj one foty, bo ja sławny chcę być, a żona na robala czeka! I jak już człek myśli, że kurcze koniec tej ptaszności…

Opada go stadko całkiem wypoczętych już mysikrólików zwyczajnych!!! Znaczy fuglekongernów po naszemu! Pewno przez te pozłotkę na czubku łebka. Kurcze, ale być opadniętym przez taką moc ptasięctwa było niesamowite. Takie są ruchliwe, bardziej niż pszczółki, bardziej niż one chmurki robinowe, bardziej…

img_1249

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.