Pan Tealight i Używki…

„No ćpał no.

Czasem życie nie da się tak na trzeźwo, albo wiecie, ino na powietrzu świeżym. Bo choć i ono smakowe, lekko słonawe jak zawieje, to jednak się nie da. No nie da się bez onych używków, a i czasem łatwiej się na nich lata… Znaczy zaraz, po nich się lata. No wiecie, po spożyciu i czasem nawet bez miotły, ale pamiętajcie o długich gaciach i serio przydają się rajstopy! Uwierzcie mi!!!

Ale ćpał.

Zwyczajowo ćpał to, co całkiem nie jest jeszcze zakazane. Wiecie, grzybki jak grzybki, porosty i te malutkie szare lasy, mikro całkiem i jeszcze te zielonkawe ludziki, co wyglądają jak żelki, ale bardziej krzyczą, gdy się je ściska zębami. Ale serio, krzyczą tak z radości i w całkiem całości wychodzą potem oną drugą stroną! Naprawdę!!! Nic im się nie dzieje, czysta ekologia, ale… bierze się je zwykle na wielkim potrzebowym haju, więc wiecie… można przecież trafić na te, które wyszły już z ciebie kiedyś, które miałeś już w sobie i które, znają cię od podszewki.

Właściwie, to dlaczego zwie się to ćpaniem? No dlaczego? Przecież bierzesz z potrzeby pewnej, nie ino z rozrywki, choć i rozrywka jest potrzebą, więc… ćpanie… „jeść łapczywie, jeść bez popijania, brać narkotyki”. Może więc, może nie do końca wszystko jest takim, jakim się zdaje? Może? W końcu garść ziół, to nic złego, roślinka, troszkę proszków, kompociki, wszelkie napary… przecież, gdy jest się Przedwiecznym, Powiecznym oraz wszelako Tuwiecznym, to nie można, nie da się tak na całkiem trzeźwo. Choć syropik być musi, by coś w duszy się rechotało potępieńczym rechotem.

Mniam… syropik!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

img_9112

I znowu jedzonko.

Tak jakoś się zrobiło, że dzień po dniu, ale nic to przecież, nic złego. Te pozycje wybrałam sama, sama za nie zapłaciłam. Zresztą, bez urazy, ja zawsze sobie sama płacę. Dzięki temu jak mi się nie podoba, to wiecie, mogę o tym mówić nie srając po gaciach z przestrachyu, że… A właśnie. Mała anegdotka. Dawno, dawno, dawno temu, gdy właściwie internety to wiecie przez telefony były i tak dalej, popełniłam recenzję na Merlin.pl, za którą dostałam opierdol od Autorki onej książki – debiutu! Bo widzicie, czasem nieładnie mieć własne zdanie widać, a może jednak…

Może jednak nie tak powinno być?

img_7248-2

Na Wyspie znowu afera i to całkiem mało śmieszna. Podobno wykryto w wodzie z Hasle jakieś bakterie, więc przymusowo osobnicy z Hasle i okolic muszą gotować wodę do spożycia i mycia ząbków. I to, nie żeby ino gotować… ale raczej gotować wodę w garze przez co najmniej 5 minut, a w czajniku to kilka razy!

Wczytując się w dość lakoniczny artykuł w naszej jedynej i słusznej gazetce, z jednej strony wyczuć dało się przerażenie, a z drugiej… no kto nie podaje nazwy bakteryi? No kto? Nosz kurcze blade no! I co, jeśli nie każdy czytał gazetę? Co? Zajrzycie im tam do domów, czy jednak opadnie na nas dżuma jakaś cholerna? No nie wiem, ale trochę mocno to straszne, bo w Danii wodę ciągnie się normalnie z kranu. Znaczy wiecie, jeśli przychodzicie do kogoś w gościnę, to dostaniesz kranówkę, gdy o nią poprosisz. Żadne tam wody naiwne, żadne tam smakowe, zwyczajna kranówka. Zresztą, sama pociągam nawet pod prysznicem. Bo ona taka smaczna… Przyzwyczajenie od razu ciągnie Tubylca do zlewu. No jakoś tak, więc to całe gotowanie… ech, cienko to widzę. Ale… jeżeli nie ugotują, to co? Posrają się ino, pawia puszczą, czy jednak kurcze coś gorzej?

I co z oczyszczalniami?

Ech, powiem wam, że trochę to wszystko dziwne. Niby mamy inny wodociąg, ale jednak nagle dziwnie człek spogląda na tą krystaliczną mokrość. Tak z większym przerażeniem, z jakąś obawą taką. Nagle to, co jest zwyczajne, winno być zawsze dostępne – choć człek wychował się w czasach, w których często wody nie było i zapindalać trza było do studni sąsiadów z nader daleka… to jednak. To dziwne to jest. Powiem wam szczerze, że serio atawistyczny lęk się w człowieku rodzi, gdy nagle uświadamia sobie, że bez wody, jedzenia i powietrza, to se w Fejsa nie popinkala.

Bez wody się nie da.

A kurcze, przy tych marnych opadach, to nie pociągniemy przecież z morza? Tak wiem, można odsalać, ale jednak… to wciąż nie to. Co, rosę mam zbierać. kurna Bear Grylls ze mnie, czy co?

img_7315

Jesień…

Jak najbardziej jesień, ale przez te wszystkie wietrzności, to wiecie, raczej nic z tego. Raz chłodno, raz trochę cieplej, dziwne to wszystko. Ni to słotna, szara jesień, ni to kolorowa choć za chmurami, ni to… dziwnie jest.

Ale czasem da się tak wpadnąć w międzychmurny czas. Jakoś tak się udaje. Skacze człek, czeka, cyka foty, a potem klnie, a potem modli się, a potem wyzywa znowu… no chmury one, które słonko schowały. Bo to ono jesienne światło na Wyspie, ono światło pomiędzy chmurami, to łączące w sobie ciężkość przedburzową i oną niskość zimowego promienia, jakoś tak… czaruje. Czyste jest takie, wyraziste, jakoś tak. Takie to wszystko jest wtedy niesamowite. Szczególnie na plaży wygładzonej przez pływy sztormowe, na której wilgotności odbija się oczywiście ono chmurzane niebo, jakby… wszystko zamieniło się stronami, jakbyśmy nagle stąpali po niebie…

A na morzu trzy łabędzie.

Na pierwszy rzut oka, choć moja znajomość rozpoznawania płci u ptactwa wiecie, mierna jest i ino bazuje na wielkości i ubarwieniu, no ale… na pierwszy rzut oka to są to mama, tata i oczywiście ono Brzydkie Kaczątko. Dziwnie dostojne, ale w tym rejonie świata oczywiście musi być Andersenowe! Oczywiście na falach. Fale one zwierzaczki bujają, a one zwierzaczki w czasie bujania się posilają i ino takie kuperki podskakują na niewielkich bałwanach. I może i słabo się robi człowiekowi, ale jednak one dzióbki czerwone, ociekające wodą z jakimiś tam wodorostami… takie to niesamowicie tanecznie. Baletowe nawet… choć z tym szaraczkiem i rokowe może?

Nie mogę się napatrzeć na Wyspę.

Po prostu jest to niemożliwe. Codziennie, ranek w ranek, spoglądam przez okno i sprawdzam, czy ona wciąż tam jest. Można to uznać za OCD, można i zrzucić na karby depresji, ale to robię. Sprawdzam… bo wiecie co, to wszystko może się okazać snem i to tym, z którego właśnie się obudziłam i… No dobra, czas na leki, co nie? I na obserwowanie szarości za oknem, onej jesiennej, która akceptuje zjedzenie czekolady, wypicie czegoś wrząco-tłustawego i oczywiście jakieś ciasteczko. I więcej spania i może jeszcze… grubsze skarpety?

img_9042

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.