Pan Tealight i Na wietrze…

„Znaleźli ją rano bujającą się na Strażniczce Czereśni. Tak po prostu wiecie, dwa sznurki, niby huśtawka, a na niej Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki… buj buj buj. Się buja. Niczym dzieciak, lekko bladawa, bo wiadomo, u niej każde poruszenie to od razu rzygolot żołądkowy, ale jednak… buja się. Jakby nie pamiętała, że boi się nawet stanąć na palcach, bo od razu zawroty głowy, jakby cofanie się i wariacje żołądkowe też nagle zeszły w zapomnienie… jakby…

Buja się.

Wszystko oczywiście przez Wiatr.

Bo widzicie, Wiatr odwiedził Panią Wyspy i robią razem te dziwne rzeczy, o których dzieci serio nie powinny wiedzieć. Serio. Wiecie, nadmiar wiedzy w wielu przypadkach nie jest dobry… bardzo jest niedobry. Ale… przez te wszelkie powiewy, podrywania doniczek, poruszania śmietników, fal burzenia, gałęzi tańce i macańce i oczywiście… przez ono ludzi pochylanie nad zeschniętą glebą, jakoś tak się bardziej wariacko Wiedźmie Wronie pod deklem zrobiło i z tego wszystkiego, zaczęła się bujać, więc tak patrzyli na nią się bujającą i nie wiedzieli… przynosić wiaderko, schowane torebki żygotki szukać, czy jednak… po prostu czekać na tragedię, która musiała nastąpić, bo przecież pewne rzeczy na świecie mają tak określone początki, środki i końce, że serio nie da się inaczej.

Tylko może z daleka…

Wiatr chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, co czynił. Nie mogli mu tego wybaczyć, ale jednak nie mogli się też sprzeciwić, więc po prostu, wiecie… patrzyli. Bo czasem tylko tyle można zrobić, czasem warto przymknąć oczy, bo to, co widziane odbija się w czaszce znakiem wypalonym niczym piętno na krowie z którym rozstać się nie można. Które nawet, jeżeli się już wygoi, to pozostaje blizną, znakiem zawsze widocznym i nawet jak zapomnicie, to nocą do was ono powróci…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1593

Z cyklu przeczytane: „Harda” – … dla mnie. Tak, dla mnie specyficzna opowieść. Może i najważniejsza, bo przecież o Danii. A nawet o Bornholmie!!! I to fakty, o których nie miałam pojęcia… a raczej, wiecie, jeszcze nie doczytałam.

Ale o Świętosławie coś wiedziałam. O niej. Wielkiej i specyficznej, dzielnej, a jednocześnie tak kobiecej. Dlatego tak się cieszyłam na tę lekturę. Ale… tak, jest ale i to ale, o które winię wydawnictwo, bo przecież Autorka pod koniec opisała wszystko, w znaczeniu co i jak, dlaczego… Problem? To nie jest książka o Niej. O Sigridzie. Nie. To opowieść o początku. O świecie Mieszka, o Dobrawie i dorastaniu rodzeństwa. Opowieść o przypadkach, drodze, rysiach. O ludziach, którzy tak bardzo naznaczyli Europę. Całą Europę, a w szczególności jej północne ziemie.

… więc nie zdziwcie się, że nie występuje tutaj wyłącznie Ona. Nie zdziwcie się, że spotkacie tak wielu i w rzeczywistości żaden z nich nie będzie postacią pierwszoplanową. Po prostu czekajcie na „Królową”. Autorka obiecała, że tam, będzie Ona. Tylko Ona. Sigrida Harda. Sigríð Storråda, Sigrid the Haughty, Gunhild… i oczywiście on… Svend Tveskæg i Olav. Oj, człowiek nawet nie pomyślał, że tak mogło być…

Autorki przedstawiać nie trzeba. Wtargnęła na półki i zawojowała nas całkowicie. I tych lubiących powieści historyczne, i tych od obyczajówek i tych, którzy grzebią w fantasy, bo przecież nie stroni ona od magii. Mnie… zawojowała prostotą i genialną umiejętnością łączenia tego co ludzkie z tym co jest faktem historycznym. Nie mogę się doczekać dalszego ciągu tej hostorii.

IMG_1529 (3)

Ten szalony błękit… po prostu powala.

Siedzi sobie człowiek na kamieniach, no i tak patrzy w oną cudowną błękitnośc, w tą przepiękną spokojność, te kormorany, czy coś tam… no wiecie, czaplowate takie ale czarne całkiem! Jak siedzą na białym kamieniu wyglądają całkiem niepoważnie. Jakby wiecie, nie załapały, że na tej umprezie nakazano strój mnie zobowiązujący. Dołem opływaja go łabędzie, a te znowu wiecie… po staremu białe. I tak patrząc na ów spektakl, pomijając pikujące mewy i pływające, mniej identyfikowalne byty, to człek rozumie dlaczego biel i czerń ze soba walczy, ale i do siebie pasuje. Oczywiście, jeżeli otacza to błękit wody i niebios. I ta zielonkawość lekko już więdnąca.

Siedząc na kamieniach – bo to plaża w Salene – człek przypomina sobie one zdjęcia, które mu pokazywano, jak to tutaj kiedyś było. Jak piaskowo było i w ogóle wiecie, wystrzałowo i tez nagle rozumie, że chyba dla ludzi to wszystko obecnie musi być z gwiazdkami i podane na onych srebrnych talerzach, bo inaczej to ludzie nie potrafią sie bawić. Nie kręcą go czyste i bezpieczne drogi, nie mamią liście i kwiaty, a już w ogóle morze nie kręci bez wystrzałowych skakanek i tych tam fruwających cośtamów…

A ja siedzę sobie na kamieniach i wiecie co, kurcze z kamieniami jest fajnie. Może i pewnikiem dałyby mi wilka legendarnego, bo zimnawo już… ale takie są fajne. Ugładzone i układać je można jeden na drugim – wiecie, takie to teraz modne, że wszyscy to robią… kamienie różnorakie. Tutaj coś granitowego, tam pospolite zlepieńce, kilka krzemieni. Coś z połyskiem labradorytowym… ech, kamienie są super! Ale łażenie po nich to serio męka! Nie polecam, łatwo nogę można zwichnąć.

Albo i coś więcej… więc wiecie co? Polezę w górę. Posapię oczywiście, bo ścieżka dzika i stroma i wszelako… no rany no, sapię!

IMG_0108

A górą oczywiście samochody…

Ale wiecie, oto zakończył się najgorszy czas sezonu, więc można zaryzykować spacer poboczem. Może jakiś szaleniec nie zrobi mi z tyłka garażu, takiego na dwa auta conajmniej. Serio… ale takie widzenie świata z góry jest całkiem odmienne. No i sama chcę się przekonać, czy można dojść z buta do Muzeum… a może i dalej? Tak w godzinkę, a może i dwie? Popatrzeć na one panoramy…

Bo ten błękit wciąż tutaj jest.

Idąc szosą, no dobra, poboczem… może człek przyjrzeć się onym kreaturom po markenach. No sorry, ale tak to właśnie u nas brzmi, gdy o oną żywiznę chodzi. I koniki, większe i mniejsze. Te mniejsze puchate, włochate, słodkie takie miśki, ta większe znowu bardziej tak w wersji Królowa Lodu 2.0, ale piękne. No i oczywiście owieczki. Kolorowe takie, włochane mocno, kręcone mają loczki i różniste minki. A i krówki… i te tam, męskie krówki, które czasem mnie mocno przerażają, gdy tak wiecie, latają na wolności… Czarne krwoinki i brązowe, takie z grzywkami i bez i oczywiście białe i czarne i w plameczki i oczywiście takie, które wyglądają trochę jak osioły… A i osioła ostatnio widziałam! Z daleko co prawda, ale jednak to chyba był osieł!

A może to wiatr mi oczodoły zamęcił?

Bo widzicie, wieje… po raz pierwszy od dawna, właściwie, pierun wie od jak dawna, ale wieje i łeb trzaska, pod kopułką zbyt wiele myśli i pragnień dziwnych, cudzych, jakby wiatr zwyczajnie nazbyt skądś wywiał i nazbyt tutaj, we mnie wwiał. Wiecie… wiatr. Wiatr to tutaj dziwna sprawa. Mistyczna, mityczna, a czasem to serio mocno przestawiająca świat. Ale przy tej suszy… kurcze, jak nic bardziej nas dosuszy! A na słonej wodzie daleko to my nie zajedziemy!

IMG_4441

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.