„Że dyskryminacja?
Ależ oczywiście, że nie… bo i po co. Jak już, to właśnie dyskryminacja winna była dołączyć do tego miejsca, ale na razie była to Wielka I Zła Królowa. Wiecie, ta, co to zawsze jest wiedźmą, złą czarownicą i na dodatek drugą żoną. Macochą i wszelaką, upierdliwie uzurpująca sobie miłość… wredulą. Tą, co zastąpiła najlepszą i najpiękniejszą, tą, która była DRUGĄ! Koszmarem, pretekstem, następstwem. Wiecie, nie matką, a tą, która się starała. Nie rodzicielką, a jednak małżonką ojca…
Zła Królowa.
Oczywiście, że tym była najczęściej wyłącznie dla rozpieszczonej, ukochanej córuni, no ale… Kto by tam słuchał innych. Tych, którym pomogła. Biednym, kucharkom, dziewczętom z problemami. Oj nie, wredna córunia nie brała takiej alternatywy pod swoją tiarę, bo i po co. Wolała jęczeć, marudzić, aż w końcu wiecie, uciekła mieszkać z krasnalami, by niby zrobić wszystkim na złość. By ją wielce zauwazyli i by jej żałowali. Poklepali po pleckach, pokręcili głowami nad złem tego świata… Ojojojjjj biedna, rozpuszczona sierotka, która miała wszystko i nie chciała wziąć się do roboty. Pomóc tym, czy tamtym, popatrzeć dalej, niż koniec własnego nosa…
Bynajmniej tutaj, w Sklepiku z Niepotrzebnymi, Wizka, jak ją zwali w skrócie, miała własny sad jabłkowy. Bo widzicie, w końcu puściła. Przestała się starać, by związać rodzinę, by być opieką dla tej dziewczynki, więc wzięła się za jabłka. Bo przecież drzewa zawsze rozumieją, a już jabłonie z tymi owocami o gwieździstych środeczkach, kolorowych skórkach i różnorakim miąższu… umiały zrozumieć. A cydry, wina i wszelakie nalewki to już w ogóle!!! Doprawdy potrafiały nawet wybaczać…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Królewska heretyczka” – … ale czy do końca? Czy jest to opowieść wyłącznie o heretyczce religijnej? A może jednak o heretyczce, która nie chce się poddać kobiecości? Tej kobiecości płodnej w potomków? Pełnej uległości i milczenia… posłusznej nadmiernie.
Oto opowieść obszerna, którą rozpoczyna śmierć Amy, żony Dudleya. Jeżeli znacie temat, wiecie już, w którym momencie jesteście i czego możecie się spodziewać. Jakiej Elżbiety, jakiej królowej, jakiej kobiety, ale… mimo owej znajomości faktów na pewno nie znacie pisarza/aktora zatrudnionego przez Dudleya. Na pewno nie jesteście świadomi jego istnienia, oraz trupy, do której przynależy. I oczywiście… ludzi… Bo przecież w takich powieściach o to właśnie chodzi.
… więc o czym jest ta powieść? O miłości i polityce, kobiecie spełniającej męskie marzenia i życiu dawnej Anglii. O niepewności, ale też pogodzeniu się z losem, który sprawia, że to królowa nie może mieć wszystkiego. Oto opowieść o przemijaniu i zmianach. Oto… opowieść intrygująco spisana, nie stroniąca od współczesnego języka, ale też nie przesadna w jego ekspresjach. Oto niesamowita opowieść historyczna, po którą powinni siegnąć i ci, którym czasy i sprawa Elżbiety jest znaną, ale i ci, których intrygują powieści fantasy, a którzy serio gdzieś mają historię.
Serio! Serdecznie polecam! Szczególnie w tych czasach.
Jabłczanie…
Jak od kilku lat tradycja szepcze, oto ponownie odbył się dzień jabłek w Melstedgårdzie. Wiecie, w tym dziwnym miejscu, gdzie rzeczy, sprzęty i maszyny wciąż używane w Środkowej Europie, nazywają zabytkami. Taka tam wiocha trochę. Kur kilka, owiec kilka i dwa koniki, które obwożą Turyściznę po okolicy, oraz nawożą asfalt. Bo wiecie, u nas kupa ma wartość złota… Znaczy złota naziemnego, trawnikowego i takie tam… jakie grzyby po tym rosną!!! Łaaaaa!!!
No ale… imprezka oznacza wjazd za darmo, troszkę jedzenia, więcej picia i ponownie malutko jabłek. Serio nie rozumiem, dlaczego nazywają to Jabłczanym Dniem! Serio!!! Były dynie, były inne warzywka, przetwory i miodki, oczywiście wsio ekologiczne, ale jednak… to nie jabłka. Oj pewno, że rozumiem, iż nasadzili one kilka drzewek, jabłonek się znaczy, ale dlaczego nie zjadą się sadownicy z owockami, co? I dlaczego wszystko to takie straszne kwasieloki? Aj. Pamiętam z czasów, gdy byłam niższa, choć to trudne do wyobrażenia sobie, iż były cudowne, takie lekko długawe jabłka, wiecie o lekko zielonkawym, twardym miąższu i zawsze burgundowej barwie. Ale za nimi tęsknię, tyle z nimi mam związanych wspomnień… Może tak Polska by podesłała nam trochę owocków? Co? Bo mamy braki!!!
Bynajmniej… było sobie wydarzenie. Bo przeciez u nas ze wszystkiego się robi od razu wielkie imprezowanie. A może większość tak się zlazła ino na darmowe oglądanie wiejskości? Nie wiem. Ja bynajmniej dziękuję, wolę drzewka. Te komody, kuchnie, zapach pleśni i kup mnie przeraża, a już te łoża skrzyniowe to doprowadzają do zapaści. Brrrryyyyy… spałam kiedyś w czymś takim, serio… dzięki za przypomnienie koszmaru i starszej pani opowiadającej jak to w tym samym łóżku zmarł jej mąż…
AAAAAAAAAAAAAAA!!!
Zapomniałam wspomnieć, że i tańce były… he he he!!! Polecam etnologom jako materiał na niejedną dysertację!!!
Owce wciąż ssące…
Owce kupkające. Powiem wam, że wciąż wszędzie nowe kulki owcze. Wielkie, całkiem już podstarzałe zwierzaki, jakby brały przykład z ludzi, nadal domagają się mleka, a matki, całkiem wychudłe i zmęczone, starają się je zniechęcić, a wszystko między onymi kupkami. I jak człek se pomyśli, że w Nowej Zelandii mają takie cukierki, co się zwą „Sheep Droppings”, to nagle się dziwnie czuje i ciągnie go coś do onych, ślicznie ułożonych na skałach bobeczków. He he he…
A tak, takie myśli się ma, gdy susza wyżera ze świata dookolnego każda kroplę wilgotności, a na dodatek na jutro wiatr obserwują. Podobno znowu jakiś huragan ma sie i od nas odbić… ech! Meteory, meteoryty i meteoryzowania. Zobaczymy jak to będzie. Na wszelki wypadek nachodziłam się dzisiaj na dłużej. Wiecie, bo bez chodzenia, to człowiek głupieje. Bez onej natury takiej macanej, a nie ino oglądanej z domu. Wariuje strasznie, szczególnie teraz, gdy słonko już nie parzy, ale wciąż grzeje i szaleńczo nisko daje i na dodatek liście barwi i kazdemu jakoś tak nadaje blasku… nawet brzydki zdaje się być pięknym, a ten dotąd ładny dostaje największe upusty w sklepie! A włacha, mówiąc o upustach, Merlin.pl się do mnie odezwał. Nie żeby mnie do nich ciagnęło, ale szarpnęli się na 5% upust… pewno większość z Was dostała takie mejle. Czy też się uśmialiście, że ona promocja trwa tylko jeden dzień? Nosz kurcze… nie wiem jak się mam zdecydować. Taki upust, na dodatek taka niepewność, bo w końcu mówimy o firmie, która była sobie zdechła, więc czy jest teraz dobrym, czy złym zombim?
Wiatr nadchodzi… we łbie mi myśli się telepią, mdleją, cucą się i zmieniają w ogryzki jabłek wyplute przez dziwne Królki Śnieżki. Jak nic, powiem Wam, takiego udka kurczaka by nie wypluły!!!
PS. Niestety zmarł nasz Mistrz Fajek, więc… smutno mocno! Ciekawe, co teraz stanie się z tym jego niesamowitym sklepem i czy wciąż z fajek będzie słynne Svaneke?