Pan Tealight i Jasiek Wiedźmy…

„A tak, miała go.

Właściwie był to drugi tego imienia, ale przeniesienie puchatej duszy przeszło tak sprawnie, że określali to obydwoje zaledwie jako lekki lifting… Ona nawet nie pamiętała, że mogłaby czuć go inaczej. Że mogłaby czuć bez niego, że jakoś tak przeszłaby przez to życie nie myśląc o NIM. O tych wieczorach i porankach, łzach i ślinie cieknącej… o poszewkach i przytulaniach, o poszukiwaniach, zapachu, bezpieczeństwie. Jako Mała Wiedźma chodziła z nim wszędzie, nawet na spędy Wielkich Pobożnych Bezbożnych, razem z Królową Matką. Dziwnie musiała wyglądać tak machając nóżkami w powietrzu – co zostało jej do dziś – i tuląc do siebie JEGO.

Jaśka.

Zawsze był dla wszystkich Jaśkiem. Może to i mocno atawistyczne, może i antropologicznie, tudzież socjologicznie wytłumaczalne, może, ale jednak był nim. Choć ona często twierdziła, że jest on też Pusią… Dlaczego nie? Jakoś nigdy nie miała problemu z płciowością puchu i nielicznych piórek, bo widzicie… narodził się dawno temu, tylko dla niej, dzielili dzień urodzin, zrobiony był z wielkiej magii i mocy… z samego puchu i kilku piórek. By mógł latać, wraz z nią… nocami.

A za dnia przypominać, że jest…

Cztery rogi…

Ostatnio wyzwali go od komunistycznych przeżytków i zapłakali nad tym oboje. Najpierw z żałości, potem wściekłości, aż w końcu z głupoty innych. Bo co złego w przeżytkach? No co? Może i kibel, nad którym stać trzeba to koszmar i siedzący stabilizuje lepiej, ale jednak PusiaJasiek? Co w nim złego. W onej małości, przytulności, nadzwyczajnej pluszowości i pamięci… Bo on przecież pamiętał.

Wszystkie sny.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1590 (2)

Z cyklu przeczytane: „Dwór cierni i róż” – … Bella. Albo czekajcie „O pięknej Pulcheryi i okrutnej Bestyi”. No czyż nie? Musicie pamiętać. Opowieść prostą o dziewczynie i bestii, o klątwie, róży i oczywiście o ojcu… Oto i jest jej kolejna wersja.

Ale inna.

Opowieść dzieje się w krainie specyficznej. Z jednej strony wszyscy wiedzą, że magiczni istnieją, chronią się przed nimi żelazem, ale… bieda piszczy wszędzie, wojna wisi znowu w powietrzu, więc o wielu więcej wątpi… Ale, gdy nasza bohaterka zabija wilka, pod drzwiami jej domu pojawia się bestia, która domaga się jej życia i przenosi się w inny świat. Świat pełen niedopowiedzeń i czegoś wiszącego w powietrzu…

Nie mogę powiedzieć nic więcej, bo zdradzę zbyt wiele. Zdradzę zbyt wiele z życia naszej dziarskiej bohaterki – która może jak dla mnie zbyt jest młoda, ciekawsze by to było, gdyby była starsza i miała sobie z tym poradzić – czy też naszych magicznych przyjaciół. Lepiej więc powiedzieć tylko i wyłącznie, że książka serio nie jest zła. Pewno, że jest przewidywalna, jeśli znacie bajki, ale jednak… warto. Może i miejscami chce się przywalić bohaterce, ale jednak lepiej pozwolić jej zrozumieć pewne rzeczy, a poza tym… należy cieszyć się magią. I cudownymi bohaterami drugoplanowymi!

Oto jest bajka… i nawet starszym może się spodobać!

IMG_4280 (3)

Jesień.

Znaczy oficjalnie, a w porcie – bez obawy, w miejscu wyznaczonym – kąpią się wciąż odważni. Odważni, bo w nocy temperatura spadła poniżej 10 stopni, więc woda niewiele cieplejsza. A jednak tuptają niczym takie krasnoludki przez Gudhjem, w tych swoich przesłodkich szlafroczkach, oryginalnych szatach kąpielowych, oczywiście z ręcznikami, no i wiecie całą tą kąpielową otoczką… Niektórzy lekko są przerażeni. Jakby jeszcze nie wierzyli, że na pewno się odważą, że na pewno skoczą, tudzież ześlizgną się po schodkach, po drabince, potem przystaną, przycupną tuląc odkryte ramiona, na kamieniu… i patrzą w te fale. No dobra, dziś nie były wielkie, można było spokojnie ogarnąć temat powolnego zanurzania, ale jednak… kamienie śliskie, więc potkniesz się w końcu i woda dociera do newralgicznych, tych najcieplejszych miejsc…

Nie krzyczą.

Serio, nie krzyczą. Jak skaczą, czasem któremuś się wyrwie, ale tak, należy im oddać, że trzymają język za zębami, albo… co nader prawdopodobne, przygryźli se go i już mówić nie mogą. Drżą ino. Próbują coś tam wykonać pływalnego, unieść się na powierzchni, pomachać kończynami, bo przecież wtedy się cieplej robi, ale… Nie, nigdy nie trwa to długo. Raczej włażą, cierpią i uciekają w miejsca z kominkami, gorącą zupą i oczywiście kocykiem, tudzież wrzącą kąpielą…

Ale wiecie, pływali!!!

Oczywiście, że im zazdroszczę, ale jakoś tak… strasznie dziś zmarzłam i zatoki mi się zbuntowały, więc nie… nie dziś. I chociaż żal mnie dziwny ogarnia, że może były to ostatnie pływania w tym roku, to wiecie co, nie tracę nadziei! Bo jestem seryjnie szalona, więc wskoczenie w fale, niezależnie od aury, aczkolwiek sztorm odpada… jest całkiem możliwy. A może by tak zimowe pływanie?

IMG_0103

Poza tym… wciąż nie pada.

Dawno nie widziałam tak wyschniętych koryt naszych rzek. Wodospady są wyłącznie napisami na znakach, bo cieczy ni huhu. Jakby jakiś pokrętnie się tutaj dostały Smok Wawelski, któremu żywność GMO nie przypasowała, wychlał wszystko i zostawił nas z niczym. Oj, oczywiście, że nie padało porządnie właściwie od początku roku, więc samo się nie wypełni… nawet jak Smok w końcu to wysika… Ekhm, nie oszukujmy się, wszyscy znają obieg wody w przyrodzie! Wszyscy pijemy jakieś siuśki!!!

Z drugiej strony można niby przeleźć sucha nogą i pomacać kamienie zwyczajowo ukryte przed mymi krótkimi nóżkami, ale… no wiecie, zawsze jest jakieś „ale”, tym razem dotyczy ono skurkowańców kleszczowych. Trawy wciąż są wysokie, a już szczególnie w pobliżu koryt, więc… kurna, no nawet w długich portkach, długich rękawkach, a następnie rozbieraniu się w ogródku, trzepaniu i od razu pakowaniu się do pralki/pryszniczarki… jakoś kurcze strach mnie ogarnia. Złamię się, archeologia ważniejsza, symbolika sama się nie zbada, ale jednak kurcze, jest strach.

Z drugiej strony, walić strach!

Liście są niesamowite.

Na razie wciąż pojedyncze, wymieszane z zeszłorocznymi, które przez brak opadów wciąż jeszcze robią za ściółkę, jakoś tak się klejnocą na ścieżce. Te burgundy, żółcienie i czerwienie, karminy one i wszelakie pomarańczowości plamkowane w zielenie… cuda i wianki, na dodatek to światło, w końcu nie palące, ale jednak ciepłe, przy niższej temperaturce otoczenia, pozwala zwyczajnie nie wyłazić z lasu! I bawić się jak dzieciak straszliwy, który wie, że rodzice zajmą się tym, co złe i koszmarne, że ktoś przypilnuje, że serio nic mi nie grozi, że mogę tak po prostu…

Jesień!!!

IMG_6439 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.