„Istnieją takie.
Wiecie, te nowe całkiem, jeszcze nie znające ludziów, jeszcze niepotrzebne… jeszcze zawieszone w nicości. Te produkowane w tak koszmarnych kształtach, że po prostu nie możesz ich dotknąć, zresztą plastik parzy i śmierdzi… ale jednak, to miś. Miś… więc chcesz, więc czujesz potrzebę, bo on patrzy i czeka, aż pozwolisz mu zyć…
Te niekochane misie przypominają ludzi zombie. Nocami szlajają się po miastach tworząc gangi wszelako pluszowe, jednak i całkowicie uliczne. Mocno koszmarne z naderwanymi uszkami, czy łapkami, z okiem lekko dyndającym w okolicach nosa, lub nawet miejscu, gdzie zwykła być żuchwa. Niekochane, niechciane, niekupione. Ogólnie mówiąc nadprodukcja, która jednak przecież chce… zyć!!!
Misie.
Jedne małe i słodkie, ot nazbyt wiele reklamowych tworów, miały mieć koszulki z nazwami miast, firm, ale jednak się konsorcjom nie spodobały. Albo te na prezenty robione, na dzień matki, dziadka i babci… urodziny, imieniny, wielorakie obecnie śluby i wszelakie rocznice czy święta. Gotowe na życie, przytulanie i ściskanie, bycie po prostu blisko. Czekające, w końcu powoli tracące nadzieję, aż przyszedł ten moment, gdy zrozumiały, że świat się nie zmieni. Nie dla nich…
Niekochane Misie kierowały się na Wyspę.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wodny nóż” – … prawdziwe. No sorry, ale w obliczu ostatnich zachowań USA contra ludy zwane pierwotnymi, Indianami itd. itp, wiecie, poprawności polityczne… jakoś to wszystko jest prawdziwe. Nie tyle fikcja przyszłości, co… to, co już się dzieje.
Bacigalupi.
Człowiek, który pisze tak, że wiesz, że już lepiej nie będzie i dziwnie się zaczynasz z tym czuć i już nie możesz przestać, ale przynajmniej ma kolega dziwne dla nas nazwisko. Jakieś pocieszenie? LOL Tym razem oto jest USA przyszłości. Przyszłości, w której woda to skarb niedostępny. W której o wodę się walczy… hmmm, przyszłość? Serio? Z tego co pamiętam to już się dzieje, więc może autor chce nam coś powiedzieć? Coś więcej, niż tylko: szanuj zieleń? Może…
Bynajmniej, nawet jeśli staramy się o tym nie myśleć, jeżeli tylko po prostu umiemy to odsunąć, i tak książka, ta historia… uderza. Miażdży Was swoją mistyką, ale i kopie dosłownością. Jest bogata, mocna i pełna. To na pewno nie opowieść na codzienne czytanie. Możliwe, że będziecie musieli tą lekturę przerwać i przegryźć czymś lepszym, ale i tak warto… by podpatrzeć jak można pisać, albo… by coś przeżyć. Bo oto jest opowieść o walce i odpowiedzialności, o wszelkich bytach, które drzemią w ziemi, ale przede wszystkim o ludziach… i to o tych, których osobowości nie należą do świętych.
Jedzonko, jedzoneczko, mniam mniam mniam, jedzonko no… co cię pożre, zmieli i wydali. I zmieni. Bo czytanie to zło!!!
Jesiennie…
Gorąco, gorąco, gorąco…
Serio, takich temperatur, duszności i wszelakiej ciężkości dawno nie czułam. Pogoda sprawia, że z jednej strony chcesz wybiec na zewnątrz i podpatrywać liście, a z drugiej, najchętniej wróciłbyś do swojej lodówki. Gorąco… doprawdy męcząco wrząco i wszelako bezdechowo! Jest…
Woda śliczności i serio może chłodniejsza, ale przy takiej temperaturze, bez przesady, spokojnie można skakać. I pływać i bawić się i fikołkować. Bo pięknie jest i pusto i cudownie. Po drodze na plażę zbierzesz sobie grzybków na sosik, no chyba, że Niemcy cię uprzedzą. Bo Tubylcy to raczej mało grzybni są. Ogólnie, u nas nawet Gorącego Kubka Pieczarkowego brak. A ja go kocham! Pieczarki są, z Niemiec lub Polski, ale cała reszta, oj nie… Człowiekowi wychowanemu na grzybach i mękach ich zbierania, albo wiecie, jagód… yyyyyy jak człowiek to widzi, to jakaś klapka się mu jednak otwiera w głowie i zbiera. Zbiera i zjada. Albo tylko zbiera i wącha… jesienność.
Problem?
Meduzy.
No niestety, są.
Spotyka się je, gdy człek zanurkuje, albo gdy macha łapami i odnóżami wszelkimi w dzikim pokazie szaleńczego tańca wodnego, który on uznaje za pływanie… mogą przerazić. No dobra, może i nie parzą, ale serio, taka galretowata masa przemykająca między nogami, to trochę szaleństwo. I po ostatnich doniesieniach w sprawie importów meduzowatych z innych krain, chcesz być bardziej ostrożny, ale… kurde, pływać się chce, więc zamykasz oczy i skaczesz i udajesz, że ich nie ma. A może i ciebie nie ma, bo woda pachnie tak jesiennie, gdy trzymasz nos ledwo jej nie tykający, gdy młócisz gęstość łapami i coś tam wyczyniasz z nogami… gdy tak po prostu płyniesz i wydaje ci się, że to takie łatwe, normalne i zwyczajne… a potem ramiona rwą.
AŁA!!!
Kolory się rodzą…
Z każdym dniem jest ich więcej. Jedne dopiero się pojawiły, tamte znowu lekko się zmieniły. Niby człowiek wie, skąd się biorą kolory na drzewach i wciąż się nie otrząsnął z wrażenia po tym, gdy uświadomiono mu, że one są tam zawsze, ale… jesień fascynuje. Serio! Spotkanie na drodze burgundowych liści może zmienić bieg wydarzeń wszelakich. Może to tylko jedno drzewo i zabawnie wygląda takie inne w objęciach gałęzi tych wciąż zielonych, ale jabłonie i czereśnie tak już mają.
Obecnie spacer po Wyspie, to trochę szaleństwo. Jest tak sucho, że szczególnie chcesz wpierdolić idiotom z Turyścizny, którzy wjeżdżają samochodami tam, gdzie nie wolno. Tumany kurzu wy! Czy serio świadomość wywołania pożaru, który mógłby spokojnie pochłonąć tutaj wszystko, nie budzi w was jakiejś rozumowości? No weźcie się jebnijcie w dekle i przestańcie. Nogi są od tego, by chodzić. A te wielkie brzuchy trzęsące się nad modnymi paskami na pewo poczują się lepiej będąc unoszonymi na niewielkiej odległości kilometra czy półtora. Serio! Niepełnosprawnych nie widziałam, żeby nie było. Zresztą, dla nich mamy śliczne zejścia do sporej części plaży, więc tutaj chodziło wyłącznie o głupotę, bezmyślność i wszelakie lenistwo.
Tracę spokój ducha, gdy widzę idiotów. A już szczególnie tych, co to przyjeżdżają i ponieważ są NA WAKACJACH, więc odmawiają myślenia… nie trawię totalnie. Oj oczywiście, że robią w pióro wspaniałym elementom Turyścizny, które biorą rower między nogi i jeżdżą jak należy. To właśnie tumana zajeżdżającego ci drogę się zauważa, gdy po wykonaniu durnego i możliwie śmiertelnego w wielu skutkach manewru, idiota się rechocze… też się rechoczę i telepię po tym, jak przeżyłam jego głupotę. I dziękuję prawu, że nie dozwala karabinów i bazook na przodzie auta…
… bo bym strzeliła.