„No serio…
… zarzekała się od samego rana, bo znowu coś jej śnienie nie szło, że kurde czuje śnieg. Może nie przez cały dzień, który swym żarem zachęca bardziej do rozbierania niż oczywistej przeciwności, ale jednak…
Czuła go. Bezczelnie w ryj Panu Jesieni!!! Czuła śnieg, oną cudowną, wyrazistą mroźność w przestrzeni, słodycz bałwanowatości, spokojność wietrznych dni i niespokojność wietrznych nocy. Po prostu zimę…
… ale nie wiadomo dlaczego to czuła, bo od jakiegoś tygodnia na Wyspie zapanował Pan Upał. Obrzydliwy, tłusty osobnik o dziwnych, nalanych kształtach pocący się chyba na akord i wszelako woniejący tak, jakby w życiu nie chciał się onej swej potliwości pozbyć. Wiecie, jakby ja zbierał, wałkował i nosił po kieszeniach… bo miał kieszenie. Widzicie, osobnik w formie ludzika M. ale w różowości skórki swej, z brodą pełną dziwnych wodorostów i jeszcze, na dodatek aromatyczny, w fartuszku w kwiatuszki, który niewiele zakrywał i nazbyt wiele odsłaniał.
Jak wam wiadomo Wiedźma Wrona Pożarta kochała zimę. Cudownością napawała ją też jesień, ale upały w jej prawie już jesieni były raczej niedopuszczalne, dlatego… siedziała pod Mroźnym Smokiem i złorzeczyła światu. Wszelkim pogodowym zmianom, klęła na brak chmur i ogólnej północnej wiatrowości. No bo wiecie, więcej przecież zrobić nie mogła. Bo jak? Pokręcić Śnieżną Kulą?
A może tak…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Julia i czarne owce” – … tom drugi opowieści dla wczesnych nastolatek. Opowieści dobitnej, nie unikającej poważnych słów, ale i zabawnej. I spójrzcie na to słodkie wydanie! Twarda okładka i słodkie kolory… można zapragnąć powrócić do tego czasu, bez wyprysków, okresów i takich tam spraw. No wiecie.
Jak dotąd, seria o Julii to moje objawienie w temacie książek dla około dziesięciolatek. Właściwie nie tyle książkę, co pamiętnik. Pamiętnik, któremu się zwierza dziewczynka. Zakochana, zajęta rodziną i szkołą. Wiecie, zwyczajność i normalność. Młodsze rodzeństwo, przyjaciółki, dojrzewanie i dziwne rozkminy…
Uwielbiam tę autorkę! Serio! Jest dobitna, a jednak prosta. Naturalna, a jednak i dziwnie bajeczna. Prawdziwa, a… serio daje się czytać. Wciąga i śmieszy, ale też w końcu, w którymś momencie wzrusza i czujecie, że czegoś się nauczyliście. A może tylko przypomnieliście sobie jak przesrane mają nastolatki?
Może?
A na Wyspie zaczyna się jesień.
W powietrzu czuć już ten oszałamiający zapach i choć ciepło, to jednak inaczej ciepło. Wieczory chłodniejsze na tyle, że kurcze strasznie. Do tego w wodach pojawiła sie ta śmiercionośna żelka, znaczy wiecie, no meduza, która przybyła tutaj w wodach balastowych i straszy. A i tak ciągnie mnie do wody, bo choć woda chłodniejsza, to kurna taka czysta, że szkoda nie wskoczyć.
Plaża przy Melsted to niesamowite, białe szaleństwo piasku i kilku, pochylonych nad rzeczką wierzb. Zieleń, błękity wszelkie, niebieskości i oślepiająca biel. A jednak ludzi już niewiele, więc… można zaszaleć naprawdę. Można!!! Dookoła te trawy w kolorze ecru… po prostu bajka. I te lekko się czerwieniejące cosie wystające ze słonych fal tuż przy nabrzeżu. Kurcze, może to i zwykłe zarośla mokradłowe, a może coś innego, nie wiem, ale odcień purpury jaki czasem mają, serio cudownie się zespaja z całą resztą.
Jesień…
Może dopiero kilka klonów i dąbków przybrało swoje jesienne barwy, ale to już jesień. Serio. Ten czerwony taki już, a na tej brzozie pierwsze żółte wiatraczki. Gdy tylko wiatr zawieje, od razu coś się zmienia w powietrzu. Wspinam się na skały, które kurcze mimo iż nie zmieniają kolrów, to pasują swoimi różami i siennami do każdej pory roku, to jednak do jesieni jakoś najbardziej. Linia nabrzeżna po prawej i po lewej, maleńkie, malownicze chatki, niczym wiecie klocki Lego. Do tego drzewa i cudowna pustka na wodach. Tam gdzieś w oddali tylko biały żagiel, ale może to ten stary człowiek, co wiecie, nie powinien, ale może, więc to robi? Ludzi mniej, znaczy Turyścizna w pełnym odwrocie. Jeszcze wrócą jakoś w większej ilości pod koniec września, ale na razie… pustki. Sklepy mają przeceny, no i wiadomo, nawet miejscowy może sobie zaszaleć.
Ale miejscowi, ci co wyjechali, tez wracają z tych, czy innych Majorek. Jakby im kurcze Wyspa nie starczyła. Ech… marudzielce no!!!
Nie mogę się doczekać pełnej jesieni.
Wiecie, tej gęstości powietrza, dziwnie ciepłego, a kurcze jednak chłodniejszego już. Tej wody, która też przybiera jesienne barwy, wodorostów przemieniających się i ucieczek na plażę, pustą całkowicie, z tak przejrzystą wodą, że strach. I oczywiści liści kolorów. Tych skórzanych i tych bajecznych… i wiecie, owego zwolnienia, a jednak pragnienia częstości bytności nazewnętrznej.
Po prostu.
Kocham jesień. Jest niesamowita. Piękna, zachwycająca, a to światło… ja pierdzielę! Problem z nią taki, że trwa chwilkę. I chociaż u nas nieczęsto sa jakieś słotne dni, to jednak liście w końcu odejdą i poczuję ten smutek, a jednocześnie pęd ku świąteczności, i modlitwy o śnieg. Wiecie, nowenny i psalmy i takie tam. Może niektórzy modlą się o coś innego, ja jednak potrzebuję śniegu!!! Ale na razie wystarczą mi liście, które stalkuję nagminnie. Taki ze mnie szeleszczących prześladowca. A co… wolno mi. Na razie jeszcze tego nie zakazali.
Na razie…
Kurcze…
… ale durnie tak siedzieć pod klonem i czekać, aż sie wybarwi, a potem zrozumieć, że się mrugnęło, a liście już kurcze na ziemi. Ech… Ale damy radę. Bo w końcu oddychanie Wyspą jest najfajniejsze. I lato mija, a to doprowadza mnie do rajcującej wesołości!!! Ha ha ha! Oto ja niekochająca lata! Bleeeeee!!! Jeśli jednak postanowiliście zaryzykować jesień na Wyspie bądźcie gotowi na fajne przeceny, oraz inne godziny otwarć wszelakich sklepów i jadłodajni. No… niektóre to już są zamknięte, no ale… przecież można bez nich żyć. My żyjemy pół roku co najmniej! Da się!!!