Pan Tealight i Wielkie Zaginięcie Wiedźmy..

„Nie było jej.

Sprawdzili wszędzie.

Wieczorem jak zwykle położyli ją do łóżka, otoczyli książkami, by miała co jeść, obrzucili misiami i jeszcze dodali trochę krzemieni, jako przyprawę, no wiecie, a jednak… gdy przyszli rano, nie było jej!!! Wcale a wcale. Ni kawałka, ni zapachu, ni nawet cienia, czy mrugnięcia mocy. Tylko te wszelkie Światy Równoległe dziwnie migotały pozbawione łączenia i Bogowie Śniący się przekręcili na drugi bok, bo coś zaczęło ich uwierać… i oczywiście Ona… Wyspa

… kichnęła.

Nie było jej.

Szukali oczywiście wszędzie. W miejscach jej bardzo znanych, mniej znanych i w onych niewielu, których jeszcze nie zmacała, bo przecież mogła nagle gdzieś poleźć, mogli nie upilnować, no mogli, dlatego… Szukali. Za drzewami, pod korzeniami, w załamaniach skał, pod nimi, w kopcach nawet, gdzie dziwnie kręcone niczym warkocze tunele prowadziły do całkiem Innych Niewiadomokądów. Szukali na plażach i na skalnych klifach, w jaskiniach, na wydmach, w latarniach morskich i chatkach. Nawet w klombach, rabatkach i pomiędzy uschniętymi malwami. I oczywiście w miasteczkach szukali, na uliczkach, szosach i ścieżynkach. Też. W konarach i na bagnach, na uschniętych polankach i na tych już polach zaoranych i tych wciąż czekających na cięcie…

Nie było jej.

Nawet w portach… nikt jej nie widział. Nikomu nie przemknęła pod oknem, nikomu nie zamajaczyła w kąciku oka. No nic. Nigdzie i kompletnie nie.

Gdzie podziała się Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_0480 (2)

Z cyklu przeczytane: „Mroczniejszy odcień magii” – … magia. Ważna sprawa, czyż nie? Jeżeli jest, książka na pewno dla mnie, ale… No właśnie, to ALE! Gdy przeczytało się takich powieści już sporo w życiu, wszystkie zdają się takie same…

Ta jest dość mocno wtórna. Mamy magię i kilka światów, mamy młodziana i złodziejkę i oczywiście mamy też tych, co się lubią i tych, którzy najchętniej powyrywaliby sobie wzajemnie wnętrzności i stworzyli z nich malownicze makatki. Czyli nic nowego… a jednak wciąga. Może i lekko przewidywalne, no sorry, ale jeśli ktoś coś ma i spotyka złodziejkę, to można być pewnym, iż po tym spotkaniu tego mieć nie będzie…

Tak naprawdę raczej dla trochę młodszych czytelników. Takich wiecie, którzy nie napchali się już po czubki spiczastych uszu magią. Na pewno ma kilka intrygujacych elementów, jak… Londyn, czy bohater, który krwią może wszystko, a jednak kurcze się nie wykrwawia. Bo ona… oj kurcze, dawno mnie nie wkurzyła tak jakaś postać. Najchętniej urżnęłabym jej łeb. Nie wiem dlaczego…

IMG_4378

Wyspa…

Uzależnia.

W życiu bym nie pomyślała, że można tak kochać kawałek świata. Tak wiecie całkowicie fanatycznie. Kompletnie i na amen, razem z hosanną i oczywiście wszystkimi litaniami. Te drzewka taneczne, te kamienie, te… to wszystko!!! Szczególnie teraz, gdy wszystko powoli przeistacza się w jesień. W kolorowość maksymalną, w ową szelestliwość, w te niesamowite kształty, siateczki, konary i… to światło.

Dlaczego tak bredzę?

Bo wyjazd z Wyspy to koszmar. Bez urazy, pewno, że fajno zobaczyć inne części świata, znaczy tak mi mówiono, znaczy wszyscy przecież to robią, więc dlaczego do grzyba jasnej stopy ze mną jest coś nie tak? Na przykład taka Kopenhaga. Wygląda jak Wrocław… serio jak Wrocław, ino tutaj wiecie mówią inaczej. W sklepie, gdzie wybrał sobie człowiek czadowe magnesy i karteczki dla znajomych…  nagle się okazuje, że napada na ciebie wycieczka hiszpańskojęzyczna, kapitalni, strasznie energetyczni ludzie, jakby ktoś otworzył puszkę z małymi słoneczkami, każdy przez każdego krzyczy radośnie jaki to rozmiar koszulki chce i czy na pewno czerwony. W końcu jedna z grupy wyciąga komórkę i dzwoni do rodziny, coby dokładnie podpytać jakie to mają rozmiary klatki piersiowej i czy elka będzie okej, czy jednak schudli… Na szczęście sprzedawczyni – perfekcyjnie posługująca się co najmniej trzema językami, pewno dlatego ta wycieczka tutaj wylądowała, wiecie jak o jest ze zorganizowanymi, mają swoje sklepy od których dostają procenty – w końcu się nad nami zlitowała.

Takie to było mocno ekstremalne. Porównując do tego Wyspę… ta małośc ludzi, brak sklepów, wszelaka zieleń i wszelakie niumiastowienie… Jak nic człowiek sie odzwyczaja od tego, co większość zwie cywilizacją. Ale magnesy są różnorodne. I takie zwykłe i ceramiczne i wytworne i ceny mają też… ekhm…

Kopenhaga.

Dziwny świat. Mieszanka wszelakich mieszanek i… strasznie brudno. Wydaje mi się, że z każdą moją wizytą jest tam brudniej.

IMG_4842

Nie umiem wytrzymać  w wielkim mieście. Dusi mnie i denerwuje. I głośno strasznie i… jakos tak pełno wszystkiego, lepiej uciec gdzieś w coś mniejszego, coś bardziej w kształcie osady, zresztą, przecież kocham książki, więc… Hans Christian. On… Wielki Człowiek… pisarz, a może jednak…

Welcome to Odense.

Znaczy wiecie, oto i jest muzeum. Niby człek chciał tylko zobaczyć domeczek, niby pamięta wszystko co napisano w biografii i wszelkich rozprawach o Wielkim Bajarzu, ale… Muzeum. Dobra, nie spojrzałam najpierw w internety, nie chciałam sobie psuć niespodzianki w tym spokojnym rodzaju, ale czy spodziewałam się tego… Nie. Wielkiego, gigantycznego kompleksu z lekką nutką Disneya w tle? Wycinanek wszędzie? W całym mieście. I hałasu koszmarnego, nie wiem co to było, czy jakieś tańce, czy miejska zumba na świeżym powietrzu i specyficznie wrzaskliwym nagłośnieniu… a może zwyczajnie było tak pieruńsko gorąco… Zaskoczyło mnie to wszystko. W samym muzeum najbardziej sztuczna szczęka. Ekhm… Wszystko serio pięknie i ładnie i doprawdy niedrogo jak na muzeum i kilka godzin oglądania… ale i tak najbardziej ujęły mnie domeczki. Maleńkie, cudownie kolorowe, wciąż zamieszkane. Chciałby się wierzyć, że przez krasnoludki, ale widziałam, że ludziki były w nich zwyczajowo rozmairowe, choc lekko pochylone. Jeden naprawiał dachówki przy oknie.

Zapatrzywszy się w on brukowaną drogę, w te wszelakie cudowności, to szaleństwo niczym z bajki… człek sam chce coś napisać. Może i nie wyszłaby z tego Calineczka, ale jakiś tam Ołowiany żołnierzyk na pewno! W muzeum mają nawet kaszubskie tłumaczenia bajek! Kurcze, słyszałam o tym, ale jakoś chyba nie wierzyłam… Polskiego tłumaczenia ze trzy półeczki, wiecie zbierają wszystko co wydane.

Tylko, co z tą szczęką?

Za to wycinanki… są niesamowite. Takie fantazyjne, a jednocześnie minimalistyczne. Fajnie było to wszystko zobaczyć, ale i trochę smutno. Bo przecież tak naprawdę, współczesnośc ucieka od własnie tych bajek. Stara się je zmienić, nagle Dziewczynka z zapałkami ma być też i chłopcem, a Świniopas reformuje bogatych… Ech, czy ten świat wciąż czyta Hansa Christiana Andersena?

Samo muzeum naprawdę oszałamia. Jest ogromne, gigantyczne i trochę nudne technicznie. Szczególnie, gdy człowiek zobaczył cud nad wszelkimi cudami muzealnymi… ale o onym cudzie później. Za cudowny był on cud, by tak opisać go w kilku zdaniach… Nad wszystkim unosi się duch Hansa, a w dole żar. Ciepło. Gorąco. Hałas. Bruk śliczny… Odense ogólnie mówiąc, poza okolicami muzeum raczej wioska dla onych miejscowych. Taka bliżej podmiejskiej mieściny, która ma tylko jedną atrakcję i stara się ją włożyć we wszystko…. wciąż kocham bajki…

IMG_4852

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.