„Na pamiątkę tego wydarzenia w Lesie Gustafffa stał kamień. Głaz niesamowity. Ale nie jakiś obelisk, raczej niczym przytulona do zbocza wąwozu żeńska cielesność… skamieniała. Na pamiątkę właśnie tamtego dnia, gdy Ona wróciła. Bo miała dość. Serio… nawet wrodzone, wkurwiające normalnych w tym guście dobro, może z czasem dopalić. Wygrywasz księcia, one dostają chirurgów plastycznych i magów i wszelakich znachorów, niektórzy serio byli od Niego przystojniejsi, a jednak… nadal knuły. Nadal je korciło by mieszać, by skłócić ją z całym światem. Plotki to był pikuś, ale one znalazły podobną do niej i nagrywały TAKIE filmiki!
W Królestwie zawrzało, więc musiała uciekać… No co miała zrobić? Wszyscy przeciwko niej, nawet Książę dziwnie na nią zaczął spoglądac, mamrotać coś o zmiennej numeracjo obuwniczej, o jakichś wkładkach plątać myśli, o podbiciach i kształtach pięt…
Musiała uciekać…
I przyjść raz jeszcze i upierdolić im te cuchnące girki!!! Ogolić łby, namoczyć i oczywiście w cukier je potem i w mrowisko! Bo zemsta winna być słodka, czyż nie? A może i słona? Może dorzucić papryczki? Może doprawić ziołami?
Gdy przyszła po raz drugi, nie poznali jej. A on… ciemna masa Królestwa, nim władająca obecnie po śmierci ojca, od razu zaczął ją wyrywać!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Zemsta Stracharza” – … i koniec, Ponownie, bo to przecież wydawnie w nowych okładkach i nowym formacie. Inne, a jednak to samo, bo przecież znowu pozostawiające nas w dziwnym zawieszeniu.
Oto i pożegnanie, ale nie martwcie się. Kolejna seria już się tłumaczy na polski. Powoli, ale pierwszy tom „Kronik Gwiezdnej Klingi” powinien pojawić się jeszcze w tym roku… po wakacjach! A w nim Tom Ward powraca! Dorosły, pracujący jako Stracharz, ale to wciąż on!!! I oczywiście ci, których już poznaliśmy…
I potwory. I wyzwania… I PRZYGODY!
Bo tym właśnie jest pisanie Delaneya. Wielką przygodą!!!
Taaadaaam!!!
Ponownie na Wyspie. A może zwyczajnie jakoś tak się kryła, że nikt jej nie widział, no kto tam może być tego pewnym, no kto? Bynajmniej oficjalnie ponownie do spotkania. Trzeba przyznać, że zabawna to bylina, taka wiecie, trawka z zaskakującym zakończeniem. A jeśli chodzi o trawki, to fajnie można je podziwiać na skałach. Jak już człowiek napatrzy się na wodę oczywiście, choć gusta są przecież różne i fajne to. Jeden zafascynuje się wrzosem bujnym, inny znowu trawkami, a jeszcze inny oczywiście muszelkami. Albo zmienioną linią brzegową po ostatnich falach?
Bo serio, co Was najbardziej intryguje w naturze? Kamienie, czy konary? A może szukacie tylko kwiatków? Albo zabawnie wyglądających kupek, co? No jej no, badać w końcu można wszystko, a taką jakąś systematykę gówienek sama bym obejrzała. Z wyłączonym nosem i prysznicem po wizycie, ale jednak… ciekawskam.
Tak naprawdę, spoglądając na zmieniająca się demografię Turyścizny, zgodną z wcześniej zaobserwowanym wzorcem, to się zastanawiam, czego oni wszyscy w ogóle chcą? No tak naprawdę? Czy tych widoków, spacerów, rowerów? Plaży i knajpek, wędzonej rybki i skosku do jeziora? A może jednak wspinaczek i bujania się ponad poziomem? A może jednak wycieczki łodzią? Czego wszyscy chcą od wakacji na Wyspie? Nowego pola golfowego, czy jednak zabytków przeszłości? A może sztuki? Malarzy na każdym kroku i wiecie, tego zaspokojenia zmysłów?
Nie wiem…
Wonderfestiwall…
No właśnie się kończy. Bilety wyprzedane, wielki sukces. Nie, nie będzie zdjęć. Dlaczego mnie tam nie było? Bo nigdy nie miałam serca do spendów i wzelakich ludziowych zgromadzeń i hałasu. Zwyczajnie taka niezabawowa jestem, ale oczywiście niektórzy z Tubylców z chęcią tam zawitali. Łażą potem po mieści z tymi opaskami i dziwnymi minami, jakby wiedzieli coś więcej o życiu… na przykład to, że ktoś zwinął innym namiot. Co dowcipne, zwinęli go, ale bez rzeczy w środku. Hmmm? Może dlatego, że trochę padało? Może po prostu chcieli się pobzykać bez widowni, a potem zwyczajnie oddać namiocik i tyle!
Dziś zakończył się też rowerowy wyścig dookoła Wyspy. Pogodę mieli. Co prawda bez wiateru i trochę steamy, ale nie padało, choć prognoza pogody do popołudnia starała sie wmówić ludziom, że leje…
Żniwa powoli się kończą, ozime zasiane, albo coś w ten deseń. Nie wiem, człowiek zna ro słowo z dzieciństwa, z czasów, gdy po polu sie chodziło i był koń i krowie kupy i w ogóle. Jakoś to słowo zna, ale jednak nie kuma o co chodzi. Niby zdaje sobie sprawę z potrzeby nawożenia ziemi i zbierał krowie, suche placki z Babcią, która miała ogródek, no ale… jakoś tak powienien sie dokształcić. W sprawie grzybów też. Niby łaził za dzieciaka aż nadmiernie wiele na grzyby. Raz wrócił ze świeżo przejechaną kurą. No dokładniej stukniętą i zdechniętą właśnie przed oczami mu… rosół był pycha, a grzyby trza było odpuścić, ale głównie… No właśnie, jako dzieciak nie lubiłam zbierać ni grzybów ni jagód. Zostało mi to do dziś. Ale jednak focenie ich, to co innego, no i ten zapach… A jednak, mimo wiedzy i czytania od małego grzybiarskiego podręczniczka, jakoś tak zaczynam się grzybów bać. Powaliło mnie?
A może… nie wiem.
Na Wyspie niewielu grzyby zbiera. W diecie typowego Tubylca i Autochtona grzyby nie wsytępują. No czasem kawałek pieczarki, ale to wszystko. Wędzona ryba z surowym jajem jest widać mniej przerażająca! A niezbierane grzybki szaleją w trawce i wszelakim podszyciu. Przy drodze, szczególnie tam, gdzie kupka miła końska czy psia się spojawiła… są one. Podgrzybki i borowiczkowate. Są i kurki czasem, są nawet gołąbki. Grzybów cała masa. Idąc na plażę, po drodze chapniesz spokojnie z kilogram. I to bez szukania. One cię zawołają, podetkną ci łebki pod buty, zwyczajnie zamrugają trzonkiem…