„Znowu się zaczęło.
I wiecie co, fajnie, że się znowu zaczęło. Że jakoś przestało stać wszystko, jakoś tak się zaczęło ruszać, dziwnie tańcować, dziwnie szaleć. Znowu te najlżejsze z doniczek latają, toczą się po trawie, roszą z siebie ziemię…
Znowu nieruchawość jest zwyczajnie niemożliwa, nieadekwatna, właściwie zgryźliwie wzbroniona, a może i zakazana? Może. Kto to tam wie, w końcu w tym czasie serio, nie ustoisz! Poddasz się po chwili, a i tak nazbyt długiej. Bo przecież świat się nagle stał taki wzruszony, jakiś dziwnie dmuchnięty…
Wiatery.
Przyszły całkiem niezapowiedziane. Nadleciały, a może podpięły się do walizek Turyścizny? Może w rzeczywistości jeśli chodzi o wiatery, to mocno olewają bilety i wszelkie opłaty? Może im to uchodzi płazem? Ssakiem może? Kto to wie? Przecież mało kto zwraca uwagę na wiatery, poza sztormem i wstrzymanymi rejsami, poza wichurą i dziwnym uczuciem w dołku… nawet wtedy mało kto łączy owo uczucie właśnie z wiatrem. A powinien. Bo wiatr ma moc. A nawet wiele jej. Różnokolorową, różnonastrojową, wszelako różnomocową i niesamowicie potężną. I to nie tylko wtedy, gdy się jej chce, bo gdy tak patrzycie na lecącą doniczkę z kilkuletnią jabłonką imieniem Bonifacy, w czerniawej, tłukliwej doniczce, to… wiecie, że wiatery nie pokazują jeszcze wszystkiego, że może być gorzej. Latające doniczki, płoty i dachy…
Wiatery…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Jesienna republika” – … i koniec. I po wszystkim. On doszedł do władzy, tamci przegrali, ci wygrali. A tak naprawdę, to o co chodziło? O przewrót, o zmianę władzy, a może jednak o ludzi i możliwości?
Nie wiem.
Nie mam pojęcia. Bo przecież tę trylogię można czytać na wiele sposobów. Nie tylko jako czystą fantastykę. Opowieść o mocach i bogach. Uczuciach i dziwnych pożądaniach. O ludziach, ale i stworzeniach, które umykają ludzkim definicjom i oczywiście o tych, którzy tak bardzo chcą naprawić ten świat.
Co się z nimi stanie? Jakie będzie zakończenie… cóż, nietrudno się domyśleć, aczkolwiek wydaje się, że można było zakończyć to lepiej. Mniej oczywiście, jakoś tak pełniej, jakoś, choć odrobinę bardziej logicznie… bo w tym zakończeniu zabrakło człowieczeństwa. I to bardzo go zabrakło…
Zabrakło niedopowiedzień, sekretów, jakiejś tajemniczości. Zabrakło dopełnienia, czegoś, co budziłoby w nas pytanie… czy jednak na pewno? Może wszystko potoczyło się inaczej, może jednak on żyje? Niestety tego zabrakło… chyba w całej trylogii. Zbyt wielki nacisk na działania wojenne, zbyt mało w nich ludzi. Ten się zmienia, ten dorasta, ten rzuca proch, a tamten nagle okazuje się magiem, wszystko się może zdarzyć, a jednak… muszą istnieć jakieś nici prowadzące do owych przemian. A tu ich brak… Bez urazy, dobrze się bawiłam, ale mogło być lepiej.
Ale karta jest!!! LOL
Wieje…
Trzeba przyznać, że fajnie wieje. Morze wzburzone, miota piachem tak, że wejście po kolanka sprawia, że w ciągu sekundy mokry jesteś po cebulki włosów nagłownych. Wszystko takie granatowe i zielonkawe, turkusowe i szeleszcząco pomaańczowe. Wszystko takie wciąz w ruchu. Niby wiatr mało zmienny, ale jednak raz fale biegną stąd, raz z stamtąd, by w końcu zebrać się do kupy i zawirować. Jeśli nie ustoisz, jeśli tylko zaufasz nazbytnio w swoje siły… cóż, skończysz tam. W onych toniach, na skałach wystających z mokrości, skończysz…
Oj, z morzem trzeba uważać. Bo chociaż chłodniej, to jednak dla mnie to najlepszy czas na pływanie. Morze nadal względnie sobie takie letnie, ale nic to, w końcu lepsze to niż ciepła zupa, lepsze niż ukropy, lepsze dla mnie… cudownie czyste, pełne i na dodatek, całe dla mnie. Większość siedzi na plaży i siąpie w kurtki i polary, jakby kurcze co najmniej Wyspa się z Alaską zmieniło miejscami. Ech…
Wieje.
Niby wciąż wakacje dla wielu, niby wciąż lato, a jednak ludzie jakoś tacy zamarznięci. Garstka wytrwałych popindala w krótkich gatkach i koszulkach, reszta jednak ociepla się jak może. Dziwnie tak spoglądać na ową ciepłotę zróżnicowaną pośród stałocieplnych. Zabawnie nawet, miejscami. Ale wiecie, Wyspa jest różnorodna. Jedni skupiają się na motorach, inni zjeżdżają się tutaj wielkimi ciężarówkami. Nie no… pewno, że takie wymalowane ciężarówki słodko wyglądają, ale nie wtedy, gdy ledwo się mieszczą na naszych uliczkach, gdy się przeciskają, smrodzą i ogólnie przerażają nasze uszy. Podobnie zresztą oni motorowi… rozumiem fun i całą kulturę bikerską, ale miśki drogie… śmierdzicie. I jeśli ktoś chce odpocząć, to przede wszystkim łaknie ciszy i spokoju, a nie waszych silnikowych występów. Zresztą, serio? Przecież mamy ograniczenia prędkości, gdzie wy się chcecie rozpędzić. Może w USA lepiej?
Hmmm?
Bo jak wieje, to łatwo te wasze maszynki się przewracają…
Wieje…
Wieczory coraz częściej, albo oszałamiają kolorami, albo zapadają tak szybko, że człowiek nie ma pojęcia co o tym myśleć. W oddali oczywiście delikatny poszum kombajnów. Brzmią skurczybyki jak ufoki lądujące. No serio…. wsłuchajcie się, a może to tylko te wyspowe tak działają na moją podświadomość karmioną „Z Archiwum X” za czasów studenckich? Kurcze…
Na niebie paseczki jasności i ciemności, niczym ciasto zebra z lat dziewięćdziesiątych, gdzies poniżej ostatnie niedobitki robactwa pakują się człowiekowi do domu, bo oczywiście ślepniesz jak najdłużej nad kompem byle tylko kurcze nałapać zimna na całą noc. W końcu jednak najlepiej się śpi po zimnemu! Robale i dźwięki latających talerzy. Kurcze, no nie da się nie myśleć o alienach. Nie ma mocnych, nie da się. Jakoś tak nadzwyczajnie zaczynasz sprawdzać na sobie bytność wszelakich implantów, tudzież wiecie, śladów po onych iniekcjach i innych tam poglądankach sekcyjnych… na żywca. Może korzystając z bytności kombajnów na polach właśnie wylądowali… szarzy jak zmrok letni, wszelako lekko zagubieni, bo miało być USA, a nie jest…
… i się gapią na nas. Widzą wszystko. Rentgeny mają w ślepiach.
Z drugiej strony, kurcze, no czemu nie? W końcu każdy chce na Wyspę… a przynajmniej wielu tak uważa. Jedni twierdzą, że kuchni u nas najlepsiejsza, innych zachwyca i przyroda i cisza, aczkolwiek możliwe, że nie widzieli Wyspy pełnej motorów i ciężarówek. Ech… a cała reszta nie ma wyjścia.