„Jak mówi się w języku ciemności?
Jak się w tej dziwnej mowie dyskutuje? I czy serio, nie można gadać o słonku? Podobno nawet nie mają określenia na nie… podobno. A jednak ciemność ma swój język. Miękki, dziwnie słodki, lekko atłasowy, pachnący gęstwiną w końcu się chłodzącą i oczekiwaniem na sny. Tchnący odpoczynkiem, ale i dziwnym zabieganiem wnętrzności, bo przecież coś się tam jeszcze trawi, coś tam się jeszcze kotłuje, coś jeszcze… się rusza. W końcu tak naprawdę, to co w nas zasypia? Czy poza zamkniętymi oczami… ale przecież one się poruszają, więc nie śpią… to może myśli? Nie, te też krążą, głowa nie śpi, serce nie śpi, dusza harcuje…
A jednak ciemność istnieje. Oplata nas, spowija, wkrada się w pory skóry, zmusza nas do spowolnienia, ale i oddechu. To czas skrycia, zakrycia i pewnego pozwoleństwa na to, co za dnia raczej nie uchodzi. Raczej… ale ciemność też jest pełna szeptów, pioseneczek i dziwnych poezji. I chociaż je rozumiemy, wiemy, że nie jesteśmy w stanie porozumieć się w tym języku. Nie płynnie. Latem dziwnie mniej, zimą prawie przez całą dobę, ale wciąż, jakoś nie do końca. Jakoś nie w pełni.
Język ciemności jest miękki i nader czuły. Dziwnie pobłażliwy, zaskakująco senny, ale przecież i stymulujący. Włączający nas do innego świata. Innego i całkiem zaskakującego, jeśli tylko potrafisz dać mu się porwać. Jeśli tylko zrzucisz prawa i obowiązki, jeśli tylko po prostu sobie na to pozwolisz. Jeśli odrzucisz i to i tamto, oraz to, co pozwala ci czuć się w pełni bezpiecznie, bo przecież… ciemność, to czas szaleństwa. W niej każdy jest piękny. Każdy ma idealne ciało, każdy jest mistrzem.
Każdy…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Hrabina” – … ona. Elżbieta Batory. Tyle tych legend, tyle opowieści. Tyle… nieprawdy? A może jednak tylko tyle innego spojrzenia na tamten, zaprzeszły świat. Świat, w którym kobieta była kobietą wyłącznie z mężczyzną, a religia, cóż, to całkiem cos innego.
Oto opowieść o dziewczynce, kobiecie, o Węgrach. O pannie, spoglądających na swoich rodziców, marzącej, dziewczynie, która zostaje odesłana do przyszłego męża. Tej, która czeka, cierpi, która się uczy… aż w końcu pokazuje samą siebie. Taką, jaką jest naprawdę. Okrutną? A może wyłącznie zagubioną? Walczącą o rodzinę? Poświęcającą się dla dzieci? A może jednak… chorą psychicznie?
A może tylko… takie były czasy?
Spójna i nadzwyczaj pusta. Zdawałoby się, że powinno być w niej coś więcej, coś bardziej szokującego, a z drugiej strony, co jeśli to wystarczy? Co, jeśli te zwłoki są dowodem na jej obłąkańczość? A może jednak to była magia? Tylko i wyłącznie magia? Nie wiem… ale ta powieść pozwoli Wam samym stworzyć sobie jej obraz. Takie, tylko dla was, bo przecież prawda leży gdzieś pomiędzy. A nawet jeśli nie będzie to prawda, to przecież zawsze będzie to opowieść o tamtych czasach i tamtych ludziach, a to zawsze jest maksymalnie intrygujące. Pasjonujące nawet…
Wieje…
Wieje, a co za tym idzie na morzu tworzą się fale. Te porywające ludzi, te przyciskające cię do piasku, te bijące, szamoczące tobą… ale ludzie jakoś zapominają o sile morza i fal. Z jakąś dziwaczna łatwością starają się udowodnić swoją potężną wyższość nad tym co powietrzne i mokre. Może i daną im od boga, może i od świata, może i przynależną ich płci… robią to niezależnie od szerokości geograficznej. I dlatego przez godzinę latał nad nami wielki helikopter i oczywiście nagromadziło sie ambulansów w porcie. Bo znowu ktoś pomyślał, że mu się uda. No i udało, ale…
Właśnie, zawsze jest to ale…
Kajakarza wyciągnięto, ktoś tam inny też się uratował, więc wszystko w porządku, czyż nie? Tylko, czy na pewno? Bo przecież dlaczego wciąż i wciąż staramy się udowodnić naturze, że jesteśmy ponad nią? Jesteśmy lepsi, niż ta Wyspa? Jesteście? Ale dlaczego odczuwacie taką potrzebę? Potrzebę korony na głowie, berła, władania, rozkazywania, bycia na widoku, na bitej w zakłamanym srebrze monetce…
Dlaczego?
Wyspa jest dobra. Wyspa jest miła i kochana i serio, udowadnianie jej, że jest się kimś lepszym, to proszenie się o problemy. Przypomnę Wam Eurowizję sprzed kilku lat i duńską reprezentantkę, która tutaj właśnie się do niej przygotowywała, by potem powiedzieć, że ma Wyspę gdzieś… skończyła na zaszczytnym pierwszym miejscu. Od końca oczywiście, a jak myśleliście. Wyspa to kobieta. Zawsze pamięta!!! I podobnie jest z całą Naturą. Znosi te małe kopnięcia, one puszenie się dwunogów wkurzających, ale z czasem puszczają jej nerwy i robi BUM!!!
Jakbyście wszyscy nie potrafili zrozumieć, że jesteśmy jedno…
Fale…
Wszystko to, cała ta wietrzność przypomina nam o zmienności. O pływach, przypływach i o tym, że kurcze nadmiar myślenia jest koszmarem!!! Serio, czasem lepiej sobie oszczędzić to klekotanie pod kopułką. Czasem lepiej pójść w las i nażreć się jagód, a obrodziły na Wyspie, Co dziwniejsze, wciąż jeszcze są na krzaczkach! Zwykle raczej ich nie spotykam, zwykle jakoś tak… mi umykają, a w tym roku jest ich cała masa i są… raczej kwaśne. Jakby ten nadmiar słońca jakoś do nich nie dotarła.
Spaceruje sobie człowiek po tych najmniej uczęszczanych miejscach i jakoś tak czuje się radośnie. Po prawej mokradła, ścieżka pełna korzeni, ale przytulona do głazów i głazików, kamieni i jaskiń. Nawisów i tych omszonych, pełnych jagodzińców łączek. Cudownych takich, niesamowitych, pełnych owoców. Ale te skały i te brzózki i cała ta pełnia zielonkawości i ten wiatr, szepczący, głoszący, śpiewający… i te oczka wodne. Tutaj zarośla, tam znowu lilie wodne… i nikogo. W górze ptaków śpiew, tam znowu jakiś rogaty jegomość coś pogryza. Cudownie.
Kocham się błąkać po tych mniej uczęszczanych miejscach. Są takie… baśniowe. Bajeczne i legendarne. Zdaje się, że to nie skały, nie odmowa poddania się grawitacji, ale gromada brodatych gości, którzy właśnie mieli się rzucić na tych z drugiej strony bagienka, ale coś się stało. Coś ich zatrzymało i jakoś tak… przestali, opuścili broń, maczugi, łuki i pierun wie co tam jeszcze i wtedy, skamienieli. Może i kiedyś się przebudzą, może i kiedyś ponownie zakrzyczą, ale na razie chyba stali się pacyfistami. Pewno to wina Wyspy, ale… z drugiej strony, kto ją tam wie? Na pewno coś namodziła, na pewno, jeśli się jej nie spodobało, zwyczajnie przestała, ale dlaczego oni? Dlaczego ich zatrzymała?
Przechodząc koło bagna mijasz nie tylko nagle wyskakujące żabki, ptaki podrywające się do lotu i ważki: niebieskie i czerwone, takie niesamowite stworzenia, takie skrzydlate, a jednak falliczne, świntuszki no… Bagno zawsze przypomina mi o ofiarach. o bóstwach domagających się zwłok i połamanych elementów uzbrojenia, żywności oraz tego, co dla ludzi najcenniejsze w tym momencie. Bagno… niby coś dziwnego, niby niezupełnie zrozumiałe, a jednak… bez niego byłoby gorzej. Inaczej…
Mniej bajecznie. Nienaturalnie.