Oczy mi się zamykają.
Staram się nie poddawać owej ciężkości, ale przegrywam. Już od tak dawna tak do końca, tak naprawdę… nie śpię… że czuję, iż ciało postanawia zdecydować za mnie.
Ostatkiem wyłączającej się świadomości czuję, jak bohater z czytanej przeze mnie powieści, tulących się do moich policzków kartek, wynurza się z książki i stuka mnie lekko w czoło. Lekko, aczkolwiek nie bezboleśnie.
Zasypiam… a on nie pukając, choć może uznał to czołowe szturchnięcie za grzeczną formę „stuk, stuk”? wtłacza się przez ucho do mojej głowy.
Już przez sen, odżywczy, zbawczy i soczysty, czuję jego brak zdziwienia. Słyszę jak wita się z innymi książkami. Jak podziwia ich strukturę, karmi się naszym szleestem i zapachami liter. Jak w przełyku odnajduje nie przełkniętą jeszcze „Akację”, któa już wyeliminowała część „prawdziwego migdałka”.
Choć czy w Pożartej Przez Książki jest jeszcze coś z tzw. człowieczeństwa? Może to tylko czytaleństwo?
Nowy bohater, nowa książka, rozgląda się za miejscem, które moza zdać się odpowiednią dla niej placówką. Rozpychając się, nie bacząc na ureglowane stosunki polityczne wewnątrz mnie samej, on pieczołowicie, ale szybko, szykuje swoje miejsce. Placówkę dla swojej powieści, historii… miejsce na życie!
A ja nie mam na to żadnego wpływu.
Nigdy nie miałam.
Ale zaskauje mnie, że ja, Pożarta Przez Książki, wciąż posiadam w sobie coś, co one mogą strawić. Wciąż znajdują dla siebie nowe miejsce, które mogą zająć.
One.
Książki…
Rozpuszczone nowotwory, które zdecydowały pobyć sobie człowiekiem. Problem w tym, że trafił im sie lekko wybrakowany materiał…
PS. „Biblioteka cieni”, czyli oryginalna „Libri di Luca”… przyszła w sobotę 🙂 Powszechny Spis Książkowej Ludności wznowiony, obecnie numer 1308. Fascynuje mnie to, owo odliczanie, dziwna rodzinność, wspomnienia, powiązania…
Dobrze, że Chochel dostarcza mi rozrywki, Admin ma nowe gacie, a Pan Tealight jest ostoją spokojności. Chociaż, on chyba znowu się zakochał!!!