Chochel…

Pan Tealight miał problem natury nader intymnej. I kompletnie nie miał pojęcia jak z rozwiązywania owego problemu wybrnąć. Chyba nie mógł. No nie istniały żadne precedensy, które zwolniłyby go z tego obowiązku.

Pożarta Przez Książki nawet na niego nie spoglądała. Bawiła się. Obracała w dłoniach sporą, pochłaniającą światło i ciepło, figurkę niedźwiedzia jednocześnie starając się nie wyjść z książki, w której siedziała. Dobrze wiedziała, że on będzie musiał sobie poradzić. Zawsze tak było, w końcu prowadzenie „Sklepiku z Niepotrzebnymi” nie było zwyczajowym kupieckim zajęciem.

Było czymś więcej.

Ale też Chochel, czyli chochlik pisarski coraz niższego stopnia – o czym dobrze wiedział, i co dobrze na jego samopoczucie oczywiście nie wpływało – nie był kimś, do kogo słowo zwyczajność możnaby jakkolwiek przypasować. Obecnie siedział na poręczy fotela i majtał nogami. Wcale nie starał się zakryć wyraźnie za wielkich, męskich, czerwonych bokserek, które miał na sobie.

Westchnął.

Właściwie każdy w tym pokoju wydał ten sam dźwięk. Każdy żyjący i nieżyjący, każdy oddychający i ci, którzy nigdy nie potrzebowali powietrza… No może nie jednakowy dźwięk, ale zabarwienie u każdego było jak najbardziej cierpiętnicze… Za to Pan Tealight, jakby wzbogacony poparciem innych wstał i naskrobał na papierze jedno zdanie. Następnie, z kartką przytuloną do piersi, poprosił wiedźmę Pożartą Przez Książki i jej towarzyszy… o opuszczenie sklepiku.

Odchodzących dziwnie pokornie, choć wiedźma Wrona chyba nawet nie zauważyła zmiany ototczenia mocno stąpajaca po stronach tulonej do łona książki, żegnał szelest lekko majtającej się, przerażająco równo zawieszonej na drzwiach kartki, na której wykaligrafowano: Pan Tealight nie ponosi odpowiedzialności za maniakalne przywiązanie Chochela, chochlika pisarskiego, do bielizny pewnego mężczyzny.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz