„Ten co się narobił i o nim nie wspomniano!!!
No tak można było go w skrócie, a jednak pełnie, opisać. Wiecie, sprzątał po wszystkich, pomysły miał i niestety nazbyt głośno się o nich wypowiadał… i jakoś tak, niby zasłyszane nie kradzione, więc…
A po wszystkim, on jakoś nie potrafił powiedzieć, że to jego dzieło, że wpadło mu pod prysznicem, gdy ulżył sobie na kafelki i ciepłym moczem omiótł ten turkusowy błękit. No nie mógł, nie umiał, jakoś tak, azwyczajnie, winić należy wychowania, matka zawsze mu mówiła, że ma nastawiac ten drugi policzek, nie wspominając o tym, że brzuszki, fąłdki i pośladki się nie liczą… Nastawiał więc. I nie umiał powiedzieć, że to jest jego dzieło. iż to jemu należą się wszelkie nagrody, ukłony, złocone toalety i limuzyny z kobietami plastikiem obdarzonymi…
Nie umiał.
Nie potrafił, a jednocześnie Wkurw Mocarny go ogarniał i tak bardzo chciał… ale mu się nie udawało. Chciał ich rozerwać, chciał tłuc pięściakiem, chciał podtapiać, mordować krwawo i boleśnie, potem wskrzeszać ich i ponownie wystawiać na bóle i pośmiewiska. I kraść ich pomysły i doić świat za cudze…
Ale nie mógł.
Dlatego Pan Tealight zaadoptowało Obiego i nawet zbudował mu komóreczkę pod schodami, tak jak prosił, by mógł się on tam skulić i wiecie, płakać i żalić się samemu sobie, ale innym zawsze pokazywać uśmiechniętą twarz… bo tak chujowo go wychowano, tak obrzydliwie skurwysyńsko!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Folklor Świata Dysku” – … takie wiecie. Etnograficzne. Socjowszelaokiczne. Opowieściowe. Czyli skąd się wzięli oni…
Wiedźmy, wampiry, małe gnomy, większe gnomy i zombie i… wszyscy. Oto opowieści, które doprowadziły do opowieści. Czyli wiecie, otwierają się przed Wami przestrzenie wszelkich bajdurzeń i mitów, opowieści, bajd, pieśni i tych strachów, które kryją się pod łóżkami. Wciąż. Przecież nawet oni, dorośli, wciąż czasem boją się wystawić nogę spod kołdry nocą ciemną…
Oto historie z całego świata… te, które stały się inspiracją, lekko dowcipne opowieści o bogach, herosach i chochlikach. O wróżkach, elfach i wszystkich tych, którzy sprawiają, że Świat Dysku jest taki, a nie inny. Cudowny!!!
Wrząco…
Oto ponownie roztwarły się wrota wszelakich słonecznych piekieł i ponownie powietrze wonieje niczym pachy i mocno przeobracane skarpetki. Oto znowu żar i dary składane Bogom Wiatraczków, Dmuchaw i Eirkondiszionów!!! Oto i czas jest dla wszelkiej golizny, bo przecież nie da się nosić na sobie więcej niż skórę… a lepiej, to w ogóle i z tego zrezygnować! A może by tak zdrapać skórkę, trochę tłuszczyk potem wyrównać, opalić i zostawić ino one kosteczki…
Ino kosteczki?
Wrząco…
Serio, jeśli chodzi o świeżości, to zapomnijcie. No niby wolne przestrzenie, a żadnego friszelufta! Pewno, że to wodorosty, a i morze dziwne, ale wciąż… chyba mój pierwszy raz. Ponownie pierwszy raz, by widzieć Wyspę taką. Taką inną, dziwną, nieruchawą, smrodzącą, ale i o czerwonym morzu.
A tak wczorajsze wejście w tonie było po raz pierwszy. To nie tyle wodorosty zepchnięte z głębokiego Niewiadomokąda, nie tyle gęsta zupka, miejscami bąbelkująca, nie tyle ono morze bezsztormowe, o dziwnie niewymienionej toni… ale raczej coś na kształt planu dla kolejnego odcinka Szczęk. A serio… całe morze zrobiło się bordowo-rdzawe. A po wierzchu oczywiście granatowe. Do tego jeszcze srebrzystoszare odciski niebiańskich stateczków i… macie cudowność. Przerażającą, ale jednak i intrygującą cudowność. Mój kolejny pierwszy raz, by widzieć toń z jednej strony ponownie tak atłasową, a z drugiej…
… tak przerażającą.
Z drugiej strony co się dziwić… przecież morskość to twór bardzo żyjący i bardzo żwawy, ale jebana chełbia o tej porze? Serio? Uciekałam tak szybko, że nawet do końca nie jestem pewna, czy to była ona, czy też dowód na to, że Bałtyk się ociepla…
Pola pokrył dziwnych proch, dym i wszelakie zamieszanie. Oto naczęły się sianokosy, zbożokosy i wszelakie sprzątania plonów. Ino te plony wyglądają jakoś dziwnie. Jakoś tak marnie, jakby w okresie dojrzewania nie tyle dojrzały, co raczej się spaliły. Strasznie to smutne, no ale… spoglądanie na pola ogólnie nie jest już takie jak niegdyś. Nie dość, że wszyscy straszą glutenem i nagle człek zdaje sobie sprawę ze śmiercionośności ich samych, to na dodatek są one takie dziwnie niskie i gołe. I jakieś takie… chemiczne, i to nie z tej chemicznej zwyczajowej strony.
Na ulicach oczywiście mnogość luda. Ale bez przesady, zauważalne braki w polskiej Turyściźnie, no ale… promu nie mają, więc co się dziwić. Żygolotem to serio nikomu nie polecam wyprawy. Wszyscy na rowerach, co przeraża, bo nagle małe dzieci na ulicy, tosz to w każdym momencie może się majtnąć i wyląduje pod samochodem! Zresztą, taki wypadek niedawno zaliczyła dziewczynka z Niemiec. Albo trochę większe dzieciaczki, ale kompletnie nie panujące nad rowerami. Nie mam pojęcia czy to moda, czy jednak inne dziwactwo, ale rowery nie są wybierane by pasować do wzrostu, ale… do kieszeni kupującego. Wiecie, im bardziej wypasiony, tym widać ich zdaniem bezpieczny. A potem patrz kierowco na te męczące się i zygzakujące dzieciaki i módl się by ci nie wpadły pod koła. i to od razu wal w nowenny!!!