Pan Tealight i Wielki Pleśniarz…

„Znaczy, bez urazy, oczywiście, że o nim słyszeli. Zdawali sobie sprawę z jego istnienia, no jak z pierdów i sraczki bolesnej… Jak, wiedzieli o wydalaniu i prokreacji z tymi wszystkimi mlaśnięciami, no i takich tam. Jak dobrze znali okropne zapachy ludzkiego i innotworzonego istnienia i oczywiście, jak znali przemijanie, ale to nie pomogło, gdy się pojawił. Gdy zastukał do drzwi, a one jęknęły i rozpadły się w galaretowaty niepył. Wcale, ale to wcale nie byli na to spotkanie gotowi.

Nie mieli mopów przy sobie i płynów antyseptycznych, chusteczek, ręczników, a nawet papier toaletowy się skończył, a Pan Tealight jeszcze nie wrócił ze sklepu. Wiedzieliście, że papier toaletowy jako właściwie jedyna sprawa opiera się magii? No nie można go wymagikować, znaczy wyczarować, za nic. Nie da się. Niente i nada i ogólne nic! Obsrane na dodatek…

Nie byli gotowi.

Podobno gość w dom, to i ten bóg w dom, ale nikt nie powiedział jaki. Co jeżeli jeden z tych Azteckich? Wiecie, krew, bijące serca wyskakujące z klatek piersiowych kościanych objęć… no sorry, ale serio? A Bóg Masakra, albo Bogini Wszelkich Zaparć? Co, jeżeli to oni właśnie pukają… albo on, Wielki Pleśniarz!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_7329

Z cyklu przeczytane: „Straż nocna” – … on się rodzi! Straż nie truchleje! Ale za to dzieje się coś dziwnego i on, w końcu on sam, Sam Vimes wie, jak to wszystko się odbyło. Dlatego weźcie swojej jajka w dłoń, bzy za ucho i…

Oczywiście, że zdaję sobie sprawę z tego, jak zabrzmiały te jajka, ale wiecie… u nich chodzi o całkiem coś innego. Poznajcie jedną z największych tajemnic Ankh-Morpork. Dowiedzcie się, co wydarzyło się tamtej chwalebnej nocy! Tak, tamtej!

Oto opowieść o wspominaniu i historii, o zbrodni i karze, oraz przemijaniu i narodzinach. Wiecie, o mężczyznach walczących i kobietach czekających, ale i tych, które dobre wiedzą kiedy i jak użyć patelni czy szpilki. O jajku i bzie, o tych co już nigdy nie wstaną i o tych, co jednak nie leżą w ziemi…

Wiecie, o mieście i jego przeszłości, oraz o teraźniejszości, która winna pamiętać.

IMG_8371

Gudhjem…

Wieczorem w lipcu i sierpniu tutaj nic nie cichnie. Znaczy. nie żeby był jakiś koszmarny i nieznośny hałas, ale w porównaniu z czasem pozawakacyjnym, to aż nadmierna różnica. Ale… nie jest to hałas jakiś dziwaczny. Trochę muzyki, oczywiście brzmiącej w wyznaczonych godzinach i tylko w porcie, a potem już tylko rozmowy, ludzie człapiący w tą i tamtą stronę, lodziarnia otwarta do… późna! I morze. Zachód słońca, może jakieś przekąski przed snem i ludzie, których do niego ukołyszą portowe fale…

Nic nie cichnie, a jednak… to nie rozdzierające się spektakle nad innymi morskimi miejscowościami. Nie ma parawaningów, z łatwością spotkacie kogoś, kto kąpie się nie bacząc na brak stroju. Bo przecież kogo to obchodzi co kto ma na sobie, jak ten ktoś jest metry od ciebie, jak tak naprawdę nie ma w tym nic ciekawego. Bo w końcu serio, co ma goły człek, czego ty nie masz? Oj no dobra, poza tymi aspektami!

Może nie cichnie, ale nie przeraża. Człowiek mija pogrzeb, na którym spora część uczestników  zwyczajnie pomyka w gaciach do kolan, bo przecież ciepło. Nikt się nie dusi za kirem, ale wszyscy smutni. Bo w końcu uczucia są wszędzie takie same… zwyczajnie. A smutek, to smutek. I tak ten łańcuszek ludzi, którzy zaskakująco parkują przy starym cmentarzu, koliduje z ową rozrywkowością. Ale czy naprawdę? Może to tylko moje myślenie, może zaledwie wrażenie, bo przecież…

… umarł król, więc niech żyje!!!

Nie można płakać po każdej śmierci, nie da się, a i nie ma takiej potrzeby. Po prostu przystań na chwilę, a potem wracaj do swoich wakacji. Wszyscy odejdziemy w ową inną wymiarowość i wiecie co… a może ona wcale nie jest taka zła? A co, jeśli to tutaj jest gorsze? A co, jeśli wciąż będzie na Wyspie, ale i Wyspą?

IMG_7167

Obdziergany traktor…

Wiecie, co się dzieje, jeśli pozwolicie Babci dziergać i jechać… albo gorzej, do tego pociągnie z samogona, no wiecie, onej starej nalewki, tej po praszczurach… No cóż, jeśli już tak ja opadnie, to może się wam przytrafić cudnie zadziergany traktor. No po prostu… starawa maszyna w przecudnych dziergankach!

Jako dzieciak przeprowadzałam się często, okay zostało mi to chyba do teraz, ale, przez te podróżowania poprzez Polskę A i B, jakoś tak zapoznał się człowiek z gwarami i teraz nagle ponownie zderza się ze słowem „sztrykować”. Zderzył się z nim w leszczyńskim, kielczy się do dziś, a tutaj nagle dowiaduje się, iż istnieje ono w zwyczajowej mowie i… tak sobie dumam, że zwyczajnie to wina tych dam z drutami! Strikke… aczkolwiek i stryczek, więc może w duńskim to jak z małżeństwem? No wiecie, słowo określające owo działanie jest również trucizną…

Mniejsza… Jeżeli będziecie musieli zatankować na stacji w Gudhjem, to obok braku wszelkich wygód i totalnej samoobsłudze, zaskoczą was, albo i nie, dziergania. Zwisające z dachu, łopoczące na wietrze, może w tej chwili i moknące, oraz on. Starawy traktorek, raczej rzadko spotykany na Wyspie w użytku, gdy większość szpanuje ogromnymi niebieskimi i zielonymi maszynami… Taki pieszczoszek ziemskiej pracoholiczności. Milusi, słodki i nadmiernie cudowny. Obdziergane ma reflektorki, siedzenie i te tam no bulwy na hakach i oponki jeszcze i oczywiście kierownicę! NA RÓŻOWO!!!

Trzeba przyznać, że cała ta włóczkowatość miejsca, które ma za zadanie napojenie maszyn, ma w sobie coś… rozczulającego. Gdy tak człowiek odchodzi do swoich zajęć, do spacerów, podziwiania lilii na Gråmyrze, wszelkiego się ukrywania przed słonkiem, tudzież no… podziwiania owych niebieskości, tych chatynek, które tak niepozornie wyglądają z wiaduktu… no wiecie, wzruszam się i pamiętam o Babciach!

IMG_7120

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.