„No nagabywał ją.
Listownie, macalnie zboczenie i namacalnie względnie akceptowalnie chyba. Wyskakiwał jak ten czub z pudełek, piekarników, lodówki, pogryzał jej aurę i cień macał… przymilał się, kusił, a ona nic. No niente i nada. Kompletnie go olewała. Nie chciała za nim chodzić, nie chciała biec, czy choćby się skradać, przyjaźnić ni knować. Wciąż wyrywając się z nastawionego na nią koła, no wkurwiała go maskymalnie. Próbował ją nęcić, przekupić, próbował więzić i wymyślnych salach tortur i tam… no nakłaniać ku sobie, a ona kurna NIC!!! Próbował ją nawet przekupić, a kurde… no nie wyszło. Na początku już myślał, że to już i w ogóle, że się uda, że opłaci…
Ale nic.
Za cholerę nie mógł jej ku współczesności nastawić. Ku komputerom, telefonom przyklejonym do ręki, ku czipom i wszelkiej, nieludzkiej telewizorności. No nie chciała. Ona wolała ołówki, listy pisane ręką, choć pismo miała horrendalnie obrzydliwe i mniej czytelne niż linearne i inne tam glify. Kartki z nalizanym znaczkiem lubiła, wciąż świętowała wynalezienie koła, a książki ino w papierze. Choć mogło być gorzej, kamienne tablice i zwoje z Qumran…
Ona jedyna mu się opierała… Wiedźma Wrona Pożarta.”
Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Wyprawa czarownic” – … boska. Tak, chyba jest jedną z moich naj opowieści ze Świata Dysku. Chyba? A może jednak nią jest? No nie wiem. Kurcze, nie wiem!!! Jak tu zdecydować?
Znowu one, wiedźmy. Trzy oczywiście, wiecie: ona dziewica, matka, no i ta, której nazwy lepiej nie wymieniać, a już na pewno nie przy Babci W.!!! Właśnie umarła jedna z czarownic i, jakoś tak, to właśnie tej najmłodszej z nich dostaje się pozycja Wróżki Chrzestnej, a co za tym idzie… wyprawa do Genoi. A tak, nasza trójca wyjeżdża aż tak daleko. Miotły gotowe, kot pewno tez pojedzie…
Ale… jak to mają NIE dopuścić do ślubu? I o co chodzi z tymi lustrami? Kto je śledzi? Kto mota historie, kto sprawia, że biedny wilk staje się… ludzki?
Niesamowita, przekomiczna, wciagająca opowieść o tym, że nawet w bajkach nie powinno się motać. Że każda historia ma swój początek i koniec, a magia magii nie równa. I jeszcze o suwenirach, pisaniu kartek z podróży i oczywiście o złych siostrach… bo takie istnieją, naprawdę!!!
Gorąc, gorąc, gorąc…
No wiem, szczyt monotematyczności, ale już nie mogę patrzeć na zdychające roślinki. To strasznie dobijające i dowodzi tego, że serio z roślinkami jak ze zwierzakami. Żyją, czują i tak dalej, więc całe te żywieniowe hocki klocki są pomyłką, ale…
No jest gorąco.
Strasznie, obrzydliwie. Coś, jak mieszanka piekarnika i rozgrzanej patelni, które najpierw walą cię w twarz, a potem zwyczajnie, tak jakoś owijają się dookoła i już wiesz, gdy zasłaniają ci twarz, że nawet skok w fale nie pomoże. Może i lekko schłodzą one skórę, ale jakoś tak, no za nic nie rozwiążą sprawy. Nie daje się oddychać, myśleć, trawić. I chociaż możesz mieć dostęp do częściowej chłodziarki, znaczy wiecie, przełącza się warmepumpe na chłodzenie i jakoś działa. Ale tylko do 18 stopni!!! I na dodatek drogie to cholernie, więc i tak pocisz się w nocy, a w dzień, nawet pod tym siedząc, jakoś tak wiesz, jakoś tak masz to zakodowane, że jest gorąco…
… i jesteś rozmemłany, drżący i wkurzony. Nawet nie poszedł na Sol over Gudhjem, bo zwyczajnie nie dał rady. A podobno super było. Znaczy jak zwykle. I nawet jeśli moja chłopsko-królewska dusza nie pojmuje współczesnej kuchni, a jedzenie to dla niej wciąż ino paliwko, choć może być smaczne i w ogóle, to jednak maz na talerzu plus garść chwastów obok i po środku kawałek mięska, który z lupa szukasz mikrym swym widelcem bojąc się, iż jeśli kichniesz, to… ucieknie…
Można nie rozumieć dzisiejszych gotowaczy, ale jednak… zaraz, a gotowacz, to nie był ten co w buduarach i gotowalnie damskie strzegł? a nie chyba, mniejsza… Dzisiejsza kuchnia nie polega na najedzeniu się i tyle. W końcu po raz pierwszy ta część świata marnuje żarcie, więc można se kleksić na porcelance!
W końcu wczoraj wieczorem troszeczkę popadało, ale… to tak, jakby ktoś lał wrzątek na Wyspę. Straszne to było, ale cóż… trza przetrwać i tyle. Byle do zimy!!!
Sezon się zaczął.
Jak nie patrzeć mamy lato. Czas wszelakich zabaw, głośniejszych imprez, niechcianej muzyki w czasie ciszy nocnej i tak dalej. Nawet stało się coś dziwnego. Coś serio tutaj mało spotykanego – sąsiadka po skosie nabyła sporego psa, a może i zawsze go miała, ale wiecie, nie mieszkała tutaj… bynajmniej bestia ujada strasznie i jest to dość wkurzające. Pomijamy fakt tego, że psiak jest nowy i biega sobie za żywopłotem, który nie jest do końca płotem… i jakoś tak mam wizję kolejnej pogoni policyjnej za czworonogiem. Co prawda nie wolno już strzelać jeśli bestia pojawi się na twojej posesji, no ale… kara za psa bez smyczy jest łeb urywająca.
Tak, psiaki powinny być właściwie zawsze na uwięzi, ale jednak mało kto tego przestrzega. Wkurza to, tym bardziej u przyjezdnych, którzy myślą, że kurde mogą wszystko… bo jeśli serio nie mam nic przeciwko psiakom na plaży, takim wiecie leżącym, czy pływającym, to biegająca bestia rozpierdzielająca cudze zostawione rzeczy nie jest fajna. Tym bardziej na plaży, na której serio gacie nie są obowiąkowe!!! LOL