Pan Tealight i Wiedźma Definicyjna…

„Tak było i już.

Ona była wiedźmą, zwyczajność w zwyczajnościach, całkiem stary przepis i serio bez nowoczesnych domieszek, no nigdy się na nie nie zdecydowała, i nie zamierzała tego zmieniać. Jakoś tak… nie podchodziły jej!!! No i wiecie, nie było jej stać! To powinno zostać głośno wspomniane. Czy gdyby mogła, gdyby ją było stać, może byłaby jak wszyscy inni? Bo… kto ją tam wie? Kiedyś serio eksperymentowała, jak onego czasu, gdy postanowiła zostać duszą towarzystwa.

Rany! Ale to był ubaw!!!

… wiedźmą.

Tu definicja jest jedna, ale długa, bogata w przypisy i dywersacje, dygresje i dziwne odcienie, ale jedna. Można się było zgubić, zawieruszyć w niej, mapy nie dodawali, ale była definicja. I chyba z tego powodu Wiedźma Wrona Pożarta miała na punkcie definicji pewnego specyficznego fioła. Lubiła, jak żona była żoną, matka matką, a kurna dziwaczka sobą samą! Bo wtedy jakoś wszystko było prostsze. Wiadomo było do kogo mówić: psze pani, a kogo unikać, bo na pewno wali kurami. Za zaciemnionymi oknami rosły pieczarki i wiecie… nikogo nie łapano za marychę.

Świat ogólnie dla niej… domagała się ram, ustaleń i porządków. Definicji, w których można się schować… i przeciwko którym można protestować. Oj tak, wkurzała ją ta współczesność właśnie przez brak owego protestowania!

Za cholerę nie mogła się w tym wszystkim odnaleźć.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3000

Z cyklu przeczytane: „Carpe jugulum” – … za gardło! No bo widzicie, wampiry też się zmieniają. Ciężka praca popłaca, niektórym się wydaje, że może zmienić krwiopijcę w sałatkożercę.

Czy warto wierzyć w to, że niektórzy mogą się zmienić?

Król Verence właśnie ma ochrzcić swa pierworodną, o intrygującym imieniu, gdy wiedźmy przybywają. No dobra… powinny przybyć, a jednak coś/kogoś brakuje. Tylko dlaczego, przecież zaproszenia rozesłano, wszystkim, a jednak kogoś brakuje!!! Tylko… może tak ma być? Przecież one zawsze są trzy: Dziewica, Matka i ta no, której nazwy wymieniać nie można. Ale wampiry? Wampiry?!!! Oszalałeś Verence?!!! Kompletnie cię chłopie porąbało, nic dziwnego, że małe, niebieskie demony muszą zadziałać…

… nieprzemyślanie!!!

Jak zwykle dowcipna, jak zwykle przemądra i cudownie niepokorna politycznie. Inteligentna i z jajem, znaczy z jajnikiem bardziej, ale nie oceniam. Genialna. Wiążąca to co wiemy z tym, czym jesteśmy i to co opowiadają legendy z tym, co zdaje się być stałą w życiu tej planety. Wciągające i do końca niepewne, a jednak…

… poruszające. Bo pisanie Pratchetta to nigdy nie jest tylko jedna strona medalu. To zawsze są one dwie, równiutko przycięty brzeżek, zawieszka i oczywiście kilka słów od haftowanej we wzroki wstążki!!!

IMG_2794

Pochmurność i deszcz. Deszcz i pochmurność. Zwały kłębiących się niebios, mokrość, szarość, lekka spokojność i tak dalej…

A dupa, nic z tego!!!

Dobra, gwoli ścisłości i oddając sprawiedliwość niebiosom – kichnęły były one! Raz, dobra może dwa, ale z tego drugiego kichnięcia, to smarki w kułak już poszły, bo nam sie nic nie dostało. Oto i szumnie oraz dumnie zapowiadane deszcze. Sucho jest nadal, a może i bardziej? Bo widzicie, zdaje się, że roślinki też naprawdę czekały, wychlały co tam miały i teraz im wszystko smętnie powiewa i pochyla się ku ziemi… suchej ziemi. Jebana pustynia!!! I wrzątek…

Podobno znowu ma padać, ale wiecie co? Nosz kurde im już nie wierzę tym przepowiadaczom pogody i wszelakim, dziwnym wróżom. Po prostu, zwyczajnie im już nie wierzę!!! Dawno nie widziałam żeby wszystko tak marniało, nie tyle schło, co najpierw sie gotowało w sobie, a potem jakoś tak ginęło… ale najpierw nie osiąga swojej właściwej wzrostowości… jak w przypadku lubczyku zwykle bujnego, sięgającego na ponad 2 metry… a teraz mikrej krzewinki pustej w środku…

Susza strasznie wszystko niszczy i nie mówię wyłącznie o roślinach, dziwnie mikrych zbożach, problemach z ziemniakami i innych takich tam. Mówię o ludziach, którzy nagle kąpią sie we własnym zmęczeniu. Dziwnie są oklapnięci i sflaczali. Niczym te lekko nakłute baloniki, z których uchodzi powietrze, ale nikt nie wie którędy dokładnie, ani czym to załatać, bo przecież poślinić sie nie da, a tylko śliniąc, czy polewając wodą mmożna odnależć punkt skaleczenia…

Brak deszczu oznacza też nadmierną wrogość ptaszencjów, porąbane śpiewy i trele, oraz… co zaskakujace, wciąż zeszłoroczną ściółkę w lesie!!! A tak. Liście nie zbutwiały. Nie pojawiła się stała, tymczasowa warstwa dość wysokich, zielonkawych traw i krzewinek miękkich. Jakoś tak, nie ma dla nich miejsca, nie ma też i wody. A bez… bez próbuje zakwitnąć i straszliwie śmierdzi, niczym mieszanka moczu i bardzo wykorzystanych skarpet… ale to bardzo!!! Stojących, skruszałych, namoczonych, potem podgrzanych, skoncentrowanych. Bez urazy bezik, smaczności z ciebie lody, ale w tej suszy bardzo woniejesz. Aż rzekłabym, za nadto!!!

IMG_7217

Folkemodet…

Gliniarzy dostarczyła Cinderella!!! A tak, na takim wypasionym cudzie będą sobie bezpiecznie politycy i inne takie odpoczywać. I oczywiście… no sorry, ale w większości przecież gadać będą o… biedzie, wydając jednocześnie tyle kasy na to? Tosz pod namiotem spać kurna nie łaska!!! Albo chociażby w hotelu, czy domku? Nie, nosz przecież trza nam skajskrapera na wodach… pewno, że rozumiem iż ochrona kacyków zgromadzonych w jednym miejscu może być prostsza, ale idąc tym tropem, sorry jednak wysadzenie wszystkich w powietrze też, więc…

… dlaczego?

Czy się boję? Oj pewno, co roku! Folkemodet nie tylko oznacza nalot dziwnych ludzi na Wyspę, ścisk i hałas, ale przede wszystkim nadmiar policji i dziwnych służb szepczących sobie do ucha, a co najwazniejsze i najtrudniejsze… zerowy dostęp do lodów w Kalas-Kalas!!! No sorry, ale dotrzeć na północ raczej trudno. Polecam helikoptery i łódki, choć te drugie bardziej, bo już słychać, że przestrzeń niebiańska jest mocno obciążona lataczami szpiegującymi.

… więc trzeba wrócić na południe. Do Svaneke, gdzie łubiny na znajomym polu znowu przesycają powietrze tak niesamowitym aromatem, że aż człowiekowi świeczki stają z wrażenia w oczach, ryczeć się chce, znowu czuje zapach ciasta Babci i w ogóle… na ramionach lekki czas dni, gdy pole oznaczało zboże, na łące były krowy i wszystko było ekologiczne. Proste. Była ziemia, był dom, było bezpiecznie. Tak na mnie działa ten łubin, że z chęcią bym z niego nie wyłaziła. I z tej koniczyny, która dołem go oplata. Wiecie, tej zwyczajniej, o okrągłych brązowawo-kremowych główka i sporych liściach trójlistnych. Ona też pachnie… jak to, czego już nie da się odzyskać. Jak wspomnienia, te sny, co wciąż mnie kręcą, zapominanie złego…

Ogólnie mówiąc, nawet z ta susza, Wyspa wciąż rusza w człowieku oznaki wszelkiego uduszenia. Znaczy duszenia, no wiecie, że dusze mamy!!!

IMG_4815

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.