„Miała Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki dziwne, całkiem niewielkie, chociaż i przepastne… pudło ze słoniami. Wiecie, no tak na pamięć je miała. A może raczej na zapominanie je miała?
Kto ją tam wie?
Pudełko było miejscami różowawe, z brązowymi i kremowymi paseczkami, brązowym wieczkiem, zamykane na srebrzysty zatrzask. W środku słonie miały całkiem miękko i wygodnie chyba. Zresztą, każdy z nich, by zapobiec wszelkim interakcjom, zapakowany był we własny woreczek z zielonym sznureczkiem. I nawet trąby z niego nie wysuwał, uwierzcie mi! Nie chciały być razem, a z drugiej strony jakoś tak nie umiały bez siebie wszystkich razem, no w kupie żyć. Pudełko było ich domem. Fascynującycm pałacem, w którym miały wszystko… czego potrzebowały. Małe, szare, ręcznie malowane, herbaciane słonie…
Każdy z nich miał swoje wspomnienia, każdy trzymał je gdzieś pomiędzy ogonem, a trąbą, mocno, ściskał w sobie. W owej skórce pofałdowanej, pod uszami ogromnymi. Te nosiły w sobie pamięć dzieciństwa, tamte zdarzeń nie z jej życia, a te znowu tylko to, co chciała niepamiętać. Bardzo chciała… Tak naprawdę wciąż była gotowa na nowe i wciąż ją to zaskakiwało… ale przecież wszyscy mówili, że trzeba pamiętać, że żyje się ino wspomnieniami…
Nie rozumiała tego.
Bo po kiego pamiętać coś, co już było, co nie wróci, co tak naprawdę w tej chwili serio nie ma żadnego znaczenia. Wtedy uskrzydlało, teraz sprawia, że widzisz w sobie wyłącznie nowe zmarszczki i strzykające kolana. Tak naprawdę to fajne, co sie dzieje, ma wypełnienie i zalety wyłącznie wtedy, gdy się dzieje. Lepiej czekać na coś takiego, co sie wydarzy, niż tylko wspominać to, co dawno pokrył już kurz… Zresztą, to wszystko tak bardzo, i tak często, boli!!!
Nie, Wiedźma Wrona Pożarta nie przepadała za swoją historią. Niektóre momenty były wyczesane, ale serio wolała czekać na nowe. Miłe i fascynujące, pudełka otwierane, łzy radości… Oj nie, nie potrzebowała pamiętać, wolała czekać na nowe…
Słoniom było wszystko jedno.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Maj zaczął się gorąco prażąco. Ludzie kochający zimę, czyli w liczbie sztuk jednej, czytaj JA… poczuli się cholernie oszukani! No bo serio, tak od razu do żaru? A co ze strefą przejsciową? No wiecie, tym czasem nastu lekkich stopni, które jednak nie chcą rezygnować z rękawka, ale kurde nie! No przecież my to od razu musimy iśc na całość. Się nie zgadzam! Ale, co ja tam mogę?
Gdy wszystko tak kwitnie, nagle i mocno, człowiek uświadamia sobie jak doskonały system mają drzewa owocowe. jedne już dawno zrzuciły płatki, zaopatrzyły sie w listki i się uwzględniają powoli owocując, reszta, jak jabłonie, dopiero się płatkuje. Piękna i zapachowa! Ech, cudne te stare jabłonie z powykręcanymi, ciemnymi, nawet czarniawymi gałązkami. Takie one zdają sie być wiekowe, takie wiedzące i serio potrafiące odpuścić. Zwyczajnie olać sprawy i przypierdolić im ogryzkami. To moja nadzieja na starość. Znaczy wiecie, na następne lata, że w końcu każdy może się nauczyć…
Przyroda na Wyspie z taka lekkością i łatwością odzwierciedla całe to dojrzewanie ludzkie. Bo w końcu czym się my ludzie różnimy od roślinek? Korzonkami? A może jednak tylko zapachem? Serio. Gruba kora odcina od zewnętrza, coroczna zmienności oliściowienia tłumaczy moje humorki i okazjonalne pragnienie czegoś nowego. Na przykład koszyczka z kwiatkami… Wiecie, u nas był Dzień Matki dopiero co i do sklepu – zwyczajowy sam – zwieźli kwiatki. Potem na Facebooku każdy je może pooglądać, bo gdy w okolicy półtora sklepa na krzyż, to inaczej się nie da. I nic w tym złego. Takie to dziwnie fajne, gdy nie ma się zbyt wiele. Mówią, że od przybytku głowa nie boli, ale ręce od wycierania bibelotów, na pewno!!!
Wiosna… ciekawe jakie będzie lato. Coraz bliżej do zimy – wot i się pocieszam. Siedzę przy otwartych drzwiach na balkon chłonąc lekko zachmurzona aurę dzisiaj i słyszę morze. Gdy stanę na palcach, to nawet je zobaczę. Takie to wszystko absurdalne, nie do uwierzenia. Oj, pewno że zdaję sobie sprawę z tego, że żyję tutaj już kilka lat i codziennie walczę o to, by dalej oddychać… ale jednak, wciąż nie wierzę. Gdy muszę gdzieś wyjechać, nawet na drugi koniec Wyspy, zawsze uspokaja mnie dopiero widok Gudhjem, Melsted i ukochanej plaży, zwanej Słimu!!! Te małe domki i błękity naprawdę potrafią mnie uspokoić. A może to tylko jakaś iluzja?
Zmyślna bardzo?
Czasem się zastanawiam jakby to było zobaczyć teraz Wyspę po raz pierwszy… nie trzymać w sobie tych intrygujących wspomnień z czasów, gdy drzwi tutaj nie były zamykane, gdy zostawiony rower znikał sporadycznie, gdy wszystko jakoś tak było inne. Gdy nikt nie traktował tego skrawka ziemi jako punktu dla odpadów ludzkich i atomowych. Kurcze…
… nie wiem jakby to było…
Oj oczywiście, że mnie to wkurza. Dania traktuje Wyspę jako owo siedlisko wszelkich odpadów. Tia, zrzucają też uchodźców. Obecnie spacer po Rønne nie nalezy już do takich, które chciałabym uskuteczniać, a w południe trudno nawet pomyśleć o tym miejscu jako o Północy. Strach? Obecny!!! Oczywiście nic nie wolno powiedzieć, bo od razu jesteś rasistą. Jakoś tak nagle ci co sie boją, uznawani są za cholernych pojebów i totalnych bezmyslnych trepów. Cóż… może i jestem jednym z nich. Całkiem możliwe. Ale jak jeszcze usłyszę raz, że oni się nudzą i nie mają rozrywek… to wybuchnę i wtedy problemy się skończą. Będziecie mogli obserwować Etnę Bis na Bornholmie. Opluję wszystko wrzącym jadem z zaciekła radością… wyrzuty sumienia będą potem…
Bo coś mi się wydaje, że urodzenie się w Polsce generuje wyrzuty sumienia. Po pierwsze, bo znasz polski, po drugie, bo chodziłeś do szkoły i serio tam wtedy jeszcze uczyli, a po trzecie boś biały i z Polski, a to zawsze zmuszało do wszelkiego pełzania i przepraszania za to, że się żyje. Tubylcy tego nie robią. Oni zwykle milczą, jeśli chodzi o Turyściznę, to ta ostatnio ignoruję. Mam dość tego, że za mną łażą i chcą… gadać. Dość tego, że gdy robię zdjęcia i potrzebuję spokoju, oni stają za mną i dyszą mi w kark, więc… śpiewam. Głośno śpiewam ze słuchawkami w uszach. Bo sorry, ale ludzie z moim zajebistym i wyczesanym wachlarzem stanów lękowych muszą w cholerę walczyć ze sobą, by w ogóle wyjść z domu. Nie ma obowiązku robienia za małpę w cyrku, jak chcecie małpy, zacznijcie płacić – będzie mnie stać na lepsze leki i psychiatrę, a nie jęczeć, że drogo, że was nie stać i tak dalej… Sorry, ale jeżeli już przyjeżdżacie tutaj i pakujecie się do jakiejś galleri, to grzeczność nakazuje kupienie durnej pocztówki. Nie stać Was, to nie kupujecie obrazka, ale… doceńcie ludzi, którzy kurna z tego żyją. Którzy starają się by to miejsce było czyste i spokojne. Serio nie rozumiem tego łażenia… Wiecie jaki jest problem numer jeden? Otóż większość z nas zna więcej niż jeden język i doskonale rozumie co pieprzycie pod nosem… jeżeli brak w Was kultury, wypad na Ibizę! Tam mają grubszą… korę!!!
No tak… zjeżdżają się. Turyścizna. Nie no, pewno i są miłe przykłady tej nacji, czyli każdego z nas poza granicą domu, ale ja jeszcze nie spotkałam. A ci ostatnio sa wybitnie chamscy i nieokrzesani. Serio, jeśli brak Wam dyskotek wciąż polecam Ibizę!!! Tutaj przybywa się dla spokoju. Polecam kosztować owego specjału. I lodów… genialne są miejscami!!!
Pokora i Grzeczność…
… zaczynam podejrzewać, że ktoś wybił te boginie jakiś czas temu, spalił ich ciała, a popioły, bo zakaźne, jakoś tak nie rozwiał, ale zwyczajnie utopił w czymś i wmurował to w podziemia, do których nikt i nic, nawet woda, wstępu nie ma.