„Każda rodzina ma takiego osobnika. Wiecie, spraszać go trzeba, wysyłać mu kartki i strasznie nie wolno o nim zapominać przy wszelkich okazjach, a jednak… jakoś nikt go nie trawi. I to dosłownie. Podobno kiedyś połknęło go jakieś Ohydne Wężowisko, ale zwróciło nim dotarł on do jego trzech par migdałków!
Taki właśnie był Pan Klumper. Osobnik nie do końca poznany i nie do końca znajomy. podobno był jakimś tam pociotkiem Pana Tealighta, ale on sam nie pamiętam z kogo, albo czego… właściwie, powinno było go to zastanowić, ale jakoś tak owe myśli go omijały. Może to właśnie powinno było zwrócić na coś uwagę? A może nie miało zwracać uwagi? No, kto to wie? Zwyczajnie, Pan Klumper był członkiem rodziny i tyle. Znosiło sie go, jego cebulowo-czosnkowy zapach, dziwnie wychudłą sylwetkę, a jednak steatopygia obecne. Może uznawanie go za wujka nie było do końca poprawne? A może zwyczajnie było… kto to tam wie? Po prostu… jakoś pytania, dywagacje, wszelkie niepewności, się go nie trzymały. Zresztą, nie był taki uciążliwy…
Przychodził czasem, jak dziś.
Ot tak, bo przecież czemu nie. Zrywał stokrotki, znosił w słoikach z łąk radosne, dmuchawcowe głowy, a potem wracał do siebie. Gdzieś mieszkał, ale gdzie? Nigdy się nie zgadało na ten temat, zresztą, on w ogóle niewiele mówił. Zwykle się uśmiechał i wtykał głębiej słuchawki w swoje małe uszy. Czego słuchał? Zwykle czegoś melodyjnego, a już najbardziej kochał boysbandy. I fajno… Bo przecież czy serio trzeba nadmiernie się opowiadać wszystkim, nawet rodzinie?
Niektórzy mawiali, że zamieszany był w dziwne porwania nad Burzliwą Wodą, ale niczego mu nie udowodniono. A raczej… jakoś tak zwykle to z głowy takie myśli uciekały. Jakoś tak…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Nevermore 3” – … i koniec. Kolejna seria, dość kultowa i zaczęta kilka lat temu, dobrnęła do końca. Czy szczęśliwego? Cóż, uznaję za szczęście to, że w ogóle ją wydano, a co do treści… nadal jest mrocznie!!!
Pamiętacie Isobel? A przystojniaka z mrocznością dookoła? A Poe? Jeżeli nie, to nie ma boja, Wydawnictwo nie tylko wydało trzeci tom trylogii, ale i wznowiło poprzednie dwa, więc znajdziecie je na półkach. A naprawdę warto, bo to, co zwykle opisuje się jako YA, tym razem jest czymś więcej niż tylko „kocha niekocha”. Czymś mroczniejszym, czymś bardziej artystycznym, czymś przypominającym wycieczkę do ciemności po tego, kogo się pokochało. Walkę ze wszelkimi przeciwnościami, a wszystko pod skrzydłami najsłynniejszego z kruków!!!
Bo to przecież nie tylko opowieść o uczuciu, ale pewnej baśniowości w naszych życiach. O owych wszelako dostrzeganych kątem oka mrocznościach, przekleństwach, przeszłości, która nigdy nie ustępuje. Trylogia Nevermore, to nie tylko opowieść o miłości i nastolatkach, to historia pewnej dojrzałości, upartego dążenia do celu i walki o to, co najważniejsze… prawdę i samego siebie. Cudownie ułożona, niczym najbardziej misterna fabuła, trylogia łączy nie tylko YA, opowieśc dla nastolatek, thriller i horror, ale przede wszystkim pozwala autorom z przeszłości nie zostać zapomnianymi…
… jednak, czy w ogóle można zapomnieć E. A. Poe?
Nie!!! LOL
A samo zakończenie… cóż, jednym przypada do gustu, innym nie… dla mnie jednak było doskonałym kompromisem pomiędzy współczesnością, a nastoletniością, pomiędzy baśniowością, a zwykłymi, ludzkimi uczuciami… Ponownie spotykamy tych już znanych, ale i tych, którzy tylko nam mignęli w poprzednich tomach. Znowu zaciera się granica pomiędzy magią, strachem, a wolą przetrwania i znowu… czeerleaderka musi pokonać samą siebie. Ale tym razem do końca i na zawsze.
Do ostatniej strony…
Będę tęsknić za tymi bohaterami i tą specyficzną stylizacją. Serio!!!
Nowe jedzonko!!! Bo przecież trzeba jeść, co nie? Nie da się inaczej… na dodatek niektóre z tych tomów to moje wyczekane…
Jezioro, droga, pola… i po prostu człowiek idzie. I właściwie ciepło mu, bo przecież słonko grzeje, ale nie za gorąco, bo chłodny wiaterek też robi swoje. Po prawej jakieś jeziorko, czy też staw, na nim kołysze się niewielki… eee ponton chyba z ojcem i synem. Taki to wiecie, czas świąteczeny na Wyspie, gdy możesz po prostu być rodzinnym. Nie martwić się tym i tamtym, zwyczajnie posiedzieć w przyrodzie. Podjechać rowerem do miejsca, w którym jeszcze nie jadłeś kanapek, albo tak jak ja… po prostu iść.
Bo ja wiecie, wolę chodzić. Można przystanąć co chwilę i coś pstryknąć, można tak po prostu być, wąchać i macać te płateczki… bo ta droga, którą stąpam niegdyś była koleją. Dziś już nie ma śladu po torach, nawet zardzewienia brak, po prostu tylko prosta ścieżka, dość szeroka, wyminąć się można, wiecie, jak to na wąskotorówkę… ale to musiała być fajna trasa. To jezioro po prawej, po lewej pola teraz kwitnące owa specyficzną, walącą po ślepiach żółtością rzepaku. Tutaj mały, biały domek z szopą, tam dróżką do kolejnego. Stoją sobie w takim specyficznym oddaleniu, jakby serio nie chciały do końca być obraźliwe, że niby się alienują tak, ale kochając swoją samotność i czując się zwyczajnie dobrze tylko ze sobą i drzewami, polami, widokami szerokimi… są.
Idzie sobie człowiek i ocieniają go same kwitnące drzewa. Jakby kurde serio zapłacił za wypasioną weselną ucztę i teraz szedł do ołtarza. Zerkam na siebie, bo ni białej sukni, ni welonu, do tego w łapie flaszka z wodą… ale co tam, jak już opłacone, to pójdę! Ino ten ołtarz mnie przeraża. Ostatnio stanęłam w płomieniach ładując się do kościoła w celach zwyczajowo archeologicznych!!!
No nic… drzewa pachną, wali ta aura wszelkiej słodkości mi na dekiel, tutaj strumyczek, tam jeszcze ostatnie zawilce, garść dzikich tulipanów… krzaki białe, jak by ośnieżone, a przecież to ino tarnina. Nawet nie wiesz kiedy minęło kilka kilometrów, bo zapatrzyłeś się w owe brzózki obsypane połyskującą, ostrą zielenią. Wszystko to jakieś takie nadspodziewanie piękne, sięgające gdzieś ku przeszłości, gdy to słali człowieka do szkoły polnymi drogami, a on wtedy z wyrywał z piaszczystych zasp fajne trawki z długimi korzeniami i plótł im warkoczyki…
Wyspa serio potrafi być nostalgiczna… bo by ukoić moje nerwy podsyła mi dziwonię. Tia, też nie miałam pojęcia, że takie ptaszki istnieją, a może miałam pojęcie, ale wiecie, jakoś tak wcześniej opisywałam je ino jako wróblowate? Nie wiem, ale gdy taka parka obrabia mi przywleczone przeze mnie gniazdko, znalezione późna jesienią, piękne i misternie wykonane, które oddałam światu umieszczając je na choince… jakoś mnie to rozczula strasznie!!! Znaczy jedno obrabia, drugie siedzi w wysokiej trawie i obserwuje. Jak nic podejrzewam, że one wiedziały, iż nam kosiarka zacznie dymić w kilka dni później. próbowały powiedzieć… ale, bariera komunikacyjna zadziałała!!!
Hałas…
Obudził mnie w nocy. Koszmarna mieszanka kombajnu z ogromnym helikopterem. Wyłażę przed dom, a tam nic, tylko niebo, gwiazdy i ten hałas. Dopiero Chowaniec odnalazł źródło hałasu, a potem oczywiście zajrzał w internet. Po raz pierwszy na własnych uszach dowiedzieliśmy się jak brzmi poszukiwanie osoby zaginionej na morzu – port w Melsted. Dudnienie, tętent, koszenie, i oczywiście te skrzydła miotające powietrze… w oddali, a raczej nie tyle oddali, co za krzakami migające światełka niebieskie i te ogromne szperacze. Szukające, miejące nadzieję…
Zaginiony, prawie siedemdziesięcioletni mężczyzna, który był tutaj na krótkich wakacjach, niestety został odnaleziony już martwy. Łowił ryby. Wiecie, o tej porze często się ich widuje w gumowych ubraniach, stojących w wodzie, daleko do brzegu, z kijkami… To już drugi w tym roku. Uważajcie na siebie! Morze to nic spokojnego, a w szczególności tereny dookoła Wyspy. Kryją nie tylko krakeny, syrenice i utopce, ale przede wszystkim dość zdradzieckie dno. No i wiecie, wraki po rosyjskich łodziach podwodnych…
Przez całą noc… nawet jak już znaleźli ciało i wszystko ucichło, zniknęły też światła wozów i łodzi… w powietrzu unosiła się dziwna niepewność. Bo chociaż był to pierwszy raz, to przecież też był to znak, iż owych razów może być więcej. Oczywiście, że zdaję sobie sprawę z koszmaru jaki przeszła żona rybaka, a raczej nie chcę myśleć o tym bólu, o informowaniu dalszej rodziny… czekaniu. Ale dla mnie była to tylko przerażająca noc dziwnych myśli i snów, gdy już wszystko ucichło, bo tutaj noc jest ciemna. Czarna i smolista, gdy niebo nie rozświetla się gwiazdami. Cicha… chyba, że akurat trafi się jakaś zwierzyna, czy rolniczy atak na plony. Człowiek z czasem tak bardzo przywyka do owej wszelkiej ciszalności, że nie umie już żyć tak jak kiedyś: z łoskotem tramwajów, światłami wielkiego miasta, stukotem aut, ciężarówkami na nierównym asfalcie.
Człowiek przyzwyczaja się do ciszy…