Pan Tealight i Mrówcza Wiedźma…

„W podziemiach Chatki Wiedźmy, bez urazy, ale nawet ona sama nie wiedziała, że je ma… a może wiedziała, ale to wstydliwe, jeżeli chodzi o budynki, no wiecie, że się tam coś ma? A ona jest przecież damą, więc starała się o tym nie myśleć, tego nie uznawać za istniejące i rzeczywiste, i ogólnie mówiąc… jeżeli to robiła, to to nie istniało. I właśnie w owych przestrzeniach całkowitego nieistnienia, niczym Bibliotece Niewidocznego Uniwersytetu, mieszkała Mrówcza Wiedźma.

Mrówcza Wiedźma była Pierwszą Istotą. Niektórzy mawiali, że może i była Matką Pana Tealighta. Istotą cichą, niewychylającą się, całkowicie zamkniętą w swoich korytarzach, tunelach i zagłębieniach, pomiędzy jednymi jajeczkami a drugimi, w których oczywiście mieszkały Pradawne Dusze… otoczona zawsze Mrówczymi Oddziałami Wnuczków… Po prostu była. Zwykle wyłącznie śniła, o tym co było i co będzie, całkowicie abstrahując od tego, co jest. Jakoś jej to nie interesowało, a może była już znudzona błędami, zawsze tymi samymi, które popełniali ludzie? Może w snach i wizjach szukała czegoś interesującego, dla czego warto było się obudzić…

Ale wiecie, czasem wstawała, odziewała siebie w swoje mikrokrasnoludkowe ciałko starej babuleńki w barwnych chustach, z różowymi policzkami i siwymi włosami lekko rozczochranymi pod chustą… i tuptała na górę. By przepędzić Zwyczajne Mrówki z Chatki Wiedźmy i popatrzeć na Wiedźmę Wronę Pożartą Przez Książki… wiecie, dla rozrywki. Nic wtedy nie mówiła, wypijała naparstek zielonej herbaty z poziomkami, zjadała okruszek czekolady, lub dwa, zabierała pięć listków mięty i odchodziła z tym dziwnym uśmiechem, który mówił: wiesz, że ja coś wiem i że ci tego nie powiem, ale wiesz też, że wiem tyle, iż to czyni mnie straszną.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1347

Z cyklu przeczytane: „Osobliwy dom pani Peregrine” – … no tak. Wiecie, czasem słyszy człowiek o książkach, ale jakoś nie ma czasu, potem nie ma ich na stanie w księgarni, zaczyna wsłuchiwać sie w przebąkiwania o filmie i w końcu… ją ma. Dopada do niej i…

… boi się, że to nie będzie to.

Na szczęście w przypadku pana Okupa, jest dobrze. Jakoś tak Ransom Riggs mnie musnął swoja wyobraźnią. Z jednej strony nie wprowadza w literaturę nic nowego, ot dziwadła, osobliwości, niesamowitości… z drugiej jakoś fajnie je porządkuje, wpasowuje w naszą codzienność. Nadaje im ludzkie twarze, a może to nas odziera z ugładzenia?

Oto on, wnuczek, który nie wierzył dziadkowi i dziadek, który skapitulował, nie opowiedział wszystkiego, bo przecież… będą się z niego śmiali. I podróż i dom, który jest inny, niż wszystkie i bohaterowie, prawdziwi. I magia, niesamowita. I oni… osobliwi. Większość z Was przecież wie, czego może się spodziewać po tej powieści. Pięknie wydanej, gruba oprawa, dobra czcionka, zdjęcia, słowne rozpasanie. Czas na zastanowienie się nad wszystkim, pomieszanie czegoś, co wciąż jest baśnią, ze współczesnym, nastoletnim niedopowiedzeniem. Gwałtowność młodości, specyficzne dostojeństwo dorosłości. W tej powieści jest wszystko… także to, że gdy zamkniecie strony dziwnie zaczniecie spoglądać na loczki małej sąsiadki…

Na majówkę jak znalazł!!! Ale ja spodziewałam się czegoś więcej…

IMG_0704

Trolling…

Zaczęło się. Przez Tejn nie można przejechać, bo oczywiście u nas parkowanie jest uliczne. Znaczy wiecie, można, trzeba, nie da się inaczej, parkuje się na ulicy, więc parkują po jednej i drugiej stronie, nie myśląc i nagle kurcze konia z wozem, tragarzem i dyniami temu, co to wszystko jakoś ogarnie. Podobny ścisk na wiekuistej granatowości morza. Na szczęście dziś niezbyt mocno się burzącego. Tu i tam mkną biało-srebrzyste strzały. Opienione dołem, jakby serio ścigały je delfiny, krakeny i rekiny. A może i coś więcej? Może serio spotkali je… SYRENY!!!? Może jakoś oparli się ich pieniom, a teraz próbują wydostać się z zasięgu, ale jakoś tak zwyczajnie nie mogą trafić w port, bo te ryby im przeszkadzają? No te, co to je łowić mają, więc nie trafiając łowią i łowią i łowią, rzucane żyłki motają się na ogonach, płetwach i pierun wie czym tam jeszcze… w końcu mutacje z Fukuszimy, to całkiem dzisiejsza sprawa… A ludzie na brzegu ino się patrzą i dziękują Własnym Opatrznościom, że te ich w morze nie wypchały. Bo sorry, ale jak się patrzy na owe łódkowe strzały tak wzbijające się w górę i w dół, i znowu góra i dół, i znowu góra i… to wiecie, paw wysoce gwarantowany!

Tudzież obligatoryjny.

Ciekawe jednak jak się syreny ulepszą w pieniach, wiecie teraz są takie technologie, to może i im się w końcu trafi jakiś smaczny, młody i jędrny kąsek? A może tak naprawdę każdy z tych stateczków, łodzi, kutrów, czy jak to się zwie, najpierw składa im w ofierze jakiegoś młodego, barczystego, umięśnionego i śniadego chłopaczka? A potem chudeusza w brylkach, bo przecież syrenice to baby, a baby lubią to i tamto, a inne jeszcze coś innego. Dla tych starszych może jakies kocięta wodne? No pierun wie, a może robótki ręczne? No i co z trytonami, tudzież męskimi syrenami? Czy w zwyczajnej, kłamliwej dobie wszelkiej równości łapie się też białogłowy i ofiaruje… wiecie, w imię owych dobrych, wielkich połowów? Bo przecież owi waleczni panowie z patyczkami moczonymi w wodzie, to raczej sami się nie poświęcą, czyż nie?

… cokolwiek złożyli lub nie, jak zmoczyli fale krwią, tudzież posmarowali je miodem, wypłynęli… I łowią. Oczywiście nagrody ino dla tych, co powalą jury rozmiarem, wiecie, jak zwykle w tym całym męskim świecie. Dlaczego nie dla tego, co złowi rybkę o najładniejszym pyszczku? Albo taką, co potrafi ugotować obiad i będzie świetnym narybkiem, znaczy nabytkiem, dla jakiejś młodej mamuśki? Kołysankę zaśpiewa dzieciom, a potem zwyczajnie utuli je i wiecie, kolację zrobi. Bo tak serio?

Po co łowicie te ryby?

Serio?

IMG_5608

Poczty

No tak… może ktoś mi wytłumaczy, w jaki sposób to wszystko działa, że poczt, w znaczeniu budynków pocztowych – działających, Dania ma już ino cztery. 4!!! Wyobrażacie sobie 4 poczty na cały kraj? I pewno też niedługo je zamkną. Jeśli będąc w Danii będziecie chcieli wysłać list, to życze powodzenia. Szukajcie w Kvickly i Sparze stoisk ze znaczkami, może pomogą?

Czy naprawdę poczta jest tak niedochodowa? Serio? Przecież ludzie tyle rzeczy kupują przez internet! No i… kurcze, a może nikt już nie wysyła listów, kartek i paczek tylko ja? Ja z tego mojego epokokamiennego zakątka? Może? Może rzeczywiście nikt już tego nie potrzebuję? Słów napisanych ręką, kartek z podróży, emocjonujących kilku słów skreślonych w jakimś zakątku, którego nigdy sami nie zobaczycie. Przesłanej niespodzianki. Czegoś niewielkiego, innego, niesamowitego: muszli z plaży, bursztynka, wisiorka z dziwnym kamieniem, kamyka w kształcie serduszka od babuleńki stojącej ze sowim kramem przy zakurzonej uliczce Mexico… Liścia zasuszonego. Kawałka zabawnie uformowanego drewienka, lub maski od tego starszego pana, lub torebki wyszytej w koraliki przez niewidomą dziewczynkę, nawet nieświadomą cudu, jaki Wam naprawdę ofiarowała za te kilka monet…

Czy mogę żyć w świecie bez poczty? Za chuja nie!!!

W Kopenhadze coroczna wizyta Bornholmu…

Wiecie, takie tam „osfajanie”. A może próba wytłumaczenia dlaczego jedni muszą płacić tyle za coś, co u nas rośnie sobie za darmo? Kto to tam wie, jest jednak jakieś wydarzenie, czyż nie? Ma być reklama? A może przypomnienie Danii, że nie składa się ona wyłącznie z owego zakątka otoczonego wodą? Kto to tam wie? Miejmy nadzieję, że jednak nasi zarobią. A co… W końcu o to w tym wszystkim chodzi!

Ech…

IMG_4703 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.