„Był taki jeden z Turyścizny… I chociaż cała wiedza o nim dawno już odeszła w morze, on sam wciąż tutaj był, wielce radosny z tego miejsca i swojej względnej niewidoczności. On Zapomniany z Turyścizny. Ten, który nie chciał wrócić do domu… bo tak mu się tutaj spodobało, ale mama i babcia i żona młoda tak go namawiały, że wsiadł na prom, jednak gdy nie patrzyły, bo młody steward akurat miał awarię rozporka, on sam rzucił się w morze i… utonął dla nich. Ale gdy ino tonąć zaczął, zaczął też błagać Panią Wyspy, by go przyjęła. Początkowo była sceptyczna. No bo sorry, ale jeżeli koleś nie potrafi najpierw odmówić babci, potem matuli, która go z sąsiadką żeni, a potem małżonce, to co z niego dla Niej będzie? Długo się zastanawiała co zrobić, a on zwyczajnie wisiał sobie utopiony nie do końca, ale i dziwnie radośnie żwawy pomiędzy Umarciem Totalnym, Zwyczajnym Nieożywieniem i Nieumartością Niekrwienną. Bo widzicie, może bab słuchał się za bardzo, ale jednak cierpliwość miał…
I w końcu…
… więc został kamienną ławką. Zagubioną w leśnych odstępach, niedostępną, bo po kiego mu nadmiar ludzi, pod którą spotykały się wiewiórki w celach kopulacji, lisy, by znieść zdobyte jajka i oczywiście Miniaturowe Żuberki – nowe takie, genetycznie niemodyfikowane cuda. Słodkie i włochate. No mówię Wam cudne pierdzioszki!!! Aż człowiek chciałby mieć jednego w domu, albo lepiej piętnaście… oczywiście do czasu, gdy zaczynały wydalać, bo kupy maluchy walą jak wielkie żubry i wiecie, nawożenie nawożeniem, ale nie każdy ma tyle ogródka…
Został ławką i to mu wystarczało. Oczywiście jego trzy kobiety powróciły na Wyspę upomnieć się o swojego niewolnika, ale Pani Wyspy nasypała im gryzących, przedburzowych mrówek w gacie i tampony, potem wpuściła je w pokrzywy, zostawiła w czasie suszy na zasranym polu, by w końcu przypomnieć ile tutaj się płaci podatków… wolały wrócić do ssiebie i zająć się stewardem. Podobno serio im jakoś sie układa. Za wnukiem-synem-mężęmbyłym nie tęsknią…
Ale wiedzcie jedno… Pani Wyspy rzadko zgadza się na takie przypadki, zmiany i wszelkie gmatwania. No, chyba że jesteście słodcy i przymilni, albo fanatyczni jak Wiedźma Wrona Pożarta… ale nikt poza nią nie jest taki.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Lato nad jeziorem” – … kolejna. Kolejna opowieść Eriki James. Nazywają takie opowieści obyczajami, jakby… miały uczyć nas obyczajności? A może o obyczajach innych ras, narodów i tak dalej? Bo przecież, o co innego może chodzić? No chyba nie o to…
O miłość?
Floriana, Adam i Esme… Eurydyka. Oj tak, Erica uwielbia specyficzne, nietuzinkowe imiona i bohaterów, którym nie zawsze przytrafia się happy end. I zaskoczenia i miejsca, które mieszają nam w głowach, i które wpisujemy na listę: do odwiedzenia kiedyś. Tak właśnie jest teraz. Bo to lato nad jeziorem będzie bardzo interesujące. Szczególnie z takimi bohaterami. Takimi po przejściach, oczywiście w większości sercowych. Bo wiecie, gdy człowiek trochę pożyje, to jakoś właśnie ono dziwne, walczące o prym w nas, serce sprawia najwięcej problemów.
Poznajcie interesujące osobowości, każdą z inną historią, innymi przejściami i przyszłością, o którą wszyscy muszą się postarać. Tylko… czy uda im się przełamać? Odepchnąć od siebie demony przeszłości, znowu uwierzyć w drugiego człowieka, wybaczyć, powiedzieć samemu sobie, że wszystko może być znowu inaczej… może pięknie nawet?
James potrafi pisać tak, że nawet błacha codzienność nabiera jakichś żywszych barw, a każda scena ma swoje ramy. Z jednej strony nie przeinacza codzienności, nie wybiela wad, a z drugiej w jakiś dziwny sposób udaje się jej znaleźć w każdym coś dobrego. Jakby dawała każdemu jakąś szansę, jeśli tylko on powie, że chce się zmienić. Tutaj każda wina otrzymuje karę, a niewinność zawsze jest doceniona. I ten język. Bez wulgaryzmów, z lekką nutką owej Austinowej urokliwości okolic wszelkich. Po prostu cos bardzo… może nie do końca tylko kobiecego, ale na pewno obdarzonego ogromną wrażliwością. Naprawdę interesujący… obyczaj.
Obczaj obyczaj? LOL
I mamy maj.
No dobra, mamy maj prawie. Dookoła unosi się dyskretny urok ekologii, znaczy wiecie zwykły aromat gnojówki. W tych sprawach, jak człowiek się mocno zaciągnie, serio można zostać ekspertem. Bo wiecie… u nas jeżeli chodzi o użyźnianie, to bez boja, spokojnie idziecie na wysypisko i w zamian za trawkę dostaniecie wypasione cuda do ogródka. Podobno wszystko rośnie po nich, jak po sterydach jakichś!!! Mamy coś owczego, ale w tej sprawie, to trzeba mieć swoje kuporobki. a serio, moje doświadczenia dowodzą, że tam, gdzie owce kupkają i trawę zjadają, nie ma problemu z nadmiarem traw, kleszczy, a na dodatek kurcze, grzyby rosną wielkie! Ale bez urazy, jak baraninka Wam nie odpowiada i nie możecie znieść wełny, prosze bardzo wzbogaćcie się w kupy krowie. A co? Zbierałam jako dzieciak. Brało się je, namaczało, albo zwyczajnie rzucało na grządki…
Dla tych bardziej leniwych końskie boby w formie lekko płynnej, które są do zdobycia na wysypisku śmieci. Uważajcie, bo strasznie są ostre. Jeżeli ich nie rozcieńczycie, jak nic wypalą wszystko. Najlepsze są suche, ale komu się chce łazić po drogach i ścieżkach i zbierać? No komu. Pewno, że masa tego i lasy piękne buzują zieleniami, ale jednak… Działają. Tylko… dlaczego wciąż czuję kurze kupy? No dlaczego? czyżby była to najnowsza odmiana nawożenia? A może w kurczym gówienku jest coś bardziej specjalnego? Jakieś wzmacniacze? Czary mary dla korzeni, owocków i liściejów? A może… kury ostatnio urosły take, że mają gabaryty słoni?
Ogólnie mówiąc… nie pachnie różami, a mówiąc o różach, na szczęście władze poszły po rozum do… no gdzie tam się idzie po rozum, Tesco czy jednak jakie Kvickly? Netto? Bynajmniej poszły po rozum, dostały go w całkiem dobrej cenie, a może i na kredyt, kto to wie kto to będzie spłacał? I czy dostali ten mózg w kawałkach? Znaczy wiecie, dla każdego coś, czy jednak mają wyłącznie jeden, bo po co na to płacić i kazdy sobie go nosi co jakiś czas na chwilę? Ekhm… bynajmniej chyba go używają, bo zrezygnowali z tych cholerstw chemicznych z Monsanto by tępić dzikie róże. Może się i płodzą, ale kurna nie lepiej zrobić z nich różane olejki, tudzież dżemik z owocków, niż zwyczajnie plenić chemikaliami? One są takie piękne!!!
Maj…
Cóż można powiedzieć o maju, poza tym, że zwykle jest majowy. Wiecie, mai się to i tamto, zieleni, kwitnie… szczególnie jeśli chodzi o namioty tych wielce wytrzymałych. Kolorowe i wielkie, wiecie, lekko przerażone, bo przecież to wciąż nie lato, nie wiedzą do końca co tutaj robią, ale jednak stoją. Dzielnie stoją. Widzę jak bardzo nieciekawe mają miny. Jak niektóre się boją, bo mają takie radosne kolorki, a tutaj czasem mocniej powieje, a czasem i popada, więc… boją się. Aż człowiek chce przytulić biedne namiocie kwiatki. Przynieść im kocyki i herbatke w kubkach z uszkami. I jeszcze może pogłaskać te z chrapiącymi w środku…
Maj. Zwyczajny miesiąc, czyż nie? Może i ma majówki, tudzież wolne w różnych krajach, ale co tam. Że ciepło i dłużej jasno? A kogo to obchodzi, jak chce się ino spać? Nie będzie mnie pogoda zmuszała do aktywności fizycznej! No tak nie można, no! Są chyba jakieś prawa i obowiązki, tudzież opowieści o zniewolonych przez naturę? Są?
A może jednak wciąż będzie padać i zimno będzie i lato odwołają? No przecież kurcze mamy to jakies tam ocieplenie, czyli w rzeczywistości ma być zimniej, czy jakoś tam? Bo co takiego wszyscy widzą w lecie? Sami pomyślcie: poci sie człowiek, strasznie poci, odwadnia, parzy i poci znowu, śmierdzi i musi pić i myć się częściej i zakładać ciuchy, które wszystko odsłaniają, każdą tajemnicę, bliznę, każdego wągra i siniaka. Każdy wałeczek, spring roll, czy jakoś tak. No i siadać trzeba na rzeczach zwykle chłodnych, które teraz parzą jak nie wiem co, jak: kuchenka, palnik i wzrok teściowej, gdy widzi twój sposób robienia ryby po grecku. Człowiek się opala, ale myśli ino o czerniaku, w lesie tylko o kleszczach, a nad wodą o Fukushimie i wszelakim zatruciu, dziurz eozonowej i o tym, że tamta laska super wygląda w tym stroju, a on ma ino półtora metra…
Kocham zimę!!!
Może być nawet jesień!!!