„Wyspa się kwieciła i po raz kolejny zaskakiwała. Wiecie, niby coś powtarzalnego, jak pory roku, wiosna, kwiaty i listki, oraz silna woń gnoju… ale jakoś inaczej było tym razem. Dziwniej, odmienniej, szybciej? Patrząc na to ocieplanie się jednak wszyscy myśleli o czymś innym. Nawet Pan Tealight sam musiał przyznać, że ta przeprowadzka, która miała miejsce cztery lata temu, to był bardzo dobry pomysł. Szybko się tutaj zadomowili, szybko dotarli z bytami codziennymi, ale i bardzo szybko poczuli… jakby nigdy nie żyli gdzieś indziej.
Jakby tu było ich miejsce…
Białe Domostwo się rozrastało. Górą i dołem z prawa i lewa, załamując portale, mieszając światy, raniąc welony… naruszając traktaty, korzystając i z ustępów i ustępstw, spoglądając pomiędzy i przymykając oczy. Jakoś, dziwnie, ale nie zaskakująco, nikt się nie sprzeciwiał, nikt nie protestował, jakby nawet Inne Światy potrzebowały takiego miejsca, w którym można się pozbyć tego, co niepotrzebne…
Jak Rombasa i Mura.
Bliźniaków, których nic i nikt nie mogło rozdzielić. Wkurzających i przeraźliwie silnych, żertych i zawsze niewygodnych, przeszkadzających i wrednie przemądrzałych, a na dodatek… w kieszonkowym rozmiarze!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Kości niezgody” – … bo tak. Strasznie potrzebowałam czegoś lekkiego, wiecie, czegoś bezstresowego, ale i trzymającego w napięciu. Baby tak mają. Dlatego zdecydowałam się by spróbować Aurory.
Znaczy Roe!
Jedna z mniej znanych serii Charlaine Harris, autorki sławetnej wampirzej opowieści, wprowadza nas w świat Roe. Trzydziestolatki, bibliotekarki, przy której… mówiąc w skrócie, zawsze ktoś umiera. Szukającej miłości, zabawnej, ale… cholernie nudnej. No przykro mi, ale ta historia jest aż nazbyt przewidywalna i mdła. Opisy strajkują, słownictwo kwiczy, a cała fabuła się niezbyt klei. Z jednej strony jest zbrodnia, z drugiej kurcze, jakoś wielkich zachowań szarych komórek brak… bohaterka to marudzi, że pracuje, to, że nie ma co robić, potem, że ktoś za mąż, a ona nie, w końcu, że może się zakochała, może nie, albo…
Yyyyyyyy!!! Trup, czacha w szafie i spadek, a ona ma takie problemy? I serio? Nie wiedzieć, że kot, no wiecie, że kot… kot!!!
Dla… hmm, właściwie to nie wiem dla kogo? Nie wciąga, ale jakoś chce się wiedzieć, kto zabił, więc dla wytrzymałych!!!
Nowości!!!
W tym zestawie najnowsza powieść obyczajowa Erici James, trzeci tom – wyczekiwany przez wielu – mrocznego Nevermore i nowość dostępna też jako audiobook, czyli thriller: „Gen atlantydzki”. Pamiętajcie, że całą trylogię Nevermore można dostać w księgarniach, wydawnictwo zdecydowało się na dodruk!!!
Na Wyspie wieje…
Dokładnie, to całkiem piź… ale wiecie, błękit nieba, drzewka się liszczące i oczywiście się kwiecące, wszystko to sprawia, że serio spać mi się chce. Nie wiem dlaczego, ale ostatnio za nic nie mogę się wyspać. A Wyspa się trzęsie. Tak wie, teren niesejsmiczny, a dokładniej teren, gdzie trzęsło, ale wiecie, niezbyt, więc co tam… niech im będzie, ale ja w nocy czułam, że znowu się kolebiemy. Jakby naprawdę skały nie wynurzały się z podmorskości, ale rzeczywiście bliżej nam było do stateczku… łódeczki na falach się trzęsącej. I to całkiem mocno. A potem, jakbym naprawdę nie poddana była typowej grawitacji, ale ześlizgiwała się z łóżka, i to nie normalnie, ale wiecie, nóżkami w dół. Znaczy do przodu. Może to błędnik, a może mam znowu rację i nas telepie?
Może?
Może to księżyc? Wiecie, pełnia za rogiem, więc człowiekowi, nawet wiedźmie, rogi kiełkują. Tak czasem mi się wydaje, że serio mi zanikają w nowiu, a przy pełni siup i już człek jest rogatą gadziną? Tylko… czy nie jest to mój zwyczajowy stan? No wiecie, rogata dusza? Bo przecież jestem duszą rogatą, skrzydełka też mam, ale czorne i całkiem wronie… na co mi niebo! Biel poszerza! I plami się szybko. Za kija nie dopierzecie niektórych plam. Serio, uwierzcie!
Wiecie jaki jest problem z Wyspą? Że ona prawdę z każdego człowieka wyciąga. Odrzuca wszelkie religie i obowiązki, a narzuca wolność… ciężko tak żyć z wolnością. Gdy właściwie wszystko możesz i nikt nie zabrania, więc jak żyć? Tak bez dziwnych norm, wyłącznie z tymi, by przy przechodzeniu przez ulicę się rozglądać, nie pisać esemesów jadąc na rowerze, tudzież pod drzewem nie stawać, gdy grzmi… Wiecie, bez takich zwyczajnych, normalnych, po prostu logicznych! Nie tych w stylu, gdy zjesz to ziele, bozia cię pokarze i wyrosną ci dwa ogony i to z uszu?
Wolność jest trudna!!!
Może naprawdę człowiek jako taki przy obsłudze wymaga dziwacznych norm? Nie przechodź pod drabiną, bo pech, czarny kot cię zje, a zakonnica na rowerze zapowie posuchę seksualną? Kurcze, przyznaję, że nie wiem. Nie święcić, nie chrzcić… czasem się zastanawiam, czy Autochtoni nie boją się przyjezdnych właśnie z powodów religijnych. Wiecie, Polskiej Turyścizny, która zawsze chce mszy po polsku, tudzież innych obrzędów religijnych… ech! Jak tak można? Przybywasz na Wyspę, boga samego w sobie i od razu ją wodą święconą? Ludzie? Ale po co?
Wolność!!!
Wiosna nagle wybuchła i część krzaków, możliwe że przez te wiatery, a może smrodliwość… utraciła kwiatki na rzecz listeczków. Jabłonie i czereśnie wciąż się buntują przeciwko wypuszczaniu czegokolwiek ponad pączuszki… Oporne, czy co? A może jednak niedowierzające są? Religijne inaczej? Może postanowiły nie wyznawać wiosny? Może odpuszczą sobie w tym roku?
Kokorycz zdaje się odtrąbiać jakąś dobrą nowinę, ale ni fiołki i zawilce jej nie słuchają. Co dziwne, poszukiwane złote zawilce w tym roku zdają się pokonywac liczebnością białe i lekko różowawe. Może to jakiś spisek, a może jednak coś na nas testują? No serio, wspominka w gazecie, tuż obok opowieści o promach i już są? A rok temu… nie pamiętam. Chyba ich nie było!!! SPISEK!!! Gdzie niegdzie atakują je niezapominajki, ale jakoś błękit cudny, niebiański, przegrywa z owa żółtą armią…
Co to będzie?
U nas od jutra długi weekend, więc jak nic czas na spacer, ogródek i wszelkie tam leniwości. A jak święto, to muszą być ciastka, a dokładniej buły. Widzicie, już o tym kiedyś wspominałam, że Wyspa ma bułę na każdą okazję, niestety Store Bededagowi dostały się dość dziwne buły z kardamonem. Kwadratowe, miękkie, ale przesycone specyficznym aromatem… Mawia się, że to najgorsze „smakołyki” świąteczne, ale wiecie… tradycja!!! Zjeść trzeba! LOL I odpocząć. W końcu maj za pasem. Ino się człowiek obejrzy, a już wakacje, lato, jesień…
Czas pędzi jak szalony. Może trzeba mu się przestać opierać? Może nie warto? Szczególnie na Wyspie, gdzie codzienność ma inny smaczek. Morski i dziki, leśny i niesamowicie pylisty, bo wciąż za mało deszczu! Polityczny, bo przecież utarczki na stołkach wpływają na ten maleńki kawałeczek świata, ale jakoś dziwnie… bardziej ludzki. Podmiotowo dwunożny, lekko owłosiony i ciekawski. Wiecie, jak ludzie spotykający się pod sklepem, już przygotowani na długi weekend, zaopatrzeni w napitki i mięsko na grilla… ale gotowi na kilka minut rozmowy, może umówią się na kolejną wyprawę dookoła Wyspy? A może na rowery? Lub tylko na rocznicę ślubu… tudzież konfirmacje? Bo przecież to ten czas. Białe sukienki, wymyślne kreacje, kościelne obchody, subtelne wkroczenie w świat młododorosły. Jak zwykle piosenki, może i tańce, do białego rana…
Bo wiecie, wolność to wybory…