„Zwykle jest odwrotnie, czyż nie?
Najpierw jest dom. Ściany, dach, okna i drzwi. Pokoje, ozdoby, meble. Całe te ustrojstwa, które pozwalają żyć. I dach, jako ukoronowanie wszystkiego i komin czasem, ale nie zawsze… i ogień i światło, ale i mrok i schronienie. Miejsce, w którym można być w pełni sobą, ale i od siebie można zwyczajnie uciec. Są ukochane przedmioty, wspomnienia zawarte w pamiątkach i dywanik od cioci. Może i nie najpiękniejszy, ale ciocia była ukochana. Zdjęcia i obrazy i jeszcze te firanki, powieszone tylko i wyłącznie dlatego, że teściowa się jutro spojawi, bo zwykle ich nie ma, bo i po co… No i kuchnia oczywiście i lodówka i ciepły zapach pieczonego ciasta i rosół… bez rosołu dom jakiś cherlawy jest, uwierzcie.
Są kwiatki na parapetach i lampki świąteczne, które wiszą tutaj cały rok. Są odciski i znaki, tutaj kiedyś wylało sie wino, a tam ktoś przywalił w ścianę. Guz znikł, ale wgłębbienie zostało. i choć dom się zmienia, dostosowuje się do człowieka, ale i sam go buduje, to jakoś tak… jest znajomo. Ta makatka na ścianie, powinnaś ją już wyrzucić, ale szkoda, więc pierzesz, ona blednie, ale wciąż nie możesz jej usunąć. Zdjęcia blakną, ale wciąż stoją w dumnych, odkurzanych co rusz ramkach. I książki oczywiście, bo jak bez książek. Trochę muzyki i wszelkie przedmioty, które dla innych nie mają żadnego znaczenia i jeszcze kolory i zapachy oczywiście.
Najpierw jest dom, ale nie w tym przypadku.
Jest na Wyspie taki dom, który wyrósł w ogrodzie, a dokładniej został przez niego stworzony. Na pierwszy rzut oka, całkiem zwyczajny, choć spory dom z nowym, ciemnym dachem, co takie tutaj rzadkie i dużymi oknami, z gankiem i schodkami… ale też dziwny dodatek do połaci trawy i drzew, studni i dziwnego miejsca, w którym winna stać atlanka z pnączami. Ale jednak tam jej nie ma, a może tylko jest niewidzialna? Jest tu wykuszowe okno i mały balkonik, wysokie sufity i wysokie okna, w których zawsze odbija się jednocześnie i błękit i zieleń. I przeszłość i przyszłość, a jednocześnie nic więcej. Niektórzy mawiają, że niegdyś była to lecznica dla wszelkich stworzeń opisywanych jako magiczne, ale kto im tam wierzy… W końcu mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że ten dom stworzył dla siebie Ogród.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Na przekór nocy” – … niewielka. Miniaturka właściwie z niesamowitą okładką. Ale i treść. Wzruszająca, choć zdającą sie być płytką na pierwszy rzut oka. Zwyczajną, nastoletnią. Prostą.
Wren i Lucille są same. Lucille i Wren to rodzina, a przecież… kiedyś miały i matkę i ojca. Kiedyś… Od momentu, gdy matka uciekła mija już czternaście dni, a one są wciąż same. Dwie dziewczynki, tak naprawdę dwoje dzieci. Czy możliwe jest, by zostały razem? Co będzie, gdy ktoś się dowie? Co się z nimi stanie?
Prosta opowieść, proste słowa, ale przejmujący ból nagłej odpowiedzialności i strachu, ale też… zwykłej, nastoletniej przyjaźni i miłości. Bo życie trwa, nawet jeżeli twoje własne właśnie stanęło na głowie. Opowieść o byciu dorosłym i dzieckiem w jednym momencie i o samotności. O przytłaczającej odpowiedzialności, ale i o zrozumieniu tego, jak działa życie. Jak nagle pojmuje się miłość… w pełni, do końca. Niesamowita historia, może i miniatura bardziej, nowela, ale warta przeczytania.
Naprawdę… i przemyślenia.
Oficjalnie… nie ma żadnego burdela na Wyspie… Podobno to wielkie wydarzenie. Znaczy, no wiecie, w reszcie Danii są, a tutaj… Nie wiem do końca, czy to serio aż takie wielkie halo, że nie mamy dziwek zjednoczonych w jakimś domostwie, owych czerwonych latarni, czy jak to tam zwą. Przy ulicy też nikt nie stoi. No, chyba że wymienia nowalijki na przydomowym stoisku, ale to chyba nie o to chodzi, czyż nie? Tirówek nie mamy, bo i w tirach nieurodzaj, zresztą… gdzie tutaj stać? Główną trasa przejedzie coś raz na godzinę, a opłotkami, to chyba namiot by trzeba rozbić. Nie no, pewno że w okresie Turyścizny jakieś panie może by znalazły zatrudnienie, ale… pierwsza połowa sezonu to czas rodzin z dziećmi, raczej chyba nie chodzi o wynajem matek karmiących, więc… ale, jakby co, też by się pewnie przydały. I jakieś opiekunki do dzieci. Kurcze, może jednak jakieś panie na wynajem miałyby rację bytu, ale gdzie w tym porno? Poza porno i duszno w okresie lata? Druga połowa sezonu to goście z Niemiec – wycieczki emerytów, no i cudowne pary Skandynawskie, które mają swój namiocik i raczej nie palą się do poszukiwania towarzystwa.
Jakoś kurcze tego nie widzę.
No i skąd do tego alfonsów, czy coś? W kraju TAK ZWANEGO równouprawnienia, gdzie rzeczywiście baby zdają się władać, ale tak naprawdę chłopy mają to gdzieś i poniżają je jak wlezie, chyba bardziej spodziewałabym sie panów stojących na poboczu. Czujecie? Stoją tak. Ino nie w spódniczkach, kurcze, jaki winni mieć ubiór pracowniczy panowie prostytutkowie? Kurcze, chyba raczej nie w takich małych gatkach, bo przecież przeciągi, więc może w jakichś wymyślnych rajtuzkach i pelerynkach. No wiecie, panowie zdolni uratować kobiety od zmory… ino jakiej? I jakie kolory im dać na tak kolorowej Wyspie? Błekity i zielenie odpadają, będą się z tłem zlewać, pomarańcze, czerwień krwi i wszelkie ziemistości też, więc jak ich wyróżnić?
W końcu mamy tutaj przecież wszelkie równouprawnienie i te tam… parapety! Czyż kobietom nie należą się rozkosze? O Wielki Moresie i Słodka Tempuro!!! Wyobrażacie sobie takich panów stojących i machających… nożkami i pelerynkami? Kurcze, ciekawe to by było, bo przecież nikt teraz nie używa monet ino karty, więc każdy musiałby mieć czytnik kart i konto i zarejestrowaną działalność gospodarczą gdy zarabia powyżej 50000 koron rocznie?
Prawie chcę to zobaczyć!
Żółte kwiatki to ziarnopłon wiosenny… niezła nazwa, ale wiedzieliście, że są też żółte zawilce? Zawilce gajowe? Kurcze, głowa mała, trzeba jakiś zielnik założyć! Posuszyć, poopisywać, spędzić czas na błąkaniu się po dziczy. I znaleźć żółtego zawilca. Bo widzicie, szukają go na Wyspie ludzie wszelacy. Chyba im zaginął, czy coś? Nie wiem… z drugiej strony, może rzeczywiście białe i lekko różowawe go wypleniły, bo taki był inny, wiecie żółtek o lekko skośnych pręcikach…
A może zazdrosne były, tylko o co? O jego dom z czterema garażami, o żonę modelkę, zwierzątka rajcujące, dzieci mądre i wszelako urodziwe, czy też o jego zgrabne łydki i ośmiopak? Bo raczej o kolor, to chyba nie. Zresztą, kto to wie te zawilce? Skradają się za człowiekiem, gdy ten się zatapia w leśne otchłanie. Czatują przy drogach niczym dziwni, pokrzywieni autostopowicze… podejrzliwie zerkają na człowieka od dołu, tu mu zaglądną i tam, sprawdzą higienę stóp i bezpieczeństwo podeszw. Pierun wie, co one sobie myślą, tak naprawdę… ale serio żółte zawilce są takie rzadkie? Hmmm, nic ino leźć w las, jak nic potem się nami gazety zainteresują!
Albo złoć żółta… niby anemoner taki. Wiecie, poszukując nazw dla tych żółtych wszelakości pełzających w rejonach trawek, człowiek je znajduje i już wszystko rozumie. Że ci, co to je nadawali, serio mieli ciężki orzech. Niby to żółtość, a jednak odmienna od owych kaczeńcowatych plonów, drobniejsza, dziwnie bardziej elegancka. Miejscami szczuplejsza, o innych listkach i w kępkach rosnąca… i brudząca na żółto, a może na złoto? A może to pyłek wróżek? I może to dzięki niemu wiosna na Wyspie tak bardzo zmusza człowieka to dziwnych zmian… przecież ja kurcze nie przepadam za pracami ogrodniczymi, ale kręcą mnie!!!
I pomyśleć, że człek zaczął od artykułu o burdelu…