„Wiedźma Wrona Pożarta oglądała Dogmę, więc… facet w kiecce w koroneczki, wysoki może, ale dziwnie babski w urodzie i pierzący się wszędzie kurzymi piórkami nie zrobił na niej wrażenia. Zbytniego. Chciała poprosić kubełek pikantnych z KFC, ale uznała, że może to niezbyt dobry żart.
– Chciałem omówić warunki zapłodnienia!
– Własnego? Obojnak?
Spojrzał na nią dziwnie.
Chciała dodać, że może mieć nieobopólną końcówkę, ale wyglądał tak poważnie, że… poczuła, iż znowu jest rasistką, seksistką, no i czym tam jeszcze, ksenofobiczką? Ale nic to. W końcu anioła nikt nie oskarzy o bezprawne wtargnięcie. Czujecie taką sprawę w sądzie? Albo nakaz zbliżania się dla aniołów? Gdzie tam! To nie przejdzie. Nigdy? Dlatego postanowiła się nie odzywać i dalej wpierdalac czekoladki, oczywiście się nie dzieląc. Bo przecież, czyż nie byłoby to kuszenie, na pewno seksualne, w końcu to afrodyzjaki… anielskiego posłańca?
– Promocję mamy.
Kusił, a i tak wciąż nie była zainteresowana. Za to zaczęła się zastanawiać nad odwróceniem tej sytuacji. Nad kobietą zwiastującą facetowi, że będzie ojcem. Że już zaraz, już teraz, on ją dotknie mieczykiem, oba porodzi i on się będzie musiał zajmować. Usz… od razu to trąci przymusem, gwałtem nawet, ale w przypadku kobiety zwą to kurwa DAREM? Are you ficking kidding me?
Zdenerwowała się Wiedźma Wrona Pożarta, choć feministką nie jest.
Na obiad Chowaniec i jej Misisynek mieli rosół.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „I stał się cud” – … ona i on. Bo przecież tak się zaczynają wszystkie historie. Małe miasteczko i połączone losy, a na dodatek skąpane w słodkiej, lekkiej paranormalności. A może tylko wierze?
Kto to dokładnie wie?
Ona wie, że kobieta, z którą przyszedł go zniszczy, a on chociaż ostrzeżony… nie wierzy. Czy sprawdzi? Czy zaufa dziwnej kobiecie ze sklepu? Jak zaufać… przywidzeniom? Paplaniu durnej baby? Uwierzyć w nowe, odrzucić stare?
Przewidywalna obyczajówka, dla miłośników słodyczy wszelakiej. Wiecie, moc dialogów, garść gadania do siebie i zero opisów. Nie rozumiem, dlaczego to są opowieści ze Smoky Mountains, jeżeli owych gór tam całkiem niewiele. Za to są ludzie… ludzie z przeszłością i ci z przyszłością, wszelako sie znający i wpadający w znający się pojemniczek małomiasteczkowości, nowi. Zwyczajność znaczy się. On nie kocha i jest całkiem nieprzekonany, a ona wierzy w wizje.
Dla wielbicieli gatunku.
To tak… poświątecznie na Wyspie troszkę ciszej. Ino do maja, ale co tam, korzystajmy. Las powoli rozkwita, wszystko się zieleni, a aromat gówienka napolnego bardziej… eee świadomy. Wiadomo: ekologia. Tudzież inaczej zwana codziennością z czasów mej… ekhm miłości. No wiecie. Czasy się zmieniły. Czy jakoś tam…
Weekend świąteczny był i przeminął. Wszystko się przebudziło na chwilę, a teraz, po tym lekkim zachłysnięciu się zmiennością i przemijaniem, sezonowością, powtarzalnością i tak dalej… ale nic to. chwila chwilą, Turyścizna wróci już na stałe kilka miesięcy w maju, a na razie czas na cudowne krokusy, które wciąż wyłażą dzikusowato, wszelkie dzwonki w lesie, przylaszczki… po prostu bajka!!! Cały dół lasów zaczyna kwitnąć. Plenią się małe zielonkawości i kwietności. Jakby tutaj, wciąż wszystko było dzikie. Poddane wyłącznie naturze, olewające wymyślone, ludzkie prawa… Szczególnie teraz, po dwóch mokrych nocach i szarych dniach, jakoś tak to wystrzeli. Nie tylko przylaszczki, które zdają się być wstępem do wszystkiego z tą swoją kobaltową, ultramarynową niebieskością, ale i cała reszta kwiatów. Fiołki też podniosły już łebki przekrzykując się zapachami z żonkilami, a do tego winogronka… kurcze, jak oficjalnie zwą się winogronka? No i oczywiście czosnek… ekhm, dość specyficzne złożenie aromatów!
Nie mogę wytrzymać w czterech ścianach, chociaż kocham naszą Chatkę. Coś mnie woła, coś goni, coś nakazuje założyć bluzę i iść, gdziekolwiek. Pomacać to i pomacać tamto, dotknąć, sztachnąć się i wyczołgać w szafranach… W tej całej niewinności i wszelakim niepamiętaniu. Bogatej wspomnieniowości i intuicyjności, ale i dziwacznym przemądrzałym, młodocianym marudzeniu, że przecież, ja już wiem wszystko, niczego się uczyć nie mogę, przecież wiem, może i wszystko jest dla mnie nowością, ale… przecież jestem młody, więc…
Co wiosnę to samo!
Ponowne uczenie się początków, pierwsze kroki, pąki i liście, te wilgotne miejsca na gałązkach, które obiecują… przyszłość. Tak fajnie się im można poddać. Tak miło, gdy wszystko jest znowu początkiem, gdy wciąż ma się szansę, drugą, trzecią… piętnastą nawet. Bo dlaczego nie? Przecież świat kończy się co wieczór i zaczyna co poranek. Można wszystko odmienić… można zapomnieć o tej całej pogoni i zwyczjanie narwać sobie czosnku w lesie i dołożyć do serka. Może nie przed jakimś spotkaniem z żywymi, ale z wampirami – na pewno zadziała. Zresztą, jak zobaczycie ile kosztuje wiązka tych chwastów w Kopenhadze, oczywiście zrywanych u nas, to od razu się Wam zachce czosnku. Taki to nagle luksus z wieloma zerami…
Remonty.
Dzieją się i tutaj.
Wiadomo, sprawy się mieszają, sprawy się kompletnie komplikuja, a na dodatek dziury w drodze. Dwie postanowiły zamieszkać pod moją Chatka, ale jakoś tak wiecie, no psuły widoczek, dodatkowo nie płaciły czynszu i ogólnie kłótliwe były, więc Chatka wniosła o ich usunięcie. Wyspa zdecydowała o przeniesieniu, ale wiecie, no jakoś tak nie do końca się dogadały, dziury zdecydowały się na zalanie i botoks, oraz częściowe umoralnienie, znaczy tam naprostowanie, więc…
Zaczęło się.
Przyjechali w okolicach siódmej rano. Bezczelność dla kogoś, kto pracuje w domu i nocki zarywa, całkowita znieczulica, Wam powiem! Odziani w wyprasowane ciuszki, oczywiście… wiedzieli co mają robić, bo kilka dni wcześniej, wszelako potajemnie, może i nocą, może ukradkowo zaglądając mi w okna… ktoś pomalował nam asfalt w dziwne, niecałe takie prostokąciki. Jakby kurcze ktoś wolał się upewnić, że dobrze wcelują. Jakby dziur nie było widać tak normalnie? No wiecie, na pierwszy rzut oka, tudzież opony może? Namacalnie? Organoleptycznie?!!!
Przyjechali i oczywiście wzięli się do roboty. Przez dwie godziny walili, piłowali i musztrowali nawierzchnię. Gdy skończyli, moim podbitym, zaspanym i umęczonym oczetom ukazały się ogrodzone pomarańczowymi pachołkami, blimkającymi światełkami, większe dziury. Ja naprawdę nie rozumiem tego świata! I co? To jak te plomby starodawne? Zostawili fleczery w nich zatrute, czy co? Dlaczego nikt dziur nie zakleił? Rozumiem, że tu na Wyspie raz malują, potem zatykają, potem sprawdzają, a potem przychodzi ktoś pogłaskać, pojmuję rozdział pracy i płacę dla każdego, ale kurde, jak wjechać do carporta?
No nic… dziś znowu szaleli od rana… SNU!!!