„Co tam gadać.
Świat był wiosenny, ludzie to nie do końca, a Wyspa, cóż, wybudziła się i była gotowa, coby sobie pobrykać. W Białym Domostwie ogólnie zaczęły się porządki, w ogródku Krecia Ekipa przekopywała grządki, pod bacznym okiem Ojeblika w swoim najbardziej OCD stanie, więc równiutko… ziarna były gotowe, sadzonki… I co z nich wyrośnie? Bo przecież, czy można wierzyć tym obrazkom na torebkach? Albo wiecie, tym dziwnym napisom? A co, jeżeli to jakiś potwory? A co, jeśli one nie są smaczne nawet z posypką i masłem? To na co ta cała robota?
Wiedźma Wrona Pożarta nie podzielała tego całego oszołomienia wiosennego. Tęskniła, i to całkiem otwarcie, za mrozem, śniegiem i wszelką zimowością. Nie chciała nawet przyjmować do wiadomości całego tego kwitnięcia, kolorów i ptaków treli. Nie chciała, ale przecież świat nie mógł tylko dla niej zmienić pór roku. No dobra, może i mógł, ale przecież jak to tak, tylko dla niej? Ogólnie mówiąc przeszła na tryb totalnego nieczekania. I to na nic. Ni na wiosnę, ni na lato… ni na w końcu zrzucenie brzuszka, spełnienie marzeń, wszelką powolność, powabność i cudowność.
Nieczekała.
Tak po prostu, zwyczajnie. Postanowiła skopać dupę Pysznej Nadziei i olewać cały ten proces. Chciała to, co chciała teraz i od razu, a z resztą sama sobie przecież umie poradzić, czyż nie? Zresztą, świat tak pędził, że właściwie go goniła, więc nie było na co czekać. Nie musiała. A może po prostu chciała znowu być inną? Kto ją tam wie? W końcu nawet jak coś mówi, czy myśli, to i tak nigdy nie wiadomo, czy naprawdę… a niech sobie nieczeka. Wszystko w końcu co ma się stać i tak sie stanie…
… jak urodziny.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „W dziczy” – … przyjaźń. Dorastanie. Nastolatkowie i wszelkie dojrzewanie… Obóz edukacyjny, na którym spotykają się ci mniej, lub bardziej znajomi. Dosłownie w dziczy.
Oto Australia, a dokładniej świat jaki mamy tuż za oknem. Młodzieńcze zakochania i dramaty, które po latach wydają się być śmieszne… ale czy wszystkie? W końcu cóż śmiesznego jest w miłości i śmierci? I oto one: Holly, Sib i Lou. Każda przechodzi przez swoje trudności, każda ma jakieś demony, z którymi nie umie do końca sobie poradzić. Czyż nastolatkowie nie są wszędzie tacy sami?
Cudowna, ale nie trywialna. Wspaniała dla nastolatków, ale ich rodziców. Dla tych pierwszych, by zrozumieli, że nie są sami, a dla tych drugich… by sobie przypomnieli jak to było. I jak może być. Dziwnie normalna opowieść o uczuciach, które nie zawsze są tym, czego oczekiwaliśmy. O rodzinie, przemijaniu, byciu sobą… miejscami, aż nazbyt mocna, nazbyt plastyczna. Historia z owej granicy, na której dorosłość brutalnie styka się z przemijającą dziecięcością.
Wypełzam z domu… i czuję… Czuję ową dziwną zmianę. Po prostu nie da się przejść obok tego jakoś tak. Jest wszędzie. i w powietrzu i w gałązkach, w wodzie i wszelkich powiewach. W owej słoneczności dnia poprzedniego i dzisiejszym, lekkim półmroku.
Jest wszędzie…
Czas sezonowania Turyścizny. Są tutaj… czuję ich. Widzę. Owe samochody jadące z nieprzepisową prędkością… jeszcze nie ma tych, którzy kompletnie nie potrafią skręcać i jadą 10 kilosiów na godzinę podziwiając widoki. Pewno, że też to robię, ale jednak… nie wtedy, gdy kurcze serio muszę do kibelka. No muszę i tyle. Mocno muszę. Wtedy strasznie mnie to wkurza. A może po prostu wolę jakoś tak się zatrzymać i się pogapić? Podziwianie Wyspy wyłącznie przejazdem nie jest tym czymś, na co bym się połasiła. Uwierzcie, próbowałam. Nie podobało mi się. Jakoś maszerowanie, przykucanie, dotykanie, wdychanie i wąchanie, to dla mnie prawda. Nawet kłus, bieg, a może tylko pociąganie zbolałymi kostkami, może mało eleganckie, ale jednak… to wolę. Chodzenie. Przysiadanie, przystawanie, spoglądanie na wszystko z innej strony, z góry, z dołu i z boku… to lubię i cenię. Bardzo mocno. To mnie uzależniło od siebie…
… ale na razie…
… sezon się zaczął. Może na razie ino ciurka, może i bardziej jest dla nielicznych, tych co w końcu postanowili zrzucić z siebie kołdrę, wycisnąć nos zza ścian i drzwi, może i bardziej dla Tubylców, ale jest. Otwarte lodziarnie i czekoladownie. Ale pachnie ten świat. Przez to, że nie mamy tego wszystkiego przez cały rok, jakoś chyba się inaczej to zauważa, ale czy ceni? Spoglądając na opatulonych osobników wcinających pierwsze lody w tym roku, myślę, że każdy wszystko dzieli na przed i po. Po sezonie, przed nim. W czasie suszy i nawodnienia… Czas, to tak naprawdę chwile, które albo bolą, albo daje się to jakoś wytrzymać. Lody jednak pomagają we wszystkim. Owoce grantu więc, czy pomarańcza, a może czekolada z bananem? Mięta czy jednak wanilia? Coś bardziej zwyczajowego, karmelowe ze śmietaną, czy jednak… sami wybieracie.
A Turyścizna? Cóż, czas na nią! I to też fajny czas, w końcu się moja wieśniowata wyspowatość zapozna z nowymi trendami w dziedzinie mody rowerowej i mody biegalnej. Kurcze, pomyśleć, że kiedyś człowiek potrzebował ino pepegów, a teraz mierzoczas, endomojdo, gatki z wkładką, gatki z przepuszczaniem, buty mierzące, buty ładujące komórkę, nad wszystkim dron mierzący kiedy to się Wam chce pić, a kiedy nie, bijomierz… a do tego gustowna biżuteria dla aktywnych. I po co Wam to wszystko ludzie? Co? No tak serio, po co?
A poza lodami buła…
… i frytki. Nie jakieś takie z piekarnika, ale te superanckie, smażone w głębokiej, tłuszczowej kąpieli. Zwyczajność? Cóż, nie tutaj. Otwarte wrota niewielkiego kiosku, tuż zaraz przy plaży, przyciągają raczej miejscowych, którzy łapiąc smakowite buły z kotletem w końcu rozpoczynają czas niegotowania. A co! W końcu dziwnym trafem współczesność wymaga od nas ciągłego bycia w pracy, więc kto tam ma czas na takie pierdoły? Gdy tylko jakoś tam nie dam się porwac wiatrom, może i mnie uda się załapać na frytkę z milusim, keczupowym sosem i tym uczuciem się wakacjonowania. Bo wiecie, bez urazy, ale jak się mieszka w takim miejscu jak Wyspa, to tak serio wakacjonowanie się mamy troszkę dłużej, a dokładniej tak długo, jak Turyścizna nam pozwoli!!! Bo jak przystaną przyjeżdżać, to kanał będzie… sezonowanie jest fajne!!!
Poza żarciem oczywiście wszelką Infrastrukturę Turyściznaną szpecą pustki. Tutaj krzesełka wołają o zmiłowanie: przyjedźże człowieku, spocznij na mnie, tosz mnie się za tobą tak ckni niemoralnie!!! Tam znowu stoły marudzą coś o plamach, bez których serio wyglądają tak niemodnie w owym meblowym świecie. No i te okna, zza których nikt nie wyziera, by sprawdzić jaka to pogoda dziś nad wodą? Czy założyć gacie do pływania większe, czy jednak lecieć za Adamem? Hotele to wciąż jeszcze śpią, no dobra, może i większość z nich modli się, by w końcu ktoś je kupił, ale… w niebiosa podążąją hymny i wezwania do Bóstw Hotelowych i opiekę i dobrego osobnika, co odnowi troszku ściany i pobieli płotek. O jakichś ludziów odwiedzających, o trzaski i syki, o kuchnię parującą i suszące sie na balkonach ręczniki całkiem niekąpielowe. No bo u nas wiecie, na sprzedaż wszystko. Możecie nawet spokojnie zostać właścicielem hotelu. Dokładnie współwłaścicielem, ale spokojnie, hotel wygląda jak pałac! Warto serio. Widok na plażę, fale, cudowna sprawa…
To jak? Komuś hotel?