„… wiosna.
Wiedźma Wrona Pożarta z dziwnym przekąsem i omdleniem wkurniczającym w swoich porażających ślepiach, spoglądała na żonkile. Zdawały się jej one demonami tłuszczowymi wątpiącymi w jej OGROMNĄ wolę zrzucenia boczków, udek i innych tam… uśmiechały się jakoś tak dziwnie, szyderczo. Jak nic nie miały dobrych intencji, znowu!!!Jakby wiedziały o tej czekoladzie i cukierkach i o lodach wciągniętych dziś po południu, i o frytkach i jeszcze cieście tężejącym w lodówce… ale przecież mówiła, że nie będzie go jeść…
Już nikt w nią nie wierzy? A może jej nie wierzą?
Wyspa się wiosenniła wyraziście. Raz zarzucała chłodem, wiatrem i wszelką mroźliwością, by potem nagle dobić do dziesięciu na plusie i zapocić. Ech, świat serio docierał do owego dziwnego punktu, w którym wszystko było takie… zabiegane. Takie się spieszące, by tylko rosnąć, zielenić się, kwitnąć, no i wiecie… płodzić, co nie? No co, no? Toż to całkiem nomralne, znaczy się płodzenie. Te seksy i sceny, które zawsze rumienią Wiedźmie Wronie już nie nastoletnie lica, trzeba przyznać, że nie umiała jakoś tak przejść obok nich obojętnie. Zawsze się zachowywała jak przy oglądaniu horrorów. Wiecie, jak wtedy, gdy niby patrzycie, ale tak naprawdę nie, że tylko udajecie, że patrzycie i niczego, ale to serio niczego nie widzicie, no właśnie tak.
Wiosna sprowadziła seks na Wyspę. Nie, żeby Wyspa jako taka była mniszką, czy coś, bez urazy… nie była, ale to, co teraz się działo wymagało osobnego wpisu w pamiętniczku. Serio!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Las cieni” – … yyy. Czasem się to zdarza. No po prostu, jejku. Nie można przecież zadowolić każdego, czyż nie? A może i można? No nie wiem, ale jak się nienawidzi głównych bohaterów od początku, to serio… dalej nie pójdzie.
A miało być tak pięknie!
Kanibale i rytuały, napaliłam się jak rolnik na nowy ciągnik, a tu co… kiła i mogiła, masa gadania, skąpe opisy i oni. Para od dupy strony. Czy wszyscy Francuzi sa tacy? No serio? Ona się masturbuje i pierun wie, doszła, czy nie, ale zasnęła, on bzyka co popadnie, ona jęczy, że rodziny nie ma, ale myśli głównie o butach, by potem nagle dowalić… że owa dziewka winna była dać się zgwałcić dla dobra innych.
Szlus! Nie mogłam dalej. Nie mogłam przejść przez te dziwne dialogi, jakąś taką obcesowość, nadmierną epatację współczensością i metkami, Przerzuciłam się na szybkie czytanie… oj ten autor, to raczej nie dla mnie. Zdarza się. Jakoś się z tym pogodzę i tyle. Nosz przecież nie da się zadowolić każdego, co nie? A już na pewno nie tego, kto czeka by w końcu morderca ubił główną bohaterkę!
No jak nic słonko… ciepło się robi i coraz cieplej. Wszystko rośnie, suchości wszelkie znikają, ale trochę przeraża mnie ten brak deszczu. Wydaje się, że wilgoć wszędzie i wciąż, ale jednak od kilku tygodni nie padało… I chociaż włażąc do lasu natykam się na lekkie namoknięcia, strumyczki i kamienne misy wypełnione wodą, to jednak sucho jest. Nie przeszkadza to żonkilom. Co jak co, ale rosną jak na drożdżach. Chyba wystarcza im i tego słonka i tego chłodnego powiewu. Pączki wszelakie buzują i szeleszczą na gałązkach. Wydaje się, że gdy tylko zbliżysz ucho do gałęzi usłyszysz jak trzaskają. Jak pękają te ich ciemne skórki i wyłażą zmięte płatki kwiatów i maleńkich listków… zbliżam ucho i co? No kłócą się. Ten chciał być wyżej, tamten niżej, a ten pączek ino czatuje na sikorki, które trelują jak najęte, coby je uszczypnąć w pazurek. No fetysz chłopak taki ma. Nie oceniajmy!!! Po prostu lubi pazurki. Nie żeby wyłącznie sikorek, sorry, skusi się nawet na wrone, szara czy czarna, on na nie poleci.
Świat się robi taki bardziej zagmatwany. Już nie da się zwyczajnie iść poboczem. Ilość aut się zwięsza, ale zapatrzenie w wybrzeże wciąż jednak to samo. Może i påske nadchodzi, ale dla mnie to zwyczajne, duńskie rodzinne święto. Czas dla spotkań, spacerów, pogadanek, szwendania się, biegania, rowerów i oczywiście jedzenia. Ale bardziej wycieczek. Już widać, że Wyspa szykuje się na sezon. Ten początek sezonu to ili zaledwie ciurkanie Turyścizną, ale są. Obecni i widoczni. Bardziej głośni i lepiej odziani. Sommerhusy powoli migają czystymi szybami tam, gdzie właściciele sami sobie je myją, a w innych miejscach dopiero zamigaja, gdy wiecie… ktoś tam je umyje. W końcu Tubylec sporadycznie sprząta swoje podwoje. Raczej komuś to zleci. Każdy cały dzień w robocie, więc… życie, jak wszędzie indziej, ale święta uznają za rodzinne. I chociaż większość wybierze się gdzieś za granicę, to jednak i my jesteśmy zagranicą dla reszty.
Wyspa się budzi. Odrzuca kołdrę, ale jeszcze nie wstaje z łóżka. Jak najbardziej ma otwarte oczy, ale zebów jeszcze nie myje, o nie. Wstała tylko, przemknęła do kibelka, bo siusiu po spaniu to podstawa, a potem z powrotem na łóżko, łapie ciepło i przegląda gazetki. Może jeszcze podrzemie, może cos przekąsi, może wypije więcej niż tylko kuek herbaty, ale już nie zaśnie. Już nie będzie aż tak chrapać… No co? Że nie miałam pisać o chrapaniu? Ale co tutaj ukrywać, no! Nawet Rosjanie co się z naszymi nad Wyspą samolotami ganiają dobrze wiedzą i słyszą!
Że to ino zatoki?
Kurcze, no nie wiem, ale niech Ci będzie Moja Droga!
W sklepowych szybach wywieszki informujące o otwarciu już w tę sobotę.
Nie wiem jak Wy, ale ja mam ochotę na lody i frytki. Może dla zwyczajowych osobników to, że wszystko rozrywkowe jest zamknięte to coś dziwnego, ale dla nas wcale nie. Dzięki temu przyroda jest serio wszystkim. Serio!!! I widzisz te sikorki i worny montujące już gniazda na gałęziach i kosy i zajączki i jeszcze te no… sareniska i dziwnie powyginane pnie, no rzekłabym iż całkiem kurcze obscenicznie powyginane. I te trawki i ostatnią jagódkę na gałązce, która to jagódka odmówiła współdziałania z grawitacją i zwyczajnie nie chce spadać!!! Czerwona jest taka, ot owocek mikry na długim patyczku, a jednak nie ośmielają jej pączki i słonko i całkiem nowy sezon.
Wiecie, że u nas påske to cały tydzień? No totalne lenistwo! Masa wolnego, wszelkie się spacerowanie i wielka odpoczywalność. A może tylko tak mi się wydaje? W końcu cóż wiedzieć mogę ja, zwykły troll podziemny, podkamienny ryjownik, no i wszelaki się chowacz…
Dookoła świeże, zaorane pola, wszystko jest gotowe. Może i drogi wciąż odrobinę zwichrowane, ale wiecie, ulepszają nas internetami. Znaczy no nie do końca nas, bo dziwnym trafem do mojej małej Chatki to kurna szybkiego łącza nie dociągną, ale co tam. Widać mi zawsze przypisana była epoka kamienia, więc się nie zdziwcie, jak zobaczycie mnie z moją kamienną tabliczką wystukującą rylcem kolejne tam wiedźmie przykazania. W końcu kazdy orze jak morze, znaczy niektórzy to nie orzą jak nie mają metki na rylcu, ale nic to, ja orzem… znaczy oruję? Oram!!!
W czekoladerniach już leją jajka… znaczy wiecie, jajka w formy leją, bez urazu, doklejają im mleczne zajączki i do tego jeszcze wiecie zajączki czekoladowe i czekoladę czekoladową i w ogóle. Cukierki dostają milusie papierki, tak jakby wszystko wraca do tej normy seozonowej powoli. Bardzo powoli… a już myślałam, że tym razem jednak nie wróci, że wiosna się nie zacznie, że zima nie skończy, że ta szarość wszelaka nas przytłoczy, że niczego innego, nowego nie będzie. Macie też tak? Bo ja mam… może to i zwyczajna wrośnięta depresja, może inne pomieszanie mózgowe, a może jednak nie? Może po prostu wszystko tak jakos… w pewnym momencie zdaje mi się, że wiosny nie będzie, lata nie będzie, jesieni cudownej i mojej kochanej zimy też nie. Że zostaniemy w tej szarości… a potem patrzę na morze, kobaltowe i dziwnie aksamitne dzisiaj i wiecie co, wydaje mi się znowu, że zimy to było za mało.
A słonko pali…