„Jedni śpiewali kołysrajki, inni lulabajki, a jeszcze inni zasypianki i zasypki. Chociaż, może te ostatnie, to raczej nie do końca oralnie? No wiecie… czasem trzeba dotrzeć do osoby w jakikolwiek sposób sie uda. Tak naprawdę chodzi o efekt, czyli sen… bo jak żyć bez snów? No nie da się. Znikąd wtedy nadziei. Serio…
Jeżeli chodzi o Wiedźmę Wronę Pożartą, to czasem miała problemy z zasypianiem, ale była to wyłącznie wina Chowańca. Wiecie, te jego nocne koncerty. Bez urazy, pewno, że się silnie uzewnętrznia artystycznie, ale jednak… kurde bez snów wiedźmy giną, nikną i sa tak wkurwione, że nie można z nimi żyć… Ogólnie mówiąc wiedźm to lepiej i nie usypiać i nie budzić, ale… przecież czasem każdy chce pożyć poza snem?
Chyba?
Pan Tealight zajmował się komponowaniem Wybudzajek od zawsze. Pięknych, mocnych i skomplikowanych. Słownych i dźwięcznych. Zdolnych nie tylko postawić na nogi człowieka, demona, czy krasnoludka, ale przede wszystkim zwyczajnie trochę dłużej być. Po prostu poza snem. Dać się łóżku czas naładować, pozwolić poduszce odpocząć, a kołderce się lekko wzruszyć. Skomponować się snom. Niektórzy uważali, że te dziwne utwory, często nawet niesłyszalne, pozwalały snom się pleść. Przygotowywać. Dopieścić, lekko wzruszyć, zamyśleć nad swoim istnieniem…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pierwszy dzień wiosny” – … ech. Widzicie, no czekałam. Długo czekałam na tę powieść, bo to i wydawca teraz inny i wszelako świat niechętny takiej fantasy… i co? No i kupa. dawno się tak nie zmęczyłam. Ale i zafascynowałam, bo przecież coś w tym jest. Kurna, dziewica dla smoka, świat magiczny wielce, smoki… czy wspominałam o smokach?
No dobra… autorka pióro ma fajne, dowcipne i dorosłe, co serio odświeża wielbiciela literatury po tych wszelakich narwanych nastolatkach. Jest też silnie zakorzeniona we wschodniej tradycji. Ofiaruje nam psotną bohaterkę, a przynajmniej taką ona miała być, ale coś się chyba skrewiło. Są bohaterowie, ale jakoś za bardzo zapatrzeni w siebie i wciąż do siebie gadający. Nosz kurde, gdzie są opisy, no. Jak nie wewnętrzny monolog, to dialog, a potem znowu… I na kiego mi te wszelkie dywagacje. Nosz dawno się tak nie wkurzyłam, serio!!!
…z jednej strony nie czytajcie, z drugiej czytajcie koniecznie, ale może od pierwszego tomu, bo na szczęście nowe wydawnictwo zaczęło od początku! Poznajcie „Przekraczając granice” i sami zdecydujcie. Bo w końcu to o to chodzi w życiu…
Macie też tak? A może to dopiero przed Wami? Ta dziwna pewność, że co jak co, ale Wy z pewnymi butami nie chcecie mieć nic wspólnego! Na przykład z tymi tam plastikami, wiecie, co się je znosi pod prysznicem, ale jednak wyjście w nich do świata nie mieści się Wam pod kopułką… a inni kochają je nadmiernie? Bo ja chyba dorosłam do tego, by być pewną kilku rzeczy. Na przykład, że sandałki to nie są dla mnie, kroksy tym bardziej, a już drewniaki, to sorry bardzo ale się nie zginają, a ja potrzebuję butów, które się zginają! Nie mogę ubrać się w drzewo, oj pewno, że kocham je mocno strasznie, ale nie mogę nosić ich na stopach!
Nie da się…
A jednak tutaj typowe trepy, zwykle wiecie, czarne takie, typowo kutrowe, jak z owych filmików z francuskiego wybrzeża, gdzie każdy mężczyzna z fajką i w owych czarnoszkach drewnianych ze skórzanym wierzchem popindala. Jak oni się w tym trzymają? Jak nie wpadają do wody? Ale przede wszystkim… Co jest takiego w tym obuwiu, że nadmorscy go kochają? Przejdziesz się po mieście i znajdziesz kilka na progu. Zostawione, porzucone… Uzależnione od zewnętrznego świata, czy może niegodne wejścia w domowe progi? Bo przecież tutaj nie wchodzi się do domu w butach. Nie można! Nie wolno!!! Taka tradycja, czy raczej zwyczajność? Ale jednak owe buty… pozostawione tak na progu, jakiś dziwny smutek we mnie poruszają. Burzą fale, nęcą wiatry. Jakoś tak niczym owe szczeniaczki, co to ich nikt nie chce na fotel wpuścić, a one patrzą się ciemnymi, błagającymi ślepiami oraz mokrymi nosami cię trącają… Jak możesz im powiedzieć NIE?
No jak śmiesz?
Może jest w tych butach jakaś inna magia, której nie potrafię zrozumieć? Ja z tymi mikrymi stopami, krótkimi palcami, żesz księżniczkowe jakieś się mi zdały, co to ino w miękkie cuda, traktory wielkie, ale nie w drewniaki, ale i szpilki też nie, bosz przecież ja lubię być niska, mnie do nieba nie jest chętnie ni spieszno, sorry, może i nie po drodze nawet? Ale na plażę zimą w drewniakach? Serio? Kilka dni temu smagana mgłą i wiatrami spotkałam rybaka… samotnego na piaskach, zapatrzonego w owe piaszczyste zaiwrowania, sięgającego po muszelkę jakże maciupką w jego palcach i sprawnie balansującego w owych trepach. Nawet nie musiał z nich piasku wysypywać. Może i rzeczywiście posiadają one moc samoistnego się oczyszczania? Może i tak bardzo pragną ludzkiej bliskości, że godzą się na każdą nawierzchnię… albo, tylko one pozwalają i na morzu i na ziemi czuć się równo stabilnie dzięki mocy pradawnych drzew?
No sorry, ale jak tu nie myśleć o takich rzeczach? No jak? Gdy widzi się mężczyznę z dziwną tęsknotą spoglądającego w piękne, ale jednak zimowe fale, w owe brzegi puste i łódki wciąż jeszcze spokojnie drzemiące na drewnianych kosturkach?
Częste… połowa nieba błękitna, bezchmurna prawie, a druga burzowa. Niesamowite światło zdające się walczyć o panowanie dobra nad złem. Ale cóż złego w tym źle i czemu złe jest zło? I dlaczego jednak złu też należy się życie? A może tak naprawdę nie ma ni zła ni dobra, tylko to, co komu tam pasuje, albo nie pasuje? Zapytajcie masochistę. Bo nieba to raczej lepiej nie pytać, patrzeć warto i bać się, bo jest w tej ciężkości chmur jakaś taka groza silna, pradawna, przedwieczna nawet. Groza, która dobrze wie, gdzie ciebie posmyrać, byś wyskoczył z gatek i pobiegł w całkiem niesiną dal… Tylko powiedzcie, dlaczego dal jest sina?
Błękit nieba w końcu obejmuje wszystko, słonko coraz mocniej przygrzewa i może nie będziemy mieli w tym roku wybujałych krokusów, wymarzły skurkowańce, ale żółte cuda trzymają się nieźle. Mimo przymrozków wszystko pączkuje, a ja się zastanawiam dlaczego północna Dania ma temperaturę o wiele wyższą niż my… ech te prądy i czary mary. Świat serio jest nieobliczalny, jakby ktoś, tudzież coś, robiło sobie to, co chciało i nie zważało na nic. A obiecali kurcze, że im dalej na północ, to zimniej, a tu co… kanał!!! Nic to, przecież się i tak nigdzie w podróż żadną nie wybieram. Czy bym chciała? Może… na szczęście nie mam dylematu, za biednam!
Czasem sobie myślę, że mogłabym serio spędzić cały dzień gapiąc się w niebo. Tak po prostu, leniwie śledząc chmurki, albo wglapiając się w ten szalony, pełny i energetyzujący błękit. Tylko, czy tak można? Czy się da żyć wyłącznie gapiąc się w niebo? No i jeśli Ziemia jest kulą, to przecież oznaczać to musi, że niebo jest i na górze i na dole, więc cytując klasyka „PIEKŁA NIE MA!!!”. Pozdrowienia od zombiaka Czesia!!! Nie bójcie się i gapcie się w niebo, czy te na górze, czy te na dole. Tak serio, to wszystko nie ma sensu. A przynajmniej ma go niewiele, a takie niebo to kurde raj po prostu, i to raj całkiem niesamowity.
Wiecie co… może i prawda brzmi w słowach o tym całym motylu, jego skrzydłach i wszelakich sprawach fatum i nie fatum. Może i jest w tym świecie coś jeszcze więcej? Nawet tutaj, na niewielkiej Wyspie. Pośród tych 40000 ludzików. Mniej więcej, oczywiście.