„Był wszędzie i zawsze. Jakoś tak udawało mu się podpaść i tym wychodzącym z łazienki i tym, którzy do niej wchodzili, zaplątanym w golf, wyłażącym z łózka nocą, na siku… i tym, co z siku wracali. Znaczy bez siku, bo się go pozbyli, ale wiecie, zaspani tacy. A i tym, którzy się go spodziewali też potrafił podpaść. Takie miał geny, podpadające pod podpadanie i tyle. Co miał zrobić, podpadał…
A zwał się Mikry Kuźwa.
Krasnalopodobny stwór o dziwnie skąpo owłosionej całej powierzchni ciała, o krótkich nóżkach i rączkach, a bardzo wydatnym brzuszku, jakiejkolwiek by diety nie uprawiał. Żył w Chatce Wiedźmy od zawsze, ale wiecie, no skrępowany był nowym, a i przyzwyczaić się musiał, no i jeszcze na dodatek onieśmielały go dolne partie Wiedźmy Wrony Pożartej Przez Książki, szczególnie, gdy tak wyskakiwała z łazienki, wpadała do sypialni i miotała się w niewymowne i skarpetki… czy też te wiedźmy to zawsze skarpetki mają? A może ta jest taka specyficzna? Myślał o tym w bezsenne nocy, ale nie tak, jak się wam wydaje… Zastanawiał się nad wieloma sprawami. Górne pewno by już tak na niego nie działały, ale ponieważ domek miał w listwie przypodłogowej, nie większy niż dziecięca, mała piąstka, rzadko odwiedzał sufit.
W końcu dotarł do tego dnia, w którym się zdecydował. Stał właśnie za ceramiczną owieczką o jasnym runie i szaleńczo roześmianym obliczu i lekko zezowatych oczach, gdy opadła go ta pewność, iż… oto jest dzień. Tylko jak to zrobić? Wyczołgał się na zewnątrz, zagłębił w zamarznięty trawnik i znalazł pierwszą zroszoną stokrotkę, którą umieścił na wiedźmiej poduszce…
I czekał aż ona się obudzi.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pieśń wisielca” – … Oswald. Jak nic kurcze, po trzecim tomie mogę powiedzieć, że jest niezły. Pokrętnie mataczący pomiędzy pewną paranormalnością i zwyczajną kryminalistyką. Stara, detektywistyczna robota, więcej myślenia i łażenia niż CSI, a jednak…
Czy to tylko sprawka jego – głównego bohatera? Nie sądzę? Chociaz może? Inspektor nie poraża nie wiadomo jakim intelektem, jemu po prostu pewne rzeczy się przytrafiają, jest w nim owo coś więcej, tajemnica, co do której nie zostaliśmy jeszcze dopuszczeni. Silna i mroczna, może nawet bardziej przystająca do Archiwum X?
Wydarzenia z poprzedniego tomu, miłość, strata, kolejne śmierci, wszystko to toczy się dalej. On dostaje szansę, ona się budzi, a niesamowita postać mężczyzny, który nie jest kobietą sprawia, że widzisz te wydarzenia mocniej. Tak, Oswald jest mistrzem dialogów, niewybrednych komentarzy i dosłowności. Jego zbrodnie czuje się na sobie. Jego zbrodnie przerażają!!! Sa aż nazbyt… bliskie. Teraz zbrodnia ma twarz… każdego. nikogo nie mozna być pewnym, ale czy rzeczywiście wszystkiemu winna książka? I dlaczego ludźmi tak łatwo można kierować?
Świetna!!! Naprawdę niesamowita, w końcu dorosła powieść z dorosłymi bohaterami, którzy myślą… dorośle! W końcu coś, co nie poraża infantylnością, a jednocześnie nie boi se duchów na strychu!!!
Czasem idzie sobie człowiek, idzie i idzie i po tym, jak przelazł przez świat wszelako zamieszkały, przez rozkopane Listed i Svaneke, no i wkońcu przez te wszelkie pustkowia, pola i płaskości… dociera do miejsca, które omiatają swoim spojrzeniem one. Dwie Wieże. Dwie białe, jedna jednak jest trochę mniejsza, druga większa, jedna z bulwą na szczycie i oknami, sprzedana i kupiona, druga chuda i zadziorna. Stoją tam i chronią, a może tylko prowadzą, przewodzą, czy jednak się z nas naigrywają, bo przecież pośród tych wydm można się zagubić. Część z nich biała, mączysta… stoją dookoła człowieka, a on czuje się taki malutki. Gdzieś tam kikut wyschniętego drzewa, z drugiej strony garść wysokich traw, ale poza tym nic więcej. Jeśli tylko uda ci się z nich wyleźć, a nie jest to łatwe, znalezienie ścieżki w tym zapiaszczeniu wymaga i Holmesa i Poirota, to zobaczysz całkiem inny świat. Wciąż pustkę, ale jednak zalesioną. To nic, iż owo zalesienie to wyłącznie niskie krzewinki i wrzosy, to nic… wiesz przecież, że tam w oddali coś szumi, a tam chcesz być, gdzie szumi. I jeśli tylko nie wciągną cię ruchome piaski, będzie okej. Będzie serio dobrze… więc idź!
Rusza człowiek wąską ścieżką przez wydmy, niby nie jest daleko, no przecież nie może być, może kilometr w prostej linii? A może jednak nie, przecież i w dół i w górę i znowu… czujesz się taki zagubiony, nagle rozumiesz, że pośród drzew czujesz się względnie bezpieczniej. Jakoś tak większe ukrycie sprawia, że jest lepiej. może to chodzi tylko o schronienie? Może nie chcę by ktoś mnie widział, miał jak na wysypanym mąką talerzu z resztkami poświątecznego indyka? I nagle zauważasz ślady na piasku, wyraziście zwierzęce, bez odciśniętego rozmiaru buta i mózg paruje od przemyśleń. Może to potwór? Może to coś, co wysysa mózg i zostawia ci główkę mocno lżejszą, a tobie jednak zależy na tych szarych i białych miazgach i cudach? Na przemyśleniach, pogardzanej inteligencji, no i tak dalej? Może jednak masz szczęście i to tylko zboczeniec? Kręcą go buty z dziwnymi wypustkami na podeszwie i haki kościane…
Jest coś w tych wydmach, co za kazdym razem mnie fascynuje i przeraża jednocześnie. Tym razem wybieram się w dalszą drogę i obserwuję linię brzegową, która sobie wytworzyła niezły atol z innej bajki. Nagle zamiast mączystego piasku mamy prawie beton, który w kilku miejscach się zapada i pragnie wciągnąć cię w swoje trzewia, po lewej jezioro oddzielone mierzeją od reszty morza, po prawej tylko reszta niskich zarośli, garść kikutów drzewnych… samotność, strach, dziwne nierozpoznawanie terenu i pragnienie dotarcia do czegoś bardziej… cywilizowanego. Ale… może to nie jest mierzeja, a zwyczajna, nawodniona nadmiernie depresja? Co jak co, moja depresja wyczuwa bliźniaczkę i strasznie mocno się puszy… małpa jedna!!!
Piasek jest wszędzie.
Może i świat w całości jest zamglony, ale te piaski zdają się i tak zwykle pożerać światło. Słońce stara się przebić przez mgły, ale wszystko co widzicie, to dziwna, połyskująca srebrzyście kulka za mgłami. Piaski zdają się lekko zaniepokojone tym, że zniknęło ich oświetlenie, ale co moga zrobić? Nic? A może jednak coś? Poruszają niemrawo trawkami, ale w większości strasznie milczą. Dziwnie i przerażająco. Boję się… może cos planują? Może jednak jakiś potwór przemierza ich przestworza, ukryty pod pofalowaną powierzchnią? Zaraz, zaraz, zaraz… nie było czasem już takiej książki, a dokładniej książek? Diuna?
By dotrzeć do najpopularniejszej ścieżki Dueodde trzeba pokonać masę piachu, ale jak to zrobić, jeśli pod butami takie fajne płaskie kamyczki, z których mozna zrobić czadowe obrazki, pojedyncze muszelki bielą się wilgotnie, a te fale… może niewielkie, może i niezbyt wieczne, ale i tak zachwycająco turkusowe. A mówili, że kurcze takie kolory to ino na południu, cóż, jakby nie patrzeć, dla mnie to jest przecież południe! Dziwne i egzotyczne, pozbawione skał z jeziorem zamkniętym na czas lęgowy i masą pól, ale przede wszystkim ową płaskością i tymi wieżami. Tak naprawdę są trzy, ale z pasu pomiędzy wodą a piachem widać tylko te dwie… I od razu człowiek się czuje, że odpowiedniej ofiary Tolkienowi nie złożył.
Może jakaś dziewica?
Co takiego jest w tych piaskach na Wyspie? No serio? Jak można być tak miałkim, pylistym, a gdy tylko zbliżysz do nich oko widzisz, że wcale a wcale nic w tym nie jest jednokolorowe. Wszystko mieni się bielą, kremowościami i bursztynowościami. Trochę czerwonych, różowawych kropeczek, wspomnień po klejnotach… gdyby tylko oddzielić jedne od drugich i stworzyć taki obraz, aż mnie korci, ale już za ślepa jestem i ręce trzęsą się jak szalone. Kurcze, chociaż może spróbować? Na początek tylko z kilka kilogramów, może wydzielę kolejne kolory piasków Dueodde? Może uda się zbudować z nich nie tyle mozaikę, czy naścienny cud, a coś w rodzaju rzeźby? A może jednak szkło? Zmieszać te rozdzielone próbki i wypalić z nich kule, z których narodzą się motyle…
Świat okalająco Dwie wieże jest niesamowity. Z jednej strony drzewostan poskręcany, z górkami i wzniesieniami, ze ścieżynkami krętymi i ukrytymi w zaroślach chatkami… z drugiej te piaski. A mówili, że na piachu nic nie urośnie. Jaka ta przyroda niesamowita. I te ptaki, rozumiem, że wiosna i tak dalej, ale żeby tak ujadać? Ech te potrzeby gniazdowania, we wszystkich gatunkach takie same. Może u ptaków nie dach nad głową najważniejszy, ale…