Pan Tealight i Latarenka do Narni…

„No nie świeciła, no.

Jakoś tak jednej nocy po prostu się nie obudziła i… Chowaniec Wiedźmy musiał wziąć sprawę w swoje ręce. Znaczy w telefon dokładnie, ale Wiedźma Wrona Pożarta wiedziała, że znów wszystko i tak będzie na jej głowie. I było…

Gdy Latarenka do Narnii, tudzież Świecący Patyś, nagle przygasła, wszystko się zmieniło. Chatka Wiedźmy poczuła się naga, nieoświetlona, nazbytnio widoczna dla tych, dla których chciała nieistnieć i podobnie Wiedźma Wrona. Musiały coś z tym zrobić, ale jako baby, cóż, zwaliły to na faceta. Chochel uciekł, więc sorry, ale pluszakami nikt się nie będzie wyręczał… Chowaniec oczywiście, jak zwykle, stanął na szczycie poświęcenia i wezwał Magów Odogniowych. Oczywiście nie przyjechali od razu, wiecie jak to jest z facetami, ale w końcu…

Dokładnie to było tak. Wiedźma Wrona wysunęła nos za drzwi, by sprawdzić, czy Mewia Poczta coś dostarczyła do jej Wszystkożernej Skrzynki Pocztowej, no i tak katem oka coś białego zoczyła. Dostawczaka na dziwnie rdzawych kołach plączącego się po uliczkach. Zmrużyła oczy, odczytała napis na nim i już wiedziała. Wiedziała, że oni… totalnie nie wiedzą co robią. Macali lampki. Dwóch facetów w malowniczych strojach, pelerynkach, spiczastych czapach i tak dalej, łaziło po dzielni i macało lampki! Co jak co, wszelkie zboczenia rozumiem, ale serio?

Tak publicznie?

Cofnęła Wiedźma nos i zwyczajnie rozkręciła zaklęcie. Niestety nim było gotowe… oni zniknęli. I jak teraz lujtnąć gości zaklęciem, gdy się nie wie gdzie oni są? Jak znaleźć adresata? Dlatego wezwała Ptaszyska i im oddała swoje nici. Podobno ich znaleźli, znaczy serio… podobno. No musieli, bo po kilkunastu minutach pojawili się i tchnęli nowe życie w Strażnika Narnii. Ale jeżeli tak było, to o co chodzi z gromadką niskich, brodatych mężczyzn siedzących teraz na trawniku Chatki? Zerkającymi dziwnie na niebo, na światło, na wszystko…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_7779 (2)

Z cyklu przeczytane: „Odkąd cię nie ma” – … przyjaźń? Otrzymaliście kiedyś dar przyjaźni? A może jednak wciąż na niego czekacie?

Matson porusza zawsze te zwyczajne uczucia. Miłość rodzicielską i dziecięcą, pierwsze zauroczenia i przyjaźń. Tak, tym razem chodzi o przyjaźń. Ową jedyna, najlepszą. Pierwszą, która miała być na zawsze, a która nagle znika. Co zrobić z życiem, w którym zabrakło i przyjaźni i owego specyficznego napędu? Jak żyć bez tej, która nauczyła nas naprawdę zyć?

Oto historia nastolatki, która powoli uczy się żyć bez tej, która zapoznała ją ze zwyczajnym życiem, z pewną wolnością. Bo gdy przyjaciółka nagle ginie… co innego można zrobić, jak spełnić jej ostatnie życzenie… a dokładniej listę.

Tylko co się z nią stało? Gdzie jest Slone?

Oto opowieść o odwadze i wielkim darze, którym jest przyjaźń. Opowieść o zwyczajności, która tak naprawdę nie jest łatwa dla każdego. O codzienności, w której nagle znika jej najcenniejszy kawałek. I o miłości oczywiście… bo czymżeby było życie bez niej? Typowa Matson… poruszająca do żywego!!!

IMG_6785

Ciemność…

Gdy ciemność obejmuje Wyspę, wszystko tak jakoś mięknie, nawet sąsiad, wielbiciel wszelakich kopciuchów, przestaje kaszleć. Jakby ciemność nie tylko owijała wyspę, spowalniała wiatry i fale, zatrzymywała gdzieś powyżej grad i wszelaką opadowość… a nawet wiecie, wykładała kroplom takie baloneczki piórkami, coby nie waliły w szybki i ściany. Żeby nie brzmiały wszelako, jakkolwiek. By nie budziły, by zwyczajnie niczego nie zmieniały. Miękka ciemność, pieszczotliwa i tak cudownie opiekuńcza. A jednak i zwykła ciemność, atawistyczne uczucia, które przepychają w nas i strach i fascynację, rodzą nowych bogów i nowe demony. Są i nie ma ich jednocześnie, wszelako namacalne i nie… ciemność.

Miękkość i matczyność, ta, której wszelako nie trzeba się wstydzić. Nic w stylu tekstów i tym, że starzy znowu robią ci siarę, ale raczej ciemność pozwalająca ukryć łzy spływające na matczyną pierś. Dłoń pomarszczona, która tuli całkiem dorosłego dzieciaka. Taka jest wyspowa ciemność. Inna, zdaje się, a może po prostu bardziej ciemna? Tylko na horyzoncie kołyszą się jakieś światełka. Możnaby zapomnieć, że tam jest woda, możnaby pomyśleć, że to tylko jakieś zarośla, błotniste zagajniki, może gaz, a może ognie świętego Elma? Wydaje się, że dzięki tej ciemności mogłaby pójść daleko i jeszcze dalej. Tak po prostu, nie bacząc na nic, a może właśnie na to spoglądając, na nicość… Może ciemność sprawia, że można chodzić po wodzie? W końcu tutaj, zaraz, na wyciągnięcie łapy, jest polski sklep i na pewno mają sezamki i pączki.

Może jednak pójść?

Gdy ciemność obejmuje Wyspę wszystko zdaje się być inne, bardziej prawdziwe, jakby to, że serio możesz wywalić sie o wszystko, o trolla leżącego na drodze, albo porozwalane manele skrzatów, sprawiało, że nie potrzebujesz widzieć? A może to właśnie wzrok nas mami, przytłaczając inne zmysły? Może ciemność tylko wyzwala wszelką w nas prawdziwość? Może to inne zmsyły są w stanie pokazać to, co, może i nadmiernie przerażające? Może to właśnie jest… ciemność? Może brak światła nie jest ciemnością, a tylko brakiem światła? Inną zwyczajnością? Czy nas przodkowie o tym wiedzieli? Wiecie… wydaje się, że tak. W końcu oni mieli ciemność codzienną, a dokładniej conocną. Nie bawili się w lampeczki, patrzyli się w ogień i myśleli o codzienności, jak skąd wykombinować mamuta, oraz czy ten nowy krzemień w paski nie będzie nazbytnio kruchy na dzidy. Może lepiej zrobić z niego wisiorek dla tej mocnej babki z sąsiedniej jaskini? W końcu przecież bycie samym jest takie dołujące. I lepiej jak ktoś pomaga w podtrzymaniu ognia…

IMG_5255 (3)

Ciemność…

Pierwotność? A może jednak coś jeszcze bliższego? Czy jest coś bardziej naturalnego niż ciemność i światło? Mitologicznego nawet? Czy tylko strach przed potworami? I dlaczego potwory kryją się w ciemności? W niewidzeniu, jeżeli tak naprawdę brzydotę widać tylko za dnia? Ech… człowiek zwalnia na Wyspie i myśli aż nadmiernie. Szczególnie, gdy listonosz niczego nie wrzuci do skrzynki, nie przypomni o tym, że poza tą mgłą i deszczowością dzisiejszą, poza grudkami lodu spadającymi z nieba, jest cos wiecej, jakiś… świat?

Jedno wiemy na pewno… za miesiąc otworzą się niektóre lodziarnie i sklepy, powoli wszystko zacznie się budzić i ta cudowna cisza zniknie. Niestety. Nie żebym nie była gotowa na nowości, jeżeli takie są w planach i nie myślała o wycieczce stateczkiem dookoła Wyspy… nigdy na takiej jeszcze nie byłam! W końcu zawsze jest na co czekać, mimo tej całej powtarzalności pór roku. Zawsze. Na nowe liście, nowe kwiaty i nowe owoce. Na nowe… chociaż i tęskni się za starym, a może tutaj stare nigdy nie odchodzi? Może na Wyspie możliwe jest nurzanie się w starym i nowym, w teraźniejszości, która nie istnieje, bo jest li ino związkiem pomiędzy było i będzie? I magiczności. Ludka maleńkich, miniaturowych, które otwierają w ścianach drzwi i znikają w całkowitej nieistniejącej nierzeczywistości. Intrygujące…

Może niczego nie ma?

Może wszystko jest?

Tak naprawdę niczego nie możemy być pewni poza tym, że czasem coś widać, a czasem nie. Jak ten stateczek za falami się bujający, jak ląd, który jest tylko mirażem. Jak ciemność i słońce, jak dzień i noc. Przecież to tylko definicje. Tylko i wyłącznie przez kogoś innego narzucone normy widzę i nie widzę.

Kto mi zabroni w dzień zamknąć oczy?

No kto?

IMG_2024

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.