„Padało.
Wydawało się, że śnieg potrafi dokonać naprawdę niesamowitych cudów. Nie dość, że przykrywał to, co brzydkie, to na dodatek nie wypuszczał brzydkiego z domów, a nawet jeżeli wyszło, to kto by je tam dojrzał w zadymce. Miło było i zimno. Właściwie, to tylko ona wyłaziła z domu i pętała się po okolicy. Żarła śnieg, wdychała go… dobrze, że tak szybko topniał w okolicach nosa, bo ktoś mógłby sobie pomyśleć… coś innego. Goła Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki była więc bezpieczna, a raczej inni byli. Głupio tak oślepnąć od takiego widoku.
Śnieg…
Dla takich jak ona było to coś więcej, niż tylko opad. Niż tylko piękne, niesamowite i idealnie różnorodne płatki. Niż coś zimnego, a jednocześnie tak bardzo subtelnego i słodkiego. Kolorowego, a jednak w bieli… hmmm, ale może Wiedźma Wrona była tylko jedną jedyną, na którą śnieg i zimno ta działało? Może i lepiej tak… bo gdyby każdy dostawał kociokwiku na widok zawiejki i zamieci, to świat pełen byłby łatwo rozpoznawalnych, kręcących bączki na lodzie… wariatów? Z drugiej strony i ludzi, których łatwo rozpoznać, a nawet… ucieszyć?
Zima postanowiła dopieścić Wiedźmę Wronę i ofiarowała jej śnieg i trochę mrozu, a nawet i słońce. I ona z tego naprawdę korzystała starając się zamknąć uszy na jęczenie tych, co mają piece – jakby ona kurna nigdy pieca nie widziała, tych co nie lubią zimna – jakby ona nie miała prawa jęczeć na lato i całej reszty tych, co zwyczajnie są psujozabawowcami! Tak, tych było najwięcej…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Dopadało i od razu tak jakoś… inaczej. Niebo przybiera ten jedyny, możliwy tylko dla zimy kolor nieba. Wiecie, taka ultramaryna, ale bardziej chłodna, niby z domieszką różu, ale nie przyjmująca go, błękitna brzegami, ciemniejąca na granicach, stykająca się z wodą, jakby nie potrafiła się zdecydować, czy być lotną, czy jednak nie…
Wypełza człowiek spod kołdry i w powietrzu czuje ową smaczną mroźność i czasem, ale tak wiecie miejscami, coś na kształt prawdziwego dymu drzewnego. Wiecie, onych suszonych trocin żywicznych, które sprzedają w takich sprasowanych cegiełkach i które kocham wąchać… pachną tak cudownie, kremowo i smacznie, a z drugiej strony swojsko i bezpiecznie. Aż się chce mieć kominek. Oj pewno, że komu by się tam chciało latać do pieca, ale jednak jest coś w ogniu. Coś swojskiego i zwyczajnego. Coś tak niesamowicie domowego, ale… jakoś tak lepiej walnąć sobie świeczkę, niż jednak ognisko na środku pokoju i dziurę w dachu. Byliście kiedyś dokładnie owędzeni? Od ognia? Od prawdziwego ogniska w zamkniętym pomieszczeniu? Wiecie jak to strasznie śmierdzi potem, a wcale nie jest ci cieplej! No wcale a wcale!!! A na dodatek, jak dobrze się Wam papier nie sfajczy, to na pewno znajdziecie gdzieś taką śliczną, ciemną kropkę, którą przez przypadek oczywiście poruszycie i rozsmarujecie po sobie! Eeeee…
Dlatego kocham ogień, ale i dobrze wiem, że kaloryfer działa lepiej! Ogień za szybką jest super, trzaska sobie i w ogóle, pewno, że można dostać zawału, jak trafi na jakieś dziwne drewienko, albo wylewu, jak wrzucisz suche wodorosty i te zaczną bombardować… no wiadomo, natura… A jednak tutaj na Wyspie nie można żyć bez ognia. I nie chodzi tylko o wielkie ogniska świętojańskie. Nie. Tutaj po prostu ogień jest częścią domu. Muszą być świeczki i to zapalane niezależnie od pory dnia i roku. Muszą być jakieś trzaski, zapachy, ogień musi być… nawet jeżeli to tylko zwykła, zapachowa świeczka. Jakby bez niego, bez płomienia, zapachu, poruszających się cieni, to wszystko nie istniało? A może jednak tylko nie było prawdą?
Ogień… taka niby zwykła sprawa? Bierzesz zapałki, nie myślisz o krzesiwie, ni o patyczku, o hubce i całym tym ustrojstwie. Nie myślisz o strachu wygaszonego pieca. O braku i światła i ciepła. Nawet tutaj, na Wyspie, gdzie serio ciemno często jest tak, że se i oko wykol i w dupie u… wygaszonego golema? Nawet tutaj, a może właśnie tutaj ten pierwotny strach jest bardziej namacalny? W końcu jak wyłączą światło zimą, to zamarzniemy. W większości domów, z powodu EKOLOGI nie ma już pieców. Dym z komina jest taką rzadkością, iż zdaje się być czymś egzotycznym… Zaczynam się zastanawiać nad tym wszystkim i wiecie co? Szybko przestaję, bo tego jest zwyczajnie za dużo! Za wiele jak na niskiego człowieka.
Oj Wyspa to jest ekologiczna…
… aczkolwiek ino na papierku i jak trzeba całej Danii podwyższyć średnią, to wtedy wszyscy sobie o niej przypominają. Gdy zapominają, to chcą nam zrzucić odpady radioaktywne – i tutaj dziękujemy za to zeszłoroczne trzęsienie ziemi, może i małe, ale przypomina o tym, że serio sejsmiczni to jesteśmy wszyscy… albo obdarzyć nas wszystkim tym, co niewygodne dla kontynentu.
Wkurza mnie to!!!
Oczywiście, że ekologia to cudowna religia, dzięki temu kolejny pomysł wielce trendy, fensi i ogólnie faszyn… to czipsy ziemniaczane. Oczywiście ekologiczne. Ekhm. Pamiętam czasy ja nie było ekologii. Hmm… po prostu wsadzało się ziarna czy bulwy do ziemi, a potem łapało się stonki. Obrzydliwa robota, ale fajnie pykały te jajeczka. No mniejsza, jakby ktoś był zainteresowany, to może jednak nie podam ceny… Bo wiecie, ekologia się ceni. Ale co tam, ekologię będę miała też za płotem, bo pewno moje zioła ekologiczne to nie są, kto je tam wie, nie chcą gadać ino rosną jak dzikie… no więc za wiatrakiem będzie ekologiczna super uprawa robiona przez naukowca!!! Ha ha ha. Ciocia Zosia miała 3 klasy podstawówki, ledwo pisała, a jakie miała bulwy!!! Ekhm. Bynajmniej uprawa za wiatrakiem będzie ino dla miejscowych, nie dla sklepów, jakby kurcze można było sklepy wyżywić z małego poletka, no ludzie, odrobinę pomyślunku… ciekawe kurcze, ile będą kosztowały owe wiktuały?
W ramach ekologii będzie też kolejna woda… znaczy wiecie, no taka w butelkach z Wyspy. Cóż, źródeł przecież mamy masę, ale tyle płacić za wodę? Chociaż z drugiej strony to w końcu woda, która przesączyła się przez najcudowniejsze miejsce na ziemi, więc… a może Wyspa sama ją z siebie… wysikała? Aaaaaa… taka perspektywa już Wam tak bardzo nie odpowiada, co nie? He he he!!!