„Fale i fale i fale… widzicie, gdy nie ma Turyścizny, to wiedźmy szaleją. A dokładnie ta jedna, bo jak ona szaleje, to nawet innym wiedźmom liczka bledną! Taka potrafi być wyrafinowana, dlatego, gdy nagle ściągnęła z siebie wszystko, a to czego nie ściągnęła samo z niej jakoś tak opadło i rzuciła się w morskość lekko zmętniałą, burzową i groźnie się burzącą, to nikt się nie zdziwił. Ni ci, co jej towarzyszyli, ni ci, którym umknął taki straszny widok i koszmarów mieć nie będą…
Bo widzicie, Wiedźma Wrona Pożarta postanowiła poszerzyć czas pływania. Jakoś tak dokuczała jej myśl o tym, że można to robić tylko od czerwca do sierpnia. No przecież woda tutaj jest, co nie? A jak jest, to można z niej korzystać… a ponieważ i tak nikogo nie ma w okolicy rzucania okiem, to czemu nie ino w codziennych gaciach niewymownych? No czemu nie? Przecież wszyscy tak robią!!! No przecież w pewnym wieku, to już serio można sobie odpuścić strach przed pojawieniem się na YouTubie.
Unoszenie się na wysokich dość, lekko zapiaszczonych falach nie było łatwe. Słońce wciąż chowało się za kolejne chmury i dziwna ciężkość opadała na zwyczajową granatowość morza. Jakby nagle wszystko pokryła pylistość węglowa, ostateczność opiłków z temperówki… żwirek lekko roztłuczony w moździerzu. I wodność gęsta, dotąd taka młodziutko radosna, nagle stawała się wyrafinowana i zdecydowana, pewna swojego stanu bytu i wartości. A na plaży… całkowite pustki. Mimo słońca i dość ciepłego wiatru, mimo bieli piasków, lekko poznaczonych malutkimi kawałkami spalonych drzewnych węgielków, wygładzonych, ale nie zestresowanych, chociaż przecież wyglądających jak klejnoty… Mimo całego tego piękna, radosności obłoczków… nikogo.
Dziwnie tak mieć plażę całą dla siebie. Stajesz na środku wody, znaczy na owym dostępnym środku, który pozwala ci mieć brodę nad falami i patrzysz… dookoła niebieskość i stalowość. Dookoła wilgoć i kurna troszkę zimno. Jak nie ruszasz odnóżami, to nawet pieruńsko zimno…
Wstydliwa ucieczka Wiedźmy Wrony z morskości została na szczęście przeoczona przez media, a już Ojeblik szykowała się by zostać światową celebrytką.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Ostrze” – … gruba. Potężna i gruba. No gruba wielce i niesamowita. A to dopiero początek, bo „Ostrze” to księga pierwsza „Pierwszego prawa”... a jednak to właśnie ciężar nas uderza najpierw. Objętość, ale jednak spora czcionka, zapach, okładka… pasja. Bo przecież właśnie dlatego sięgamy po powieści Abercrombie’go. Dla pasji. Dla niesamowitych postaci i krain…
Tak, oto kraina fantastyczna, oczywiście, że zawierająca w sobie znane nam elementy, ale jednak… wymyślona. To tutaj spotykamy i Logena Dziewięciopalcego i inkwizytora Gloktę, oraz… egoistę Jezala. Który z nich jest najważniejszy, co ich łączy, dlaczego to właśnie oni są bohaterami tej powieści?
Nie odpowiem Wam na żadne z tych pytań. Powiem za to, że jeżeli chcecie rozpocząć przygodę z jednym z tych najlepszych pisarzy, proszę bardzo. Jeśli kręcą was mocne historie, męskie pisanie, ale jednak nie wyzbyte kobiecego pierwiastka, proszę bardzo. Jeżeli kręcą Was dopracowane postacie, zawsze skrywające w sobie coś więcej, zawsze intrygujące, zawsze jakieś… idźcie do księgarni. Jeśli nie boicie się podróżowania po jednym świecie, oczekiwania na kolejne powieści, kłótni ze znajomą, bo przecież Wasz autor jest lepszy… to sięgnijcie po którąkolwiek z opasłych powieści tego autora. Spróbujcie, czy potraficie wciąż jeszcze się zaczytać. Tak na amen… bo Abercrombie sprawia, że jego powieści nie tylko wciągają, on nie pozwala Wam potem sięgnąć po coś nowego. Okrutnie…
I tak… to właściwie epos. O bohaterach, o złoczyńcach, o ludziach, którzy… wybrali pewne strony, podjęli decyzje i zamierzają się ich trzymać. Pasjonująca!
Idzie sobie człowiek lasem… idzie wiecie, na spacer. Bo u nas na Wyspie to też czasem bywa nerwowo, wiadomo, sporo z nas pracuje przez internet, sporo styka się z całą zewnętrznością, która nie akceptuje specyfiki wyspowego hasta maniana… a tak, bo z nas wiecie taka Grecja, ino na Północy i śpiewać lubimy i tańczyć nawet i… pływać na golasa, dlatego idzie sobie na spacer człowiek by się nie tyle dotlenić, bo tlen to ma w chatce przecież i w ogródku, ale po to, by zwyczajnie wydalić wkurwa. Wiecie, to wam jeden idiota wejdzie na wątrobę, to inny, no jakoś tak postara się, by zrobic wam przykrość i już… trzeba to wydalić, a kurcze drzewa uwielbiają żywić się wkurwem. Chyba nie tylko na Wyspie uwielbiają, ale u nas szczególnie na ową nastrojowość wkurwiającą są nastawione. I wyciągają lekko żółknące liście i dziwnie czerwieniące się, burgundowe gałązki z ludzi nerwicowości i pnie chropowate, lub nie chropowate, takie z oczami rzezanymi naturą, jak wpatrują się w ludzką cielesność i naprawiają i to i tamto. I ten zapach iglaków i mech wilgotny po nocnej ulewie… I pochyla się człowiek i oczom nie wierzy… nosz podgrzybek!!!
Przez ową suchość i tak dalej, to panikowała Wyspa, że grzybków nie wydali z siebie, ale chyba już przestała! Tu podgrzybki tam gołąbek, gąsek czy kurek, jeden pies. A pod tymi sosenkami, nosz w głębokim na dłoń mchu, siedzą sobie brązowe grzybie łebki i leciutko migoczą rosą… kropelkami, między sobą piorą się szabelkami sporządzonymi z sosnowych igiełek. Asz to są dopiero muszkieterowie. Ale ja wciąż czekam na muchomorki. Bo są… takie piękne. A i odloty robią. Nawet wtedy, gdy niewielki mopsik próbuje ci się dobrać do tyłka, też chyba z panią wybrał się na grzybki, więc niech okupem za moją nienadgryzioną dupeczkę będą te grzybki!!! Ależ proszę bardzo, nie trujaki, bez przesady, pani patrzy nawet kurki są!!! Pani bierze, bo psiak jeden taki kochany i tak gadać z każdym chce, że nosz nie odlepi się ode mnie!!! LOL
Mam teorię, że w pewnych miejscach te grzybki tak obrodziły tylko i wyłącznie za przyczyną końskich bobów. No bo wiecie, u nas się na koniach jeździ. Do sklepu, na spacer, czy ogólnie mówiąc na randkę. A koń, jak to koń, kupska wali, no jak krowa, czy człowiek… a te jego kupska to doprawdy i ambrozja i nektar dla lesistości. Podobno u nas na wysypisku można wymienić trawę i kupy ogrodowe na fajny nawóz z końskich bobów. Podobno tak mocny, że pokona paliwo rakietowe, więc lepiej rozważnie dawkować go na grządkach, ale pomidorki po nim, jak balony!!! I to żadne tam silikony, bez przesady, sama wyspowa natura!!!
Ogólnie mówiąc, wkraczamy sobie spokojnie w epokę nocnych deszczów i dość ciepłych dni. Aż mi głupio pokazywać komuś zdjęcia, bo ciągle jęczą, że niebieskie niebo o tej porze to nie jest normalne. I jak tutaj się kłócić z tymi, co wiedzą lepiej? No nie można, co nie? A wiecie, w dzisiejszych czasach wszyscy wiedzą lepiej…
Dlatego człowiek potrzebuje lasu i wody. Wiecie, tego wskoczenia w fale, gdy tylko wychodzi się z pracy. Ot zrzucasz garniak, który się tutaj habitem nazywa… hihihi, no i do fal. Chwila wystarczy. Od razu wszystko opada, inne sprawy i elementy się napinają. Ot zwyczajność, no i wszelaka chłodność słonej otchłani. Cudownej. Pięknej i czystej. Pełnej mocy, która naprawdę zniewala. Mocy, która potrafi wymyć z ciebie każde pomieszanie i poplątanie. Przeszłość i przyszłość i teraźniejszość nawet. I może czasem coś od siebie dorzuca, ale… czy można się za to gniewać? Za te babki z piasku między udami, czy glony pod biustem?
Wykopyrtnęłam się w zewnętrzność chatki, w ową miękką, cudownie wilgotną wspaniałość Wyspy i wiecie co… ciemno jest. Może i w okolicach mojego ukochanego Gudhjem ostatnio przybyło trochę lamp, ale wciąż… ciemno jest. Cudownie, tak rozgrzeszająco ciemno. Ciemno, osobliwie ono przykrywa wszelkie zmarszczki i podobno zbędne wałki tłuszczu – ciekawe co powiedzą kurna, jak zima przyjdzie wielka i będę miała co trawić – wtapia w siebie, przytula i głaska lekko po głowie. Dopiero po chwili człowiek sobie zdaje sprawę z pająka zwisającego mu z grzywki, ekhm… no i wrzask rozdziera mu płucka i krzyk nagle się przetacza poprzez świat. Bo wiecie, Wyspa jest piękna i spokojna, ale człowiek na niej raczej mocno nie do końca… taki raczej strachliwy. Szczególnie gdy chodzi o pająki. Może i nie są wielki, ale lubieją na człowieka i wskoczyć i pouwieszać się, a i zamieszkać czasem też. Ech!
Bo wiecie, w powietrzu już jesień. Początek jej i zaczątek. Lekko muskający kolorami niektóre liście, a i nasączający powietrze czymś takim, wiecie… cięższym, jabłkowym, a może nawet szarlotkowym. Choć nie, to chyba zapach ciepłego marcepanu, z kruszonką i lukrem!!! A może to jednak drożdżowe?