Pan Tealight i Cycki w wodzie…

„Już są.

Przybyły!!! Wyłoniły się z grobowców, spomiędzy pomniczków, wieńców, kwiatków i płatków, lampeczek, zniczy i świeczuszek… maleńkich figurek zamyślonych aniołków, z których niektóre wyglądają, jakby akurat sikały, czy kupę waliły… spomiędzy skrzydeł i wszelkiej poszumności. One… dowód na upiększanie cielesnych. Dowód na próżność, wątpliwości, koszmary chorób, albo tylko dziwny kaprys.

Cycki.

Widzicie, cały problem w tym, że gdy są tylko i wyłącznie dążeniem do zaburzeń ludzkiej grawitacji, to… nie chcą umierać! Nie chcą. Nie czują się tak stare, zniszczone, znoszone, albo wyżyte! Nie chcą odchodzić w ziemię i czekać na owo ustalenie się z naturą, które nidy nie nadejdzie, więc… uciekają. Uciekają z całunów, trumien i wszelkich skórnych pojemności. Umykają tylko sobie znanymi sposobami, bo pragną życia. Życia dalszego, codzienności po śmierci… ale, na owych łonowych halach produkcyjnych ktoś im opowiedział o Wyspie. O ciemności, która nie jest ciemnością, o jasności, w której niewiele jest światła i… tam można normalnie umrzeć, a potem przekształcić się w całkiem inny, morski, byt.

Dlatego teraz Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki unikała tak bardzo morza. Bardzo, bardzo, bardzo… przerażały ją cycki w wodzie. I na nic zdało się tłumaczenie różnic między meduzami a chełbiami, między parzydełkami, a umartymi nielotami. Na nic się zdały mądre definicje, na nic!!! Bała się i już. Nie chciała wleźć do wody, pociła się w suchej nabrzeżności i zmyślała…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_0232 (2)

Z cyklu przeczytane: „Cesarzowa Cixi” – … dziwne. Dziwne jest to, że nie potrafię do końca zrozumieć podbojów, nawracania innych na religię i cywilizację. Nie potrafię. Mogę to wytłumaczyć, ale nic poza tym. Dziwne…

Sięgając po ten przyjemnie grubiutki tom oczekiwałam opowieści o kobiecie. O włądczyni z okresu przełomów. O damie z Chin. Nałożnicy, matce przyszłego cesarza… a dostałam opowieść o Chinach. O polityce, przemianach, o świecie trochę z bajki. Historyczną rozprawę, w której jakby przez przypadek pojawia się Cixi. Na chwilę, na moment. Tutaj przybyła, tu urodziła, tu siedziała za złotą zasłoną… ale kim była? Co czuła, czego pragnęła, jak żyła. Przepraszam, ale po takim tytule oczekiwała opowieści o kobiecie. O innych kobietach, o żeńskich Chinach! A przeczytałam opowieść wciągającą, ale taką historia jest zawsze. Lekko rozrzuconą, dziwnie nieusystematyzowaną, chociaż skupioną w chronologicznych rozdziałach, wciąż wybiegającą w przyszłość…

Oto rozprawa o epoce przejścia… w której nie ma miejsca na cesarzową. Skupiającą się wyłączni na mężczyznach, nadmiernie naukową może… a może autorce nie starczało odwagi, by zebrać garść teorii, porównać życie maluczkich, podobnych, by tchnąć w słowa, w fakty, odrobinę życia. By pozwolić przeszłości stać się bardziej ludzką?

Nie. Bez urazy, jako powieść historyczna może ten tom wielu uradować, ale jako historia cesarzowej Cixi… jest w niej za mało głównej bohaterki. Z drugiej strony, czy chwyciłabym po tę powieśc, gdyby ktoś zatytułował ją inaczej? Hmmm…

IMG_7838

Wandmandy

No są. Jeszcze ich nie widziałam, jeszcze w nie nie wpadłam, ale podobno już są. Pływające implanty. Myśli sobie człowiek – znaczy kobieta, wiecie – że weźmie jedną i się jej raźność w cyckach poprawi, ale jak tu tak, tak zwyczajnie wziąć coś takiego? Tak po prostu wsadzić sobie żyjątko? No i przecież serio większość z nas nie chce mieć większych cycków!!! Ale głupio tak wandmandy marnować. No głupio… mówią, że one są serio już całkiem zdechłe te chełbie morskie, ale im nie wierzę. Za bardzo ruchliwe są… Mówią też, że nie parzą, czy nie gryzą, czy w ogóle są galaretkami, wiecie takie wodne żelki miśki, ale też im nie wierzę. Nie mogę, nie umiem. Przerażają mnie!!! Unoszą się nie do końca przejrzyste, dziwnie krwawo poznaczone, jakieś takie anatomicznie ekshibicjonistyczne, no nie mogę z nimi. Ni pływać, ni je macać… nie mogę.

Właściwie, to na Wyspie nie ma wiele spraw, których się trzeba przecież bać. Zwierzęta to zwierzęta, czasem się zdarzy coś gryzącego, czy parzącego, ale bz przesady, bardziej przerażają niektórzy turyści! Hihihihi!!! Mamy żubry teraz, ale to głupcem by trzeba być, by się im podkładać. A cała reszta… no można się bać ciemności, bo tutaj prawdziwa ciemność istnieje, czasem tylko pogłębiana dziwną choineczką światełek na granicach morskości… Można się bać natury, wiatru, jakiejś takiej przytłaczającej oddychalności. Można się i bać oczywiście owej niesamowitej pustki, cudownie rozluźniającej, pięknej i bogatej, która pozwala wszystkim odpocząć, ale podobno niektórych prowadzi na granice depresji, ale poza tym, chyba tylko podatków! A te mamy ogromne i szalone, jakbyśmy mieli spłacić cały dług ekologiczny reszty świata… więc dlaczego tak bardzo przerażają mnie chełbie morskie, no?

Wyglądają czasem, jak takie nie do końca potępione dusze. Jakby Casperowi ktoś dodał kilogramów, lekko go zżelatynował i wiecie, uformował w cycek. No sorry, ale ów implantowy aspekt sam się narzuca. Narzuca, gryzie człowieka w piętę, chwyta za przyrodzenie i szeroko uśmiechniętym, pełnym spiczastych ząbków ryjem, zmusza do myślenia tylko tak… Cycek. Czasem z oczami może, czasem z jakąś dziwną mazią się za nim ciągnącą, ale jednak cycek.

IMG_0507 (2)

Wonderfestiwal.

Jest. Znaczy po Wyspie chodzą ludzie z bransoletkami, gdzie niegdzie jeszcze szczerzą się plakaty, które potem ktoś zbierze i sprzątnie, bo wiecie, ordnung musi być. Festiwal. Zwykłe śpiewanie, tańce i picie, no wiecie, jak w każdym innym miejscu na świecie, chociaż… może jednak nie? Bo jeżeli nie chcesz, to możesz od owej festiwalości sobie uciec. Tak po prostu w las, czy nad morze. Gdzie chcesz, między skały, czy do domu i tylko listonosz wręczając ci rano pocztę dłonią z gumową otoczką na nadgarstku, trochę ci o tym przypomni. Jeżeli nie chcesz, możesz uciec od tłoku i hałasu… i wiecie co? Strasznie to fajne, bo ja nie jestem imprezowa. Nie dla mnie plastikowe kubki z piwem i namioty pod rogrzanym nieboskłonem, bo to podobno ostatnie wrzące dni tego lata, więc słonko daje ile wlezie… A ja nadal tęsknie za zimą. Siedzę w cieniu i wsłuchuję się w kombajnową zwyczajność. Potem przejdę się po rżysku łkając nad umartymi bławatkami i makami i już… oto moja rozrywka. Wiecie, każdy w końcu inny jest i to jest fajne!!!

A TUTAJ zdjęcia.

A zwykły człowiek, co się nie pisał na wybryki i tańce, co serio chce po robocie odpocząć, powoli zauważa, że cały ten ukrop jednak nie pozwolił trawce wyrosnąć, że róże dziwnie zakwitły w tym roku dwa razy, a nie ciągiem… i że jesień, to chyba idzie, ale serio, pierun wie kiedy dojdzie no. Ciekawego jakiego Jesień wibratora używa, że tak powoli jej to idzie. A co? Seksualność też jest na Wyspie i to w różnym wieku, wiecie, jak komu wystanie, tak się komu dostanie! Jeśli ptaszki mogą, to czemu ludzie nie? No a jeśli inne zwierzątka, to czemu nie Wyspa sama?

Wyspa leniwieje. Serio… po tym całym nalocie lipcowym, sierpień powoli zbliżający się ku swojemu krańcowi, leniwieje. Spałaby tylko i serio miała wszystko gdzieś, znaczy w jaskiniach, skałach i klifach. No i w tych zabawnie wygiętych pniach! Wiecie, te takie z dziurką! Widzieliście? Nie? Nigdy? Serio?

Przyznajcie się!!! Ha ha ha!

IMG_9629 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.