Pan Tealight i Gwiazdki Zwolnione…

„Ból.

Pojawia się nagle, dziwnie niespodziewany, chociaż przecież przyjęta pozycja powinna była dać im wcześniej sygnał? Ale jak myśleć o czymś tak przyziemnym jak ciało, gdy patrzy się w gwiazdy? Jak stać, gdy wszystko dookoła zdaje się wirować, upuszczać niczym ten Grześ, co przez wieś szedł, jakieś pojedyncze ziarna, a one… lekko dymiąc, widać uciekają, aż im się ogony palą, uciekają od niego.

Tylko gdzie?

Gdzie biegną i czym są. Perseidy, czy nie, gwiazdy upadłe, efekt sprzątania nieboskłonów, a może tylko wyprzedaż? Może w rzeczywistości imprezka jakaś, śmieci, ryż rzucany nowym małżonkom, kwietne płatki? Albo po prostu ktoś w końcu potwierdził to, że cały świat jest wyłącznie paradą marionetek i… zabrał się za obcinanie sznureczków? Bo przecież nie jest to normalne. Może jedna, błąkająca się, z zapomnianym biletem miesięcznym, bez mapy, GPSów i innych cudactw gwiazda siejąca sie na ziemi to jedno, ale to wszystko? To serio nie jest normalne. I jeszcze Wiedźma Wrona Pożarta… może i zachwycona, a może tylko udaje? Bo dziwnie lękliwa jest, przerażona, stara się trzymać bólu karku, nie jak inni, nie uciekając od niego, ale zatapiając się w nim, szukając tego, co bezpieczne, prawdziwe i znajome… Inaczej niż Pan Tealight, który dziwnie wygląda „wpatrzony” w niebo nad Chatką Wiedźmy. Szara figura z mocno wyodrębnionymi ramionami i nogami z tułowia i głową, a jednak bez widocznych oczu, rysów twarzy, nosa czy ust… a jednak widać, że patrzy i widzi. I ściska w dłoniach wielką, błękitno-zielonkawą donicę, wypełnioną ziemią i lekko zeschniętą krowią kupą… gotową na ziarenko.

A Ojeblik – mała, ucięta główka, która po ostatniej kąpieli w pokrzywach nadal jest obolała, przytoczona została na taczce, do której dziwnym trafem zmieścili się też inni mieszkańcy Białego Domostwa. Leżąc marzyła oczywiście o deszczu lukrowanych meteorytów, tudzież dwugłowym księciu, co przybędzie na takim rozbłyszczonym ogonie… albo może… jednak o czymś miękciejszym pod czaszką, bo leżenie na kościstych kolanach jednej z wiedźm, wcale nie było przyjemne! Chochel miał gwiazdy gdzieś i merdał sobie w gaciach – sorry, ale w trawniku ostatnio roiło się od małych, czarnych i dziwnie perweryjnych mrówek… to nie jego wina!!!

Wszyscy byli wpatrzeni, na czele z Chowańcem Wiedźmy… w niebo. Nie wiedzą o koszmarze zwolnień w sektorze niebieskim.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_6929

Z cyklu przeczytane: „Płomień” – … koniec. Nie oczukujmy się, tak czy tak, mimo wszelkiego zrozumienia, czy religijności, naukowości, czy zwykłego zatopienia się w codzienności… boimy się śmierci. Umierania, bólu, inności, nieegzystencji. Normalne. Dlatego sięgamy po powieści opowiadające o… końcu życia i taką, jedną z nich, jest właśnie drugi tom serii Giny Damico.

Lekka, miła, humorystyczna, ale też mocno zderzająca nastoletnią – młodą nastoletniość – z życiem dorosłych. Urzekająca dopracowanym światem, ale lekko wstrząsająca pewną prostotą, rozwiązaniem problemu nadpobudliwych dzieci. No i… tym razem i lekko, ale serio lekko, romantyczna! Przede wszystkim to opowieść o pragnieniu… a raczej o zrozumieniu, że to co mówili o pragnieniu ratowania swojego ukochanego świata, naprawdę istnieje. Bo chociaż młodzi starają się nie słuchać starszych, ech te pierniki!!! to jednak z czasem zderzają się z ową specyfoczną miłością do domu – który niekoniecznie jest miejscem, w którym przyszło się na świat, mieszkało z rodzicami… No i są jeszcze kosy, bo to przecież opowieść o Zbieraczach i Zabijaczach. Tych, którzy pakują nasze dusze i pozwalają im spokojnie przejść do PoŻycia, które… jest całkiem cool!

Nasza bohaterka może jest młoda, trochę naiwna i niezborna, ale jednak przeszła już tyle – śmierć siostry, pierwsza miłość – że ma o co walczyć. Ona już wie po co żyć i po co umierać. Na dodatek obdarzona specyficzną mocą Potępiania… widzicie, nic nie jest tutaj łatwe no! Głupio tak być tylko zbierającym dusze, a nie mogącym przypierdolić mordercy! No jak byście się sami czuli? Pomyślcie? Czy wina nie powinna się łączyć z karą? Czy nie tego chce Zaraz – nader czarny charakter, ale spoko, są i czarniejsze coś mi się zdaje…

Miła czytanka. Może nie porywająca, ale na pewno nieźle kołująca światem młodszych nastolatków. A z powodu pewnych tematów, może i starsi powinni po nią sięgnąć? Jeżeli tak, to zacznijcie od tomu pierwszego – „Zgon”!

IMG_7833

Perseidy?

Właśnie się dowiedziałam, że „perse” znaczy „ass”, no i jakoś nie umiem na niebo spojrzeć. Sorry miśki! No nie umiem. Zauważyliście, jak nazwy dziwnie zmieniają nasze postrzeganie? Ktoś nazwiezdrowe myślenie, tudziez inny punkt widzenia brakiem tolerancji, co samo w sobie jest sprzeczne z definicją tolerancji, bo przecież oznacza to nie jedno, a wiele punktów widzenia i zezwolenie na nie… ale padnie słowo nietolerancyjny i nagle patrzysz, czy zjadasz dość marchewki, bo przecież jak ino jadłeś białą kapustę i białą fasolę, to nie problemem są wyziewy dookoła Ciebie, ale właśnie… kolor. Buahahaaaaaaa!!! Nawet biedny Leo di Caprio oberwał. Podobno umawiał się ze zbyt wielką ilością białych, długonogich i długowłosych blondynek! Znaczy rasista, co nie? Bo przeciez myślenie i perwersyjne preferencje nie istenieją. Nie może być tak, że lubisz ino biały chleb! Żesz muszą być parytety!!! Czyli nie możesz już woleć blondynek!!! O zgrozo, ino blondynki bzykałeś? Nosz nie ma dla Ciebie miejsca w tym świecie… a co, jak niektóre były farbowane?

Nie oszukujmy się, na Wyspie też ludziom odbija. Niektórzy wprost skaczą w objęciach swoich dziwacznych, może nawet religijnych stanów ideaologicznych. Bo jak pisałam kiedyś, religii, poza pogaństwem, byciem szczęśliwym i uduchowionym, no i zwykłego narodowego kościoła, nie ma nic. Ni pielgrzymek, poza turystami starszymi z Niemiec, ale tym wystarczą lody i rower – oj widziałam słodką rowerową wycieczkę seniorów! Ale byli fajni, nie macie pojęcia!!! Cudowni!!! – nie ma mszy na polu, jest zapatrzenie w Wyspę, macanie kamieni, ściskanie drzew. Spokój, cisza… poza tymi, co nie myślą, którym nazbyt mózg opadł. Niektórym mocniej jednak odbija. Chcą mostów, zniszczenia, równości… przecież niemożliwej, dziwacznej, wypłat jak w Kopenhadze – idiotyczne myślenie… chcą wielkich hipermarketów, jakby nie mogli po prostu pójść do nich, jakbym nie mogli się przejechać. Nie, oni nie mogą, przecież oni chcą wszystkiego, przecież inni mają, więc zasługują i Ci, co na Wyspie. W obliczu polityki, która chce przeprowadzić wszystkich do miast i zamknąć w gettach, a dalsze części Danii sprzedać bogatym… boję się. Boję się widząc głupotę i bezmyślność. Zwyczajnie się boję, bo cóż może zrobić jednostka? Kupę? Posprzątać po sobie? A może zużywać mniej?

To robię…

Boję się… tylko to czuję, gdy spadają gwiazdy. Jakby na nieboskłonie pojawiła się lekko leniwa sprzątaczka. Leniwa i serio ślepa! Nie mam pojęcia jak przy tak wielkiej miotle tak sporadycznie coś wywala… a może OCD ma, czy coś? No wiecie, sprząta posprzątane? Tylko dlaczego czuję ten lęk? Atawistyczny taki, nie tylko pierwotny, ale sprzedany mi przez śmieciowe DNA tak dobrze, że kurna nawet nie dostałam zniżki…

IMG_7915

Znowu wróciło ciepło i jakoś tak…

… serio nikomu nic się nie chce. Ustały pętania się po ogródkach, niektórzy łapią ostatnie chwile lata, inni znowu wyjeżdżają na jakieś wakacje. A jeszcze inni po prostu oddychają i tyle. Bo czasem więcej nie można. Jakby Wyspa już poczuła zmęczenie. Jakby tak mocno napompowała jabłka, że nie może się doczekać, na to, gdy się zaczerwienią. Zresztą, ja też. Albo gapię się na moją Strażniczkę Czereśnię, która właśnie oblegana jest przez populację Walecznych Wróblisków. Ale są głośne. Ale żerte! No nie da się już znaleźć pośród liści ni czeresienki!!! Już nawet nie szpaki, kosy, czy worny… chociaż te czasem też lubią sztachnąć się owockiem, ale właśnie wróble. Ich populacja wzrosła znacząco od zeszłego roku. Jak siedzą na tranwiku, to kurde trawy nie widać! Ale… no dobra, rozumiem, że może mają problemy z testosteronem i dlatego tak ze sobą walczą, rozumiem, że może w domu ich matki, żony i kochanki wkurzają, ale serio… coby mi na taras pluć wciąż tymi pestkami! Zeżarli mi czereśnie i jeszcze mam po nich sprzątać? A brać pestki i rozsiewać gdzieś dalej! Do roboty!!!

Serio no!!!

Ale wiecie, za to nocą tutaj w niebo można popatrzeć, a niebo u nas wielkie i ciemne, znaczy się z gwiazdkami, ale jednak cudownie ciemne. Dziwnie bliskie, na wyciągnięcie ręki, a może nie tak dalekie tylko? Patrzę w nie i po raz pierwszy, bez tych całych świateł miasta, z lekkim poszumem liści za moimi plecami, w ciemności stoję i gapię się w niebo. Rozpoznaję znajome mniej lub bardziej konstelacje. Lapię spadające gwiazdy, szepczę życzenia, całkiem świadoma tego, ze nie trzeba przecież, bo te gwiazdy wiedzą. Patrzę na dziwnie znudzoną, zmęczoną czy znużoną, przyszarzałą Gwiazdę Polarną nad dachem mojej Chatki i tak serio, to już nic nie wiem. Bo wszystko jest tak bardzo pierwotne, że aż czekam, gdy mnie mamut jakiś zaatakuje. No serio, nie ma innej opcji! Aj, nadejdą może i zlodowacenia jakieś? Ach intrygujące by to było, bo mimo chłodu nocy w głowie wciąż mi coś wrze…

Może Wyspa tak naprawdę to nie tylko ziemia, a raczej skały. Wyznaczony wypustek podłoża otoczony wodą? Może w rzeczywistości jest ona czymś wydzielonym w przestrzeni większej ilości wymiarów: myśli, mowy, uczynków, zaniedbań, niebiesiech, wodności i jaskiń. Może są w niej i gwizdności, może jest i góra i dół i wszelka dookolna prawolewność? Może…

IMG_7914

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.