Pan Tealight i Lodzik…

Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki siedziała w porcie i wraz z pętającą się jej pod nogami, walczącą z lekkimi podmuchami wiatru Ojeblikiem – małą, ucięta główką – i jadła lody. Jak zwykle pochłaniała je szybciej, niż nadążały odrastać, więc nikt już nawet nie dbał o rzucanie zaklęć, by ją zająć czymś na dłużej, by nie myślała, nie gadała, by jadła tylko i spoglądała w morze i portowość. A one dwie, białe i wyniosłe, tylko na nią patrzyły. Patrzyły jak pochłania gałkę za gałką. I się nie dzieli! Podła!!! Rozgryza kryształki lodu i zamrożone owocki; patrzyły jak mlaszcze kokosowym mleczkiem, jak się oblizuje, jak powoli z papierowego pudełeczka stacza się zroszona kropelka wody… i upadając na rozgrzane kamienie robi milusie PSSSsssss… Zimne i oszałamiające nawet w tym patelniowym dźwięku.

Dwie mewy.

Jedna całkiem biała, aż nadmienrie biała, z żółtym dziobem, bokami pomarańczowym, z krwistą plamką na czubku… jakby była już po wampirzym posiłku, jakby nie chciała loda. Druga dziwnie zamroczona, bokami wciąż jeszcze opadała z niej młodzieńcza szarość… głodna jak nie wiem co! Wściekła, że lodzik bez wafelka, więc raczej nie ma co czekać, ale czka jednak. Bo może wiatr zawieje i gałeczka się stoczy na kamienie i one będą szybsze, niż lizożerna Wiedźma Wrona? Uch, to wychowanie w rozmaitej biedzie sprawia, że ta nie zważa na tak zwane brudności i po prostu bierze co swoje, co zgubione, ale i znalezione. Jakby wciąż pamiętała dni, gdy nie miała niczego poza smutkiem i wstydem… Żesz frytkami się podzieli, ale lodzikiem już nie?

Podła!!!

Ojeblik nie zwracała uwagi na mewy, chociaż włosy ma dziwnie nastroszone, pełne muszelek, tych czarniawo-błękitno-perłowych, które często można spotkać na brzegu Wyspy. Wiedziała co Wiedźma Wrona ma w jasnym pudełeczku – same wodniste sorbety… ale nie ona, oj nie, ona ma miękkość śmietanową w czekoladzie obsypaną orzeszkami, zatopioną w chrupkim wafelku! Bo gdy jest się tylko główką, to nie można przecież przytyć… więc nie musi się oszczędzać i słuchać wiedźmiego gadania, że ona tak woli… Lodzikowa Kłamczucha!!!

Ojeblik… też się nie dzieli!!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_9317 (2)

Z cyklu przeczytane: „Szósty patrol” – … miodzio! Po prostu. Taki powiew starego pisania, moskiewskiego ułaństwa, zawsze obecnego napitku, wszelakiej szarmanckiej niegrzeczności i magii, która wypływa z rosyjskich bajek. Bajek na których przecież wyrosłam… babć w moździeżu, dziadków i gadających pieców.

Dzienny, nocny, nowy, ostatni, zmroku, szóśty… tak, to już szósty tom. Czas płynie! I w życiu znanych bohaterów też wiele się zmieniło. Jednak tym razem, mimo powracającego Tygrysa, spotkań z Pradawnymi i Hesera z Zawulonem, wiemy, że koniec jest bliski. Że trójca Gorodeckich jest na celowniku, a po nich cały świat. Oj tak, jak najbardziej świat się ma skończyć, do cna… co jednak z tym zrobić, jak w tej sprawie miesza dziwna wampirszyca, no i… czy absolutna jest Absolutną?

Jazda bez trzymanki. Zmrok i patrole w opałach. Do tego starzy, zadziorni znajomi, mniej lub bardzie starzy, wszelkie ułomności, ale i szaleństwa magii, ale przede wszystkim… HUMOR!!! Bo widzicie, Łukjanienko jest zabawny. Z jednej strony nawiązuje do znanych faktów ze współczensej historii, czy telewizyjnych newsów. Z jednej strony rosyjskie mity i baśnie, z drugiej Hogwart dla dorosłych! Mądrzy młodzi i wciąż młodzi starzy. Po prostu… nawet w obliczu kończącego się świata!

Kocham Łukjanienkę! Niestety książka kończy się zbyt szybko, ale mogę wrócić przecież do tej opowieści ponownie. Od pierwszego tomu. A Wam polecam przeczytanie fragmentów! I sprawdzenie, czy czasem nie tego Wam w czytaniu brakuje!!!

IMG_7836

Uliczki miast w sezonie wyglądają inaczej.

Te pootwierane drzwi i okna, owe kolory nagle dziwnie bardziej aktywne, nawet szpary między cegłami uśmiechnięte, nawet lekki odrapania dookoła nich, zazielenione maleńkimi sadzonkami. Wszystko jest takie odświętne niezależnie od pory dnia… i dnia tygodnia. Niedziela nie różni się od poniedziałku, no chyba, ze traficie na te miejsca, które niedzielę mają akurat w… poniedziałek. Ale cała reszta, owe malwy, które obecnie bardziej się sieją niż kwitną, tylko gdzieś w najwyższych rejonach swoich wysokich pałek mają jakieś… pączki. I owe, wiecie, falbanki. Bo przecież jest w malwach jakaś taka dzikość, siła przetrwania – wyrastają u nas normalnie na betonie! no dobra, spomiędzy pęknięć betonowych, skalnych czy też asfaltowych – i oczywiście to coś, to coś takiego, co sprawia, że mnie onieśmielają. Sypią tymi pyłkami z owych peniskowych wnętrz, majtają spódniczkami w kolorach od białych i kremowych poprzez tak głębokie czerwienie, że aż czarniawe… Niesamowite. Jakby nie widziały ni róż, ni wielkich, powoli już przekwitających krzaków. Jakby były tutaj tylko one, zaglądające w okna, chwytające ludzi za kostki, szarpiące ostrymi, chropowatymi liśćmi. Jakby były czymś więcej niż tylko kwiatami. Jakby, wcale ich nie obchodziło to, co się dzieje dookoła nich.

Trawniki są zielonkawe, ale wymęczone upałem. Mimo burzowej nocy dwa dni temu, mimo wszelakiego padania, które to napełniło po brzegi zielonkawe pojemniki na papier, będące przy każdym domu… jakoś tak, ciepło. Jakoś tak parno i duszno, ale czasem jak człowieka bryza w porcie popieści, to niczego już człowiekowi nie brakuje. Patrzy on sobie na łódeczki, na domki kolorowe, na owe krętości wybrzeżowe, no i jakoś tak… na owe granatowości i seledynowości fal, no i błękity i niebieskości nieba, no i brak chmurek, a może jedną, rwaną taką? Patrzy człowiek i piękne to wszystko jest. Siedzi na skałach ponad portem i czuje się bożkiem. Może i mniej ważnym, może i mającym mało wyznawców, a może całkiem nawet początkującym, który sił ma tyle, co za komara, który serio z głodu odda się każdemu i nawróci nie tylko na RH minus, ale i plus!!! Jako ten bóg patrzę na skały, wystające w morza, a potem dziwnie się poduszkowo płożące tam, gdzie już mniej fal, z których powoli wynurzają się nie tylko żółtawe, lekko wymęczone trawki, ale i wrzosy! Już są wrzosy? Kwitnące? I coś, co przypomina astry? Dzikie? Hmmm? Przecież to dopiero sierpień?

A może w tym roku serio ta jesień przyjdzie szybciej? A może już jest i próbuje mi wyżreć lody z pudełeczka? Weź no, kup sobie i zostaw moje sorbetowe kokosowo-ananansowo-jabłkowe! No patrzcie, liznęła, a teraz wielce obrażona, bo lekko kwaskowe! Asz małpa z ciebie moja droga! Przecież to ino woda z soczkiem i kawałkami owocków, czegoś się spodziewała! To wciąż lato, trzeba się wcisnąć w kostium kąpielowy!!!

IMG_7842

Siedzę sobie na skałach i patrzę na owe – lekko mniej gęste – zastępy Turyścizny. Bardziej dorosłe. Nagle więcej jest Polaków i Niemców. Mniej Duńczyków, którzy wiadomo, dzieciaki do szkoły prowadzą. Mają takie same problemy jak inni rodzice, czy wybrać Elsę, czy jednak coś bardziej drapieżnego. Piórnik, czy jednak plecak, torbę, a może coś bardziej staromodnego? Bo wiecie, tak naprawdę świat wszędzie jest taki sam. Tutaj wariaci i tam wariaci, tu zwykli ludzie i tam, a znowu fanatyków religijnych to wszędzie ostatnio nasiali… Ot życie. W rzeczywistości nigdzie nie jest łatwiejsze, czy trudniejsze. Po prostu jedni kochają świat, w którym żyją, a inni szczerze go nienawidzą i się męczą. Bo z miłości, to można zamieszkać nawet tam, gdzie nie ma pizzy! Ha ha ha!!! Ale są takie widoki ze skał, morskie otchłanie, no i ta wszelaka czystość eteru.

Znajomi nękają mnie numerkami – temperaturami, które… nękają ich. Współczuję, serio serio serio!!! I gdzieś mam to, że podobno to lato! Ostatnio nas zimolubnych – z których często podejrzewam, że istnieję wyłącznie ja – zima tyż nie rozpieszcza! Ni mrozów ni śniegów! Więc kurna, co to za sprawiedliwość, co? No i jak teraz się czujecie? Guzik mi po tej waszej kłamliwej sprawiedliwości! A co! Ja chcę lodowiec i śniegu jak w pamiętnym 2010!!!

Wymęcza mnie lato, ale i fascynuje. Z jednej strony poci, ale i czaruje tymi kwiatami, gałązkami, zieleniami liści. Tymi trawkami, zbożami i cudami wiankami. Tym całym zarośnięciem, wszelaką gęstwiną. Tym, że nagle wszystko tworzy ciasne przejścia, wszystko bzyczy i jest zajęte, a teraz na dodatek się pierzy i podobnież znowu coś tam wysiaduje! A przynajmniej na naszym dachu kurcze, znowu jakieś skrzydlate uczą się tańca w chodakach. Albo i czymś gorszym. No serio, nie wiem po kiego im ta umiejętność, ale jakoś nader mocno przykładają się do lekcji! Eeee… porannych lekcji, co ja bredzę, lekcji o świtaniu! Z jednej strony jestem dumna, że mają pasję, że wiecie, tak bardzo im się to podoba, że pragną coś osiągnąć, że nie chcą tylko latać… ale częściej zwyczajnie chcę im przypier… znaczy no wiecie, opowiedzieć o takich odmianach przyjemności, które są wytwornie ciche i nie wymagają dachów, okien i ścian?

Widzicie, na Wyspie serio świat jest odrobinę inny, niż w reszcie świata. Z jednej strony możecie być bardziej sobą, ale z drugiej, głupio tak innością drapać w oczy Turyściznę, więc w okresie letnim trochę musisz z dziwaczeniem odpuścić. I chować berło i tiarę i wielką, różową suknię, w której bardzo chciałaś plewić ogródek z żółtyk kwiatków. No i wyprowadzać swojego smoka wyłącznie po ćmoku!!! A nawet… męża wyjmować trochę później z trumny… czy zamrażarki.

IMG_6915 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.