„Jest wiele takich powiedzień… niby, że w życiu, to żadna robota nie śmierdzi, albo i ten, co ostatki, to wiecie… piękny, gładki, a i z wypróżnieniami problemów nie ma. No i to coś jeszcze, że co masz zrobić jutro zrób dziś, albo i jutro? Jak to leciało? No mniejsza, nawet ona Asta Brygidda Maniana, bogini wszelakich Gadanych Bezsensów Rymowanych, miała je gdzieś.
I milczała.
Ostatnio ogólnie mówiąc nadmiernie wykorzystywana, jakoś tak wychudła, utraciła swoje apetyczne krągłości, włosy niegdyś blond z zielonkawymi pasemkami, zaczęły jej wyłazić, odchodzić od niej, oddalać się, zbierać w kłębuszkowe byty i zakładać odrębne plemiona. Podobno gdzieś była nawet już przez nie założona osada. Pierwsza, mieli nawet burmistrza, a może i królewnę na wydaniu? Nie dbała o to bogini. Nic a nic. Przyturlała się któregoś dnia do Białego Domostwa obżarta memami i innymi obrazkami, nadwyrężona i całkiem niekomunikatywna i…
… milczała.
W końcu Smok z Komina wybudował jej ładne, aż nadmienrie tradycyjne, tipi i wymalował z niezgrabne obrazki, bo paurami to wiecie, szyć lepiej, no i tam sobie teraz siedziała. Mimo letniego ukropu wciąż kopciła jakiś ognisko, wciąż dorzucała do niego dziwne zielsko i…
… milczała.
Zawsze była gadatliwa i wygadana ponad miarę. Zawsze coś palnęła, zaśmiała się sama z siebie, przyniosła tort na przeprosiny. Bardziej bawiły ją słowa, ich brzmienie i rmy, dziwne obrazy, które malowały, niż znaczenie… a potem nadeszła era kotków i wszystko zaczęło obrastać łuską i pierzem. A ona lubiła swoją gładką, nietatuowaną skórę. Poza podeszwami, gdzie – niewielu to wiedziało – miała trzy różyczki czerwoną farbką pociągnięte i serduszko.
I napis LOVE MAMA.
Milczy się wcale nie tak łatwo, wiecie… wydaje się, że bogini zmieniła swoje aspekty, a że milczenia w dzisiejszym świecie na lekarstwo, cóż… wyznawców chyba nie będzie miała, czyż nie? A może jednak? Może ludzie znudzą się pierdoleniem…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Tron z czaszek” – … nie wiem. Z jednej strony poleciałam z rozpędu. Mam cztery poprzednie tomy – w oryginale dwa, ale wiecie jak to jest z wydawaniem… no i jakoś tak. Oj pewno, że zaczęło mnie to jednak w końcu nudzić troszkę, że coś przestało się kleić… ale jednak… Widzicie ostatnio kurde jakoś tak całkiem nie ma co czytać…
Kolejny tom, oczywista kontynuacja tego, co się wydarzyło.
Ot walk pomiędzy dwoma Wybrańcami, choć zdaje się, że zaczyna ich przybywać. Może przez pączkowanie? Nie wiem. Mniejsza… więc wojna, więcej wojny, Inevera, któa musi teraz władać całym swoim światem i oczywiste początki konfliktów pomiędzy Najeźdźcą, a Najechanym. I tyle.
Wot koniec książki, dziecię się jeszcze nie narodziło.
Przepraszam, ale ten, który nazwał Bretta następcą Martina, to chyba się z kobrą na łby pozamieniał. Aczkolwiek kobra to taka inteligentna gadzinapłazina. Kurcze no dobra, zmienił się na głowy z mopa końcówką. Bo sorry, ale Martinowi nie dorównacie. Dopracowaniu postaci, ciągłym niespodziankom. Mordom!!!
Ha ha ha!!! Nic z tego. Sorry miśki, Martin jest ino jeden. A rysunki w tym czymś mnie przerażają. Powiem tyle, przeczytać można, ale tyle jest demoniej kupy, że można przestać przeżuwać świat dookolnego. Nie jest tak, że powieść jest kiepska, bo jest dobra. Ale… ile można wyciągnąć z każdego, pokrzywdzonego w dzieciństwie dzieciaka? No i konfliktu pseudochrześcijan z pseudomuzułmanami? I piasku, kolejnego demona… tylko kaffit milusi, wot i taka nasza inevera, co nie? No i to rozdzielanie tomów! Ile można? Czasem mi się wydaje, że wydawcy serio nie chcą, by książki im się sprzedawały. Ech… wiecie, ci co zaczęli, wiadomo sięgną po kolejny tom, choć można go streścić w kilku zdaniach. Bo dlaczego nie? Ale czy warto? Powiem szczerze, że pierwszy tom był naprawdę intrygujący, ale to teraz zaczyna mnie usypiać. A naciągnięte jak guma w starych gaciach, co się na słonku nadwyrężyła…
Turyścizna…
Przyznaję, że jakoś chyba tych ludzi jest w tym sezonie więcej, niż rok temu. Serio. Wszędzie są i jacyś tacy zagęszczeni. W tym zawiewającym dzisiaj wietrze i deszczu, owe istotki na rowerach zdawały się być osobnikami szukającymi swojej Arki Przymierza. Niczym wiecie, te wszelkie zwierzątka, co to miały być po parze z tego i tamtego.. kurcze, w tych dzisiejszych czasach, to miałby taki Nowe zawirowanie z parowaniem. Współczuję mu, jeśli gdziekolwiek tam jest, coś wie i dajmy na to szkicuje sobie te plany wiedząc, że kurna znowu mu jednorożce umkną. Drewno koleś zbiera, a może i tym razem zdecydował się na metal jakiś… Oczywiście nikt mu nie wierzy, wszyscy się z niego śmieją, wieczorami w karczmach i pubach wałą z niego ciągną, kurcze, walą wała, no wiecie, dżołki lecą! Stary dziadek, co chce ratować świat, a świat na to: nie, nie życzę sobie być ratoany, chcę przez te kilka miesięcy dupczyć i pić i jeść i mieć gdzieś twoją robotę nad łódką. Bo widzisz, jeśli nawet nas uratujesz, to po co? Po kiego wała? Nie będzie barów, pubów, karczmareczek i innych tam, nie będzie czekolady, nie będzie cudowności stanu bardziej terenowo-stałego… internetów nie będzie, kotków na łollu, no i zdjęć żarcia. Nie będzie celebrytów, chociaż, może Noe uratuje sobie parkę? Bo przecież zdaje się, że celebryci to serio całkiem inny świat…
A kosmici? Co z kosmitami?
Są ci ludie, miotają się, łażą niczym owe smołowane padalce, nie pamiętają, że po drogach jadą samochody, wózki wciągają tanm, gdzie autko na gazie, przy rowerze mają latorośle… oj może i zrobi się następne, co tam!!! Łażą, nie widzą, że to droga, jakby serio sprawa urlopu dokonywała transakcji niezbyt wzajemnej na ich mózgach. Zabiera wszystko pozostawiające ino dziwną owcowatość – bez urazy dla owych cudownych zwierzaków, owce nie są owcowate! nigdy!!! – taką powolność i nagłą potrzebę całowania się na srodku drogi, jedno na rowerze, drugie w aucie… nie no ja rozumiem, że wakacje i pewne rozluźnienie panuje dla was, ale tutaj mieszka z 40 tysiączków zwyczajowych dusz, które mniej lub bardziej są w robocie!!! Bo chyba, jak zwykle, wszyscy o tym zapominacie… no i jeszcze o tym, że na owych naszych przydrożnych kiermaszach się PŁACI! Nie kradnie, nie bierze sobie, nie przywłaszcza, ale dokonuje zwyczajowej wymiany – papierki i monetki za towar!!! Dlaczego o tym wspominam? A bo mamy takie stoiska przyuliczne, przydomowe. Stoi sobie krzesełko, albo skrzynka, wózek, albo stolik, zbita z desek budka, a w niej cuda ogrodowe, drobinki rękodzieła… cena wypisana, z boku stoi słoik, albo metalowa kasetka, czy pudełko. Bierzesz i płacisz.
Voila!
Już w zeszłym roku był problem, ale w tym to już przynosi straszne rozmiary!!!
Pogoda się trochę ochłodziła i jest pięknie.
Jakoś tak łatwiej się kąpać, gdy wszystko dookoła jest w swobodnie zgodnej temperaturze. I fale przeczyste i te latawce nad głową, no i oczywiście piaskowości. Człowiek leży, a wiater wieje tym czymś na sznurku, co to rzeczywiście wygląda dziwnie. Bo tak serio, to jaki jest sens w puszczaniu latawca bez klucza i bez zabawy z elektrycznością? Żaden, co nie? A jednak to ludzie robią. Też nie wiem dlaczego, ale patrzę, bo majtające się koory na błękicie są jak ptaki… dopóki nie zainteresuje się nimi mewa. Ta sama, która starała się wam przy obiedzie śmieciowym wyrwać frytki z palców. Oj też i ta, której zaczęliście w końcu rzucać kawałki, kupować dwie porcje więcej, żeby w ogóle coś sobie wsadzić do żołądka. A mewy nauczyły się aportować. No ba… jeżeli wróble mogą robić za kolibry… majtają tymi skrzydełkami szybciutko docierając do drewnianej ławki, na której leży frytka, a potem rezygnują, kolejne robią to samo, aż w końcu jeden bezczelny siada na ławce i najzwyczajniej w świecie je. Pierun wie, czy bardziej doświadczony, czy zdesperowany, czy szalony… czy coś tam, ale wpiernicza ślicznie. Cała reszta ptaków gapi się na niego. Jeden z nich wygląda jak pierzasty Darth Vader!
Z podbitymi okami maski!!!
Jak tak człowiek szlaja się od portu do portu, to go oszałamia ta cała wodnistość. Tu jest ziemia – najczęściej jakieś kamienie, betonowy falochron, czy inne tam stałości mające dać nadzieję na mneijszą korozję świata ziemnego, a tam fale. Fale wietrzyste, walące o skały, jakby były kobietami z PMSem… które wiedzą, że to nie ich wina i nie facetów, więc starają się zrobić coś, co jakoś z nich wywali ową złość. I… walą w skały. Rzucają się na nie w dziwnie niemym proteście, oskarżając naturę, hormony i zeżartą tabliczkę czekolady o wszystko. I jeszcze tort i lody i oczywiście masło… wiecie, z masłem już tak jest, że człowiek chce je oskarżyć, śliskie jest i podejrzane i smaczne ze wszystkim i słodkim i słonym i mięsnym!!!
Cóż, ciekaw czy Kobiecość Turystyczna odróżnia się od Turyścizny Męskiej?