„Przy tych wszelako rozdzianych ludziach plaża zdawał się być aż nadmiernie ubrana. Purytańska nawet, bardziej niż skromna, wszelako nawet burka… Tutaj miała głazy, wyczyszczone, wyszlifowane, ogólnie mówiąc, zwracające na siebie uwagę ową śliskością. Może i były w tym dla kogoś wyrażenia seksistowskie, ale nie dla Pana Tealighta. Nie. On patrzył na te piaski płożące się mu dookoła stóp, na owe wydmy pokryte gdzie niegdzie kolorowymi ręcznikami, na owych pojedynczych dzielnych pławiących się w falach… no dobra wyłącznie na Chowańca Wiedźmy i ją samą, udatnie udającą lekko zdechłego, wzdętego wieloryba, krótkiego, ale wzdętego. Patrzył i dziwił się jak bardzo skromną jest Plaża. Niczym owa matrona zasłonięta i tutaj i tam, a jednak flirtująca. Niczego nie można jej zarzucić, ale czujesz, gdzieś pod warstwami skórek, że ona i tak dostanie wszystko. Niegdyś piękna młodścią, teraz piękna i mądra na dodatek, sprytna i przebiegła. Bo wie… że to wszystko minie, a piasek…
… i tak trzeba będzie z siebie wypłukiwać miesiącami!!!
Pan Tealight siedział w Białym Domostwie, na swoim fotelu z ukochanym kubkiem w rękach i patrzył na deszcz. A przez deszcz patrzył na plażę, taką, jaką była dzień wcześniej, a teraz plażę, która zwyczajnie olewała lato… Usz tam to się dopiero zaczynała zabawa. TrollikiKamyki powstawały i bawiły się w Kapanki. Łapały każdą kroplę deszczu nim zdążyła sięgnąć piasku i wybracywały ją. Te dodawały jej prędkości, tamte odejmowały, Płanetnicy zaś rozciągnęli szeroką siatkę rybacką wzdłuż i wszerz i pomiędzy nimi, no i poobwieszaną dzwoneczkami wykorzystywali, by bawić się w podchody. Gdy już wyobracane krople sięgały piasku od razu zamieniały się w perły, a te zbierały Morskie Podtopce i wrzucały do gigantycznych kotłów, które nakryte szerokimi liśćmi, przypłyniętymi z Niewiadomokądzia i coś gotowały. Nikt nie pytał co to i nikt nie pytał z czego tak naprawdę…
Po prostu pili.
Bo widzicie, świat się kręci nawet, gdy nikt nie patrzy, bo patrzenia świat nie potrzebuje… ale kręci się i wtedy, gdy ktoś patrzy, bo w dziwny, pokrętny sposób, kto to tam widzi jak jest naprawdę?”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Sanktuarium” – … zaskoczenie! Ale może to jednak sprawa autorki. W końcu jest psychologiem dziecięcym. Może to dzięki temu każde słowo jest tutaj na miejsu, postacie nie są wydumane, przyjaźń dziwnie natrętna i durnowata… a nawet owa drobina czegoś, co wielu nazwałoby fantastyką…
… prawdziwe.
Oto opowieść o przyjaźni i poświęceniu. O innej miłości, takiej, która sprawia, że rodzą się rodziny nie połączone węzami krwi. O owym uczuciu, które sprawia, że siedzisz w głowie tamtej osoby, że z czasem może i nie będziecie się spotykać, ale jednak… wciąż o sobie myślicie. Może i obrzucacie się w dziwnych snach pupletami w sosie pomidorowym… ale wciąż jesteście. Bo przyjaźń to coś więcej niż tylko miłość. Coś więcej, niż tylko uczucie, przeczucie, łachotanie, a czasem dziwaczna wściekłość, która nią wcale nie jest. I poświęcenie w imię przyjaźni i one dwie. Jednak stoi na granicy życia, druga stamtąd wróciła wielokrotnie. Jedna bogata, popularna, druga znowu w kolejnej rodzinie zastępczej. Nie powinny być przyjaciółkami, a jednak… przez cały rok były. Najlepszymi, idealnymi, wspierającymi się…
Teraz wszystko minęło, ale ta, która została nie może być sama. Nie na zawsze. Tym bardziej, że sny, które ją męczą, przywołują ją do siebie. Czuje, że jej druga przyjaźniana połówka cierpi… pomoże jej choćby oznaczało to kolejną drogę do piekła. Z powodu… zwykłej miłości.
Dobra powieść. Mądra i głęboka, ale i fantastyczna. Mimo swojej nastoletniej miejscowej zabawności, mimo języka, który was nie przytłoczy, jednak owa powieść nie sprawia, że czujecie się jak w głowie dzieciaka. To dojrzałe twory opowiadają wam o swoich największych bolączkach, o wyborach, o kolejnych wyzwaniach…
Warto!!!
Ciemność…
Nadchodzi powoli teraz. Nagle nic, ot tylko troszkę mroczniej, jakby chmury się zawaliły na głowy, jakby niebo trochę się obniżyło. Powoli niczym tkana pajęczyna, i to serio na umowe i to nie o akord, na jakąś taką zaskakującą… bo z ciemnością w lipcu jest tak, że niby wcale nie zapada, ale w którymś momencie w końcu trzeba iść spać. I jeszcze ta pełnia. Kurcze jak się zdarza, to ma człowiek ochotę serio sklepić z gliny bliźniaka, zapolować na Księżyc i naprawdę mu przypierdolić. Tęskni się za ciemnością, ale jednak jakże miło wyleźć w tę nibymroczność o sztachnąć feromona. Bo przecież wszystko tak pachnie. Już człowiek nie odróżnia co i dlaczego, po prostu wącha. Czy ścięta trawa, czy zioła, czy jednak kurcze tylko jakieś zielska. No i zioła, ostatnio w lesie pachniał dookoła dziki rozmaryn. Naprawdę! Wtedy, gdy drogę przebiegał mi jelonek, a ja stałam jak wryta…
Ciemność może zapada powoli, ale skowronki dają!
Kurcze jak dają.
Człowiek się pyta sam siebie, czy mu w komputerze gra, jakby nie mógł dowierzyć owej całej, dzikiej, radosnej trelistości. Jakby ta cała natura, której serio Turyścizny osobnicy nie są w stanie wszędzie zagłośnić… zresztą bez przesady, u nas to zwykle nie jest hałaśliwie. Ildnat mogłam oglądać ze swojego okna – takie tam wiecie na niebie światełka – a dzięki odległości hałasu mi oszczędzono. Zresztą… u nas ogólnie nie ma hałasu. Czasem ludzie mi nie wierzą, gdy mówię, że nie, nie można kupić na plaży jedzenia, tylko poza nią w wyznaczonym punkcie, który w okolicy sorry, ale jest ino jeden. I nie nie ma muzyki natrętnej… a tak serio, to jeśli wybierzecie sobie plażę mniej używaną, a jest to nader łatwe, to będziecie tam sami. No chyba, że traficie na taką z golasami, to nadal sami, ale jeszcze bardziej swobodni. Wiedzieliście, że kurcze można się u nas kompletnie na golasa bachać? Bo ja nie wiedziałam! Ale zakazu nagusowości kąpielowej nie ma. Znaczy nierządu nie wolno, ale samo łażenie po piasku bez gacioszków, proszę bardzo!!!
I to nie tylko wtedy, gdy jest się koniem! A tak, ostatnio wyłażę z fal, niczym ta Wielorybia Wenus bez Pianki, a obok mnie koń. A taki niewielki, obmył se boczki i pokłusował dalej na człowieku! Przyznam Wam, że strasznie to zabawne, ale całkiem przemiłe. W końcu nie ma tutaj jakiegoś określonego kąpieliska, fale cały czas szumią, więc pań koń, ale oczywiście, że i pani koń, mogą zwyczajnie przyjść i się ochłodzić. W końcu kupę oni zostawili w lesie!
Uważajcie na spacerach na końskie boby!!!
W krótkotrwałej ciemności mojego zasłanego różanymi płatkami trawnika, tli się świeczka w latarence. Ot tak się świeci, lekko migoce, tli się i tańczy. Prawdziwa romantyczność, czyż nie? Nie no, płatków oczywiście naćkał wiatr, jakoś tak w tym roku postanowił różom nie dać się oszukiwać aromatem i kolorami, ot zwyczajnie obrał je z atłasowości… nie mogły się sprzeciwić. Wydaje mi się, że im się to spodobało, naprawdę. Może róże mam zboczone? Ale to wiecie, po poprzedniej sąsiadce, więc jeśli kogoś gorszy ich przedwczesna nagość, to nie do mnie.
Lawenda się budzi.
Znaczy w niektórych miejscach ma się już całkiem lawendowo i stojąco, ale u mnie jakoś lekko jest markotna i na razie w liściach. Ogólnie mówiąc, chyba mi coś ogrodnictwo nie idzie. Ale dochowałam się kilku ogórkowych kwiatków, może więc jest dla mnie jakaś nadzieja? Na jakiś kawałek ziemi kiedyś, który będzie się sam sobą bawił. No i zarastał. Taki, co pozwoli sobie w kilku miejscach dosadzić ziół i kilka drzewek, które na razie okupują doniczki… i jeszcze krąg z sześciu głazów, albo na razie chociaż trzech? I jeszcze… drewniane misie, takie jak mają w Ostelars! No piękne są. Wiem, że to tartak i w ogóle, ale przed nim jest mały staw, nad nim cudna, czadowa chatka, a obok rodzina misiów, która wciąż się rozrasta. Rzeźbione tak, że aż człowiek nie wie… dawać im miodu, czy jednak od razu uciekać? A może one tylko patrzą? A może tylko chcą pogłaskać? No dobra, bynajmniej głazy w kamiennym kręgu, w wersji Stonehenge Moje i misie i łączka i lasek i zioła. I tyle… niewiele człowiekowi do szczęścia brakuje, co nie? Maków, kąkoli i bławatków na polach. Tak bardzo mi się za nimi ckni. Tak bardzo smutne te pola, jak tylko są… zbożami. Oj wiem, że rolnicy wolą, że łatwiej, że dochody i tak dalej…
Brak maków, kąkoli i bławatków sprawia, że wkurza mnie też brak tych makowych pól, które wkurzająco sunęli za czasów kompotów i narkomanii bardziej kuchennej… jak teraz kurna leki przeciwbólowe, mój biedny Tussipec! O co chodzi w tym świecie! Już nie mogę się truć jak chcę!? Dorosła jestem, do cholery oddajcie mi i maki i leki! Nosz przecież to moje jedyne grzechy na tym świecie! Wiecie, jak człowiek nie pije, nie pali, ogólnie mówiąc praw przestrzega i w ogóle nudny jest, to mu nawet przeciwbólowych odmawiają!!! Brutale! Czyż to nie jest atak na moje swobody obywatelskie? Znaczy gołym być można, ale kupić więcej ibuprofenu to już nie? Trzeba będzie powrócić do ziołolecznictwa Wam powiadam, oj trzeba. Kto tam ma jakieś wyskokowe sadzonki?
Najważniejsze jednak, że w końcu pada! Pada i zimno jest! Kocham zimno!!!