„Miała ten kompleks wielki i włochaty, zbrojny w przemiany i wszelakie naszywane łatki. W cery robione bardzo dygoczącą, niewprawną dłonią i zawsze nie tą nitką, która winna była łatać dziury. Ogromny był ten kompleks i pulsujący. Wiecznie żywy, a jednak… kiedyś przybierał znane formy, zbroił się w dodatki wyciągniętę z połykanych książek… Z czasem stał się jednak wyłącznie pragnieniem małej dziewczynki, która bardzo chciała, by ktoś mówił NIE, by przytulał niewprawnie nie umiał czesać, nienawidził wszystkich facetów i zawsze był gdzieś blisko. Wzrastał, tył, oblekał się w nowe i nigdy nie zapominał o starym… i po prostu się dostosowywał.
Kompleks tatusia. Marzenie, pragnienie i ciągłe szukanie. Wiegachne zapełnienie dziury, która tak naprawdę nigdy w ten sposób nie chciała być zatkana. Poszukiwania człowieka? A może jednak raczej idei? Może czegoś, co nigdy nie było dla niej? Może tak naprawdę tylko… powód do kolejnych marzeń. Naznaczenie coraz większej samotności i dziwne oddalenie od świata…
Ale wiecie, ten Kompleks, to zawsze był przy niej. Powiewny i duchowy, ale jednak i przytulący się i głaszczący, niczym lekko niezauważany, natrętny kochanek, który za kija młotka nie wiedział jak się wziąć za wyjaśnianie tego, co mogłoby ich łączyć, gdyby tylko kurcze wiedziała…
Wiedźma Wrona Pożarta… oczywiście.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Ewangelia krwi” – … czerwono. No właściwie to nie wiem, znaczy nie do końca. Znaczy pewno, linia krwi może mieć wiele znaczeń, ale… o co chodzi z tym? Z ewangeią? No i z wampirami i Jezusem? A tak, znowu ten temat.
Znowu…
No dobra, może nie do ZNOWU końca, ale jednak znowu. Oto ona i on, tak będzie oczywiście coś między nimi i dziwny zakonnik/ojciec/coś w habicie, tajemnicze znalezisko, trzęsienie ziemi i wkrótce jej zagłada… Oczywiście ona ma problem z kościołem, ale kocha swoją pracę, on jest zwykłym żołnierzem po przejściach, a ksiądz… to cała tej książki historia. Bez urazy, są intrygujący… ale…
Oto kolejna pogoń po świecie, od jednego znaleziska do drugiego. Tutaj chcą od ciebie krwi, tam znowu ino kości. Ogólnie mówiąc przeszłość ponownie naznacza teraźniejszość, a ich troje zostało przeznaczone, by otworzyć pewną księgę, ale nie tylko oni pragną ją znaleźć!!! Jak zwykle przewidywalna fabuła, ale specyficzne – co należy zaznaczyć – zakończenie. Intrygujące nawiązania do historii i znalezisk, ale… trochę za mało owej naukowości. Jakby pogoń i sensacyjność w stylu gry komputerowej była dla autora podkładką… Za każdym razem wydaje mi się, że gdyby dorzucić tutaj opisów, wejść odrobinę głębiej w osobowości, odrzucić pewne elementy, pozwolić sobie na więcej niedopwiedzień… byłoby lepiej. Bo tak to mamy tylko historię o goniących się wampirach i ciągłym szukaniu tajemnych wyjść…
No dobra, nie każdy jest wampirem sensu strikte, ale jednak… ponownie sensacja, nie do kńca adekwatna do tego, co powinni czuć maluczcy. Nagle wszyscy mają siły nad podziw podziwowe, a i ci co umarli nigdy do końca nie są… no umarli. Czyli wiecie, wszystko w temacie religijności! Dla sensacji można!
Plaża.
Gdy wieje plaża jest twarda. Znaczy ta kamienista to wiecie, zawsze twarda, ale ta piaszczysta to nie zawsze… często taka grząska i mieciutka, jakby człowiek właściwie w mące leżał. Może lekko krystalicznej, ale mące. Pilling za friko ma, różne tam muszki, co się w sezonie milusio lęgną, by karmić wróbelki ciałem swoim… no i krewetki czasem. Ruchliwe mniej lub bardziej. Jak przyniesiesz jakieś naczynie, to spoko będzie obiadek! Bogaty w białko i piasek. A tak, bo to prawda największa, że kurcze piasek włazi wszędzie i pozostaje tam na zawsze. A jak już ci się myśli, że jednak się go pozbyłeś, że jednak kurcze w końcu spokój będzie, że nie ma go już, że nie jesteś bytem krystalicznym i mocno kwarcowym. No i wtedy znajduje kolejne kamyczki nie powiem gdzie. Ekhm, no właśnie tam, ale ja tego nie powiedziałam!!!
Ale jak wieje, oj jak wieje i duje, gdy fale mimo wszelkiej płaskości i tak znajdują w sobie moc, by przywalić… piasek lata. Niczym jakaś burza piaskowa, niczym na Saharze, czy gdzieś tam przy piramidach, nagle wszystko smakuje piaskiem. nagle wiesz jak czuł się Egipcjanin szamając swój cheleb powszedni i ścierając uzębienie. Wciskają się kryształki wszędzie. W nieuporządkowaność myśli, w bicie serca, w owe wszelakie marzeniowatości, które nie chcą się nikomu i niczemu poddać. W to co niematerialne sie wciskają i naznaczają sobą to, co całkiem dla większości materialne jest… Tak po prostu wraz z tym całym jodem i niesamowitą zdrowotnością włażą w człowieka i go pilingują… z durnot, które pozostawili w nim inni ludzie. Tacy, co to zawsze twierdzą, że MUSISZ i POWINIENEŚ i w ogóle BEZ TEGO ŻYĆ NIE MOŻESZ. Tak, z tego Wyspa najlepiej czyści powiem Wam. Jest jak to, co nastaje po orgazmie. Owa wszelaka spokojność olewawczości… czyli wszelkiemiwisizmowanie w obecnymmymstanie. Po prostu. Bo tylko tutaj znalezieie na plaży zwyczajnego kamyka dla kogoś może stać się początkiem i końcem wyprawy po skarby. Ze wszelkimi ewolucjami zmysłów i stanów nieskupienia. Bo Wyspa wie, no i posiada wszelkie niesamowite możliwości, które sprawiają, że choć nie wiecie co Was boli i bez czego żyć można, to oddychacie swobodniej, gdy to z Was usunięte.
Ci pochowani w budce ratownicy też to wiedzieli, ale przy temperaturze wody + 17 i powietrza + 14 woleli jednak siedzieć w swojej paskowanej wieżyczce. W końcu kto by tam ryzykował kąpiele w falach i piaskowaniu? No raczej nikt. Nawet psa do wody byś nie zaciągnął. Ale spacerowanie, nim piach całkiem nie zapchał oczu, a wiatr myśli i poczucia kierunków nie wywiał ze łba, było miłe.
Nowy sklep
Ha ha ha, oto i jest wydarzenie sezonu. Żeby nie było, byłam i podobało mi się owo wydarzenie! Cudnie tam jest. Maleńki może sklepik, ale wyglada jak IKEA i pachnie jak IKEA i papierowe torby ma… jak IKEA niegdyś, gdy miała te czadowe rameczki drewniane! Cudne takie, pamiętacie te czasy? No więc nowy sklepik w Rønne (SG) pachnie drewnem i sporo owego drewna w sobie ma, a poza tym mydło i powidło i świeczki. Serio, anwet dosłownie. Pomiędzy pudełkami z zupkami chińskimi, puszkami cukierków, herbatami i ziołami, świeczkami i pojemniczkami, pudełkami, dywanikami, pluszakami i cudownymi akcesoriami dla maści wszelakiej artystów… są i mydełka. Do tego kartki z własnym DIZAJNEM, własny DIZAJN w ramkach i ogólnie… DIZAJN.
Aczkolwiek przyznaję podobało mi się wszystko, to przy dobrych kanwach i pędzlach, bawełnie i kolorach doznałam lekkiej arytmii. Z wrażenia. I z całkiem miłych jak na ową szerokość geograficzną cen!!! Chciałabym tam wrócić po kartki i kanwy, po bukiet pędzli, co to mi się marzy od dawna, bo ja miękkie tak lubię o włosiu cienkim… no i po cieniutkie takie, bo nie chce mi się włosów z siebie wyrywać.
No i po zapach, co nie?
Ogólnie mówiąc… większość uważa, że Bornholm, to Dania, a to oznacza, że na kasie śpią. Eeee, u nas takie bezrobocie, że szok, a na dodatek szkoły likwidują, bo dzieci brak, no i dyrektor by się zdał do szpitala i ogólnie mówiąc bida z nędzą… i dlatego sprowdzaja Lidla! Ja już nie rozumiem tego świata!!! Przecież mamy tutaj tyle sklepów. Serio na tyle ludzi wystarczy ich niewiele… więc po co nowy? Dlaczego tylko ja tego nie rozumiem? Mówią, że towary będą tańsze, że przecież bieda i tak dalej… a podatki? A płace? A nacjonalizm? Chyba nie rozumiem tego świata. Nie lepiej kupować ziemniaki z pola niż z Niemiec? Albo truskawki z Wyspy, a nie z Hiszpanii? Gdzie w kurzą mordę jest moja mleczarnia? No gdzie?
Ech… Jedno rozumiem. Trzeba przetrwać te zatłoczone supermarkety teraz w sezonie, dzieci, które robią co chcą, na co ja jako dzieciak w życiu bym się nie poważyła, potem wyrastające na dorosłych, którzy robią co chcą i serio, jak wszędzie w dupie mają prawa i etyczności…