Pan Tealight i Sandłicz z Rycerzem…

„Była Mielonka z Babuni i Krajanka z Dziadunia. No i boska Szyneczka ze Studenta… strasznie żylasta i wielce tam cienka, chudzinka na kościach właściwie, ale była. No nic nie przebije Mielonki ze Studenta Turystycznego, czy Wątrobianej zez Sąsiada!!! Ech te smaki dzieciństwa. Jak się sobie poprzypomina owe czasy nauki, gdy tylko owe dyktanda się liczyły, małe egzaminy i to, coby nie złapali, gdy się będzie wracać ze szkoły do domu… i zapominało o zadaniach domowych. Gdy pachnąca gumka była wszystkim, no i fajne kredki, no i farbki i brak zeszyta i zawsze brak długopisa i jeszcze oczywiście… nie, zmieniane papucie były tylko raz?

Się tak Niechcianym Królewnom wzięło na wspominki domów, gdy to były malusie i młodziusie, jeszcze bez klątw, wież i smoków, bez potworów i zmieniania się nocą, czy też dniem… no i bez wrednych Tatusiów Koronowanych i równie wrednie stoczonych Koronowanych Mamuś… Jeszcze były tymi dzieweczkami, co to nikt o nich nie myślał, nikt sobie łba nimi nie motał. Umiały już mówić i chodzić, po pałacowym parku biegać i ganiać się z pieskami. Po prostu… być. Wyjadały wtedy chleb z cukrem z kuchni, dostałwały zniszczone marcepanowe głowy, takie, którym oko wypadło, czy uszy miały trzy… wiecie. I po prostu były. Świat był dla nich pełen smaków i kolorów i nie dziwiła ich wcale Kanapka z Rycerzem. Albo Sandłicz z Puszkowanym Panem, jak to ze śmiwchem dziwnym, dorosłością dopiero rozszyfrowanym, grzmiała Kucharka Królewska. Grubiutka, przecudna kobieta, która gdzieś miała etykiety… ale nie dziecięcość wkrótce uciemiężonych dam.

Bo widzicie, świat składa się ze smaków i zapachów z przeszłości, do których bardzo pragnie się powrócić, ale nie można… co nie znaczy, że przestajemy się starać. Ona to wiedziała, wkrótce uwięzione królewny i księżniczki nie, więc… po co było je uwiadamiać. Po co mówić jakie to życie najczęściej może być? Lepiej nakarmić je Sandłiczem z Rycerzem i nie mówić, że wszyscy, naprawdę wszyscy bez koronnych należności, czy też innych zależności… i tak hodowani są na czyjś pokarm.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2695

Z cyklu przeczytane: „Podziemny labirynt” – … mój pierwszy. Znaczy mój pierwszy Rollins. Bo widzicie doatarłam do tego momentu w życiu, gdy… nie mam co czytać. Niby wydają tego tyle, niby wciąż piszą, tłumaczą, a wszystko to jednak… jakoś mnie nie przkeonuje. Może to wina Fabryki Słów, która zrezygnowała z wydawania czadowych autorek zza wschodniej granicy? A może jednak tylko wina tego, że drukuje się wszystkich… a mało kto umie tak naprawdę pisać? A może ino moja wina, bo za użo czytam? Nie wiem…

Postanowiłam spróbować Jamesa Rollinsa.

Nadgryźć trochę. Ot miałam i ochotę na rozrywkę i magiczność jakąś i przeszłość wciąż ucapioną do naszej teraźniejszości. Chciałam nauki i przygody i jakiejś pogoni za nieznanym… i to wszystko tutaj jest, no może z tą nauką trochę krucho, ale wiecie co, mimo wszelkiej przewidywalności – bo po kilku książkach tego autora już zaczynam zauważć schemat – ale to jest przygoda!!! Czyta się szybko i płynnie, czeka na kolejne trupy, nie spodziewa się zbyt wielkich wynalazków, ale…

No właśnie, jest ALE… to nie jest Preston i Child. Brak w tym czegoś więcej, ale nie brakuje pogoni, przepychanek, balansowania na granicach pomiędzy życiem i śmiercią, no i wszelkich niesamowitości. Tym razem głębie wulkanu, dziwne znalezisko, no i zaginieni ludzie. I potwory i wszelakie niewyjaśnione, ale przecież możliwe. Dobra opowieść dla samej rozrywki, ale chyba nie mojej. Moja rozrywka jednak wymaga więcej pytań, niepewności i niesamowitości i… troch lepszego języka.

Ale wiecie co? I tak spróbuję więcej.

IMG_7481

POKARM! Znaczy z cyklu: Czym się Wiedźma karmi…

IMG_2205

Wieje.

Czasem aż tak wieje, że człowiek zaczyna się bać… jakoś tak inaczej. Bo z jednej strony jest chłodniej, więc strasznie się chce tego wiateru i oczywiście chłodu, więc człowiek próbuje się nim nasycić, a z drugiej jest ten strach… straszny on jest!!! Dziwny i podejrzliwy. Jakby macał was swoimi powiewami i sprawdzał. Czy na to reagujecie, a może na tamto, a może jednak trzeba na was rzucić całkiem odmienną posiłkowność posiłków i zaatakować z innej strony? A może wystarczy tylko przypomnieć wam dziecińśtwo? W moim przypadku serio nie potrzeba obrazów, wystarczy mój własny mózg, boję się właściwie non stop… ale wiatr i tak potrafi mi dokopać na tym polu. Kurcze, w momencie, w którym zdawało mi się, że serio jestem w bojaźliwości ekspertem, wiatr… wichurowaty i huraganowaty, udowadnia mi, że wcale nie. Nawet do Magistra od Bojaźliwości wiele mnie jeszcze nauk dzieli. I egzaminów – ustnych!!!

Ale najstraszniejsze nie jest to stałe wianie, czy ducie. Nie są owe dziwne pojękiwania, powarikwania, no i wycia… nawet nie owe dudnienia w przemdiotach, o których istnieniu i muzykalności już dawno nie pamiętacie. Najgorsze są owe wiatrowe kule, które Olbrzym z Christiansoe rzuca w nas. Wiecie se łapie wiaterki, kula w wielkich dłoniach, przy okazji lepi pogryzaną watą cukrową, co ją ma w takich maleńkich pudełeczkach przytroczoną do grubego paska na biodrach… eee więc raczej biodraska? No i jak je kula sobie, to cukrem się one lepią… a widzicie, bo on uzależniony jest od cukru, ale ino tego z buraków. Twierdzi, że owych nowomodnych cudów to nie trawi. No sami możecie sprawdzić w odchodach, całkiem tam są te nowoczeności niestrawione, a niektóre w papierkach i to jeszcze z metką!!! No więc kula te wiatrowe kulki, cukier z paluchów je podlepia, a potem jeb jeb jeb w Wyspę! Może i ona lubi taki masażyk sobie czasem zamówić, ale co jak co, mój dach niezbyt chyba…

No to wieje.

Co do deszczu, to mówią, że coś w nocy padało, ale im nie wierzę. Taka ostatnio jakoś małowierna jestem. Już nawet Święty Tomasz to przy mnie super optymista!!! Sucho wszędzie, trawa nie rośnie, tosz ja nie wiem, czy to normalne jest!? No nie wiem!!! Jęczą niektórzy, że jednak mało ciepła, a ja się pocę? Co jest ze mną nie tak? A może to jednak to globalne ochłodzenie? Bo przecież ocieplenie globalne miało robić zimno, co nie, więc ocieplenie powinno chyba…

No nie wiem…

IMG_4626 (3)

Sezon turystyczny w swoim maksimum i już widać, że niektórych w przyszłym roku nie bedzie, a inni to się pojawili. Z tych drugich, to mamy śliczny nowy malusi sklepik z cukierkami w Allinge – w porcie. Wiecie idzie się tak na nos. Cudnie wali tam anyżkiem, więc raczej trudno się tam nie znaleźć. I ceny przystępne, ale ino gotóweczką, więc pamiętajcie. Przy okazji w tych dniach można sobie posłuchać jazzu! Ale chłopcy dają, no aż rybki same wyskakują, a przyjezdni i przypłynięci tańcują i się bawią. Może i trochę w niektórych miesjcach głośność szaleje, ale serio można się rozerwać!!! I to za darmo!!! Można przy okazji coś zjeść i wypić…

Co do zamykania, to jeden z moich ukochanych sklepików ma wyprzedaż 50%… jak sprzedadzą, a widząc po ruchu, sama tam zajrzałam i nie wyszłam z pustymi rękami, to raczej szybko im pójdzie. Drobne sreberka, sztuka wszlaka i świetlista. Ech!!! Będę tęsknić. Jakoś nie mam nadziei na to, że w tym miejscu powstanie kolejna taka biżuteryjno, sztukowo-metaloplastyczna perełka. No wiecie, taki ze mnie niedowiarek kompletny. A może zwyczjanie nie lubię zmian? Bo jakoś tak nigdy nie zmienia się coś na lepsze. Zwykle jednak owo „lepsze” innych dla mnie jest ino koszmarem… ale przecież od zmian nie da się uciec, czyż nie? A może się uda? Może zwyczajnie mam niedobre buty, a może wykładzina mnie wstrzymuje, może powinnam zacząć trenować, a może jednak wystarczy nauczyć się latać, czy zainwestować w jakieś rolki lub deskę?

A może jednak łódkę od razu?

IMG_2820

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.