„No więc wakacje…
Nie wychodziło jej to całkiem. Po pierwszym dniu już była zmęczona i wykończona!!! A chwasty za cholerę nie chciały rosnąć szybciej. Na dodatek Sąsiad z Boczka, zwany Kaszlakiem też wszystko powyrywał, więc nie można było do niego wpaść i zwyczajnie mu ich podpierdzielić! Przesadzić sobie i w ogóle… mieć robotę. Uchechtać się, zwyczajnie wykończyć zwyczajową, bardzo ręczna robotą i…
… się nie wakacjonować.
Widzicie… ot w końcu się Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki domyśliła, w końcu opadły na nią opary, a i wielkie strugi, wiedzy, dlaczego nigdy na wakacjach wakacjowych nie była. Nosz za kija i grzybka nie umie leżeć i pachnieć! Osz niedolo ludu pracowniczego, genów popierniczonych!!! Co to nie potrafią nieruchawo spoczywać i nie dbać o nic i dbać o nic… Czyżby miał być to dowód – pierwszy, a jedynie jedyny wymagany na to, że nigdy nie będzie księżniczką? Ani królewną, królówką, czy też choćby hrabianką… bo pieprzona lady to bez urazy, ale za mało jak dla niej!!!
Za nic w świecie nawet przywiązana, przymurowana i sklejona, spętana i zamroczona, nie potrafiła ot tak po prostu być ino. Gorzej, nawet zwyczajowy spacer nie mógł się obyć bez celu, bez wizji, bez owej przyświecającej mu gwiazdki i żłóbka na końcu ścieżki, no i może jeszcze dwóch wielbłądów po drodze. Ale czy to oznacza, żesz z Dziada Pradziada, Genetycznie Niereformowalnego Przodka, skazana jest li że ona ino… na wszelaką niewolniczość swych pracowniczych chuci?
Pan Tealight uwalił się pod Czereśnią Strażniczką z Ojeblikiem – małą, uciętą główką nasmarowaną masełkiem – i postanowił zwyczajnie odetchnąć i jak zwykle… pozwolić Wyspie płynąć swym torem. W końcu serio, czasem trzeba zaakceptować pewne rzeczy, jak tą, iż Wiedźma Wrona nie potrafi być na wakacjach. A już wyjazd na nie tosz wielka klęska jej współzawodniczących ze sobą osobowości. A durnie tak pakować zamroczoną prochami osobę w samolot, by potem nagle wiele, zbyt wiele, stóp nad ziemią zrozumieć, że jest ona jak Alien i wypala w poszyciu dziury… Ona zwyczajnie jest jak ten pies, który przyniesie, zaniesie, będzie służył, ale za cholerę nie pojmie na dłużej niż sekunda komendy: LEŻEĆ!!!”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Geek Girl. Japońska katastrofa” – … współczesne opowieści. Kilka dni temu zmarła Krystyna Siesicka. Pamiętam, że gdy byłam w odpowiednim wieku, czyli wielce tam wieki temu, dziewczyny zaczytywały się w jej opowieściach. Ja wolałam Winnetou. Ale widziałm je czytające… przeżywające. Czy dziś ktoś jeszcze aż tak przeżywa czytane strofy?
Geek Girl to seria na czasie, ot pewno i marzenie wielu dziewcząt. Być i mądrą i modelką! To właśnie przydarzyło się naszej bohaterce – a i samej autorce. Wiedzieć aż nazbyt wiele, a jednak wciąż być… niedoinformowaną. I wyjechać do Japonii! Być zakochaną, mieć Najlepszą Przyjaciółkę, aczkolwiek może nie? Poznawać nowych ludzi i wpadać w nowe problemy… oczywiście są też rodzice, choć to jest skomplikowane i Babcia i… wszystko dzieje się tak szybko, a może zbyt wolno? Bo widzicie wiedzieć nie oznacza być mądrym. No dobra, nie do końca.
Szybka, zabawna, wzruszająca opowieść. O współczesności i owej zwyczajnej, codziennej zwyczajności. O wpadkach i cudach, o pracy i obowiązkach oraz wszelakim dojrzewaniu. Opowieść o mówieniu: przepraszam, dałam ciała i o przyjmowaniu przeprosiń. Opowieść o uczeniu się życia… Spisana krótkimi zdaniami, prawie w rytmie Twittera, obrazowo, bez nadmiernych obciążeń, zbyt wielu słów, zbyt wielu obrazów, a jednak i z miejscem na naukowe dygresje.
O dziewczynie, która najlepiej siebie podsumowuje: „Jestem modelką i udaję diplodoka.”
Motory…
No taki czas, że się zjeżdżają. I maszerują potem w wielkich czarnych butach, w skórzanych, czarnych spodniach, w skórzanych, czarnych kurtkach srebrnymi ćwiekami nabijanych… a dookoła nich na wpół gołe inne ludzie. A oni niczym te czarne róże. No i ja też. Ino że ja, w bawełence! Przemykamy się oni i ja, oni lekko tchnacy spalinami, ja jak zwykle pluszem, farbami i pachniuchem z misia… przemykamy się pomiędzy tymi kwiatami. Owymi spalonymi na czarniawo, na brunatno, na różowo, na czerwono, plamiasto mniej lub bardziej, albo na razie bladzi i kremowani bardzo, albo tacy wiecie… malowani solarkami, albo samoopalaczami. Oni odziani są w powiewne szatki. Jasne szatki. kwieciste i kolorowe, barwne i ruchliwe. Znaczy niektórzy mają takie bardziej przylepione do skóry, ale nic to. Też mają kolorki. No chyba że trafimy akurat na rowerzystę w tych wypasionych butkach do pedałowania, co to w nich chodzić nie można. Mówię Wam ubaw roku! Ej te drogie cuda techniki pedałowej, to jednak kurcze serio są uciążliwe!!! Wszyscy… i my czarni i oni kolorowi, pachnący nadmierną witaminką D, jakoś tak przepływamy od cienia do cienia. Pomiędzy barwnymi chatkami, pomiędzy pnącymi się powoli malwami, które ostatnio mają nawet czarniawe kwiaty, niczym ino jedne rodzaje baletnic z Jeziora Łabędziego.
Turysty…
Turyścizna zawsze mnie rozbawia. Dziś… o urodzie Dunek. By nader miła Turyścizna z Polska! Siedzę sobie na schodkach przy ulicy i widzę jak podjeżdża malownicza grupka. Weseli i w ogóle strasznie mili i nagle słyszę nad uchem, a pani spogląda gdzieś przeze mnie: Wiesz co? Ja nawet lubię urodę Dunek. Podobają mi się. Mają taką surową urodę. A pewno. Co jak co, ale Dunki mają dość specyficzną urodę. Może i lekkko męską, mocno wysportowaną, dziwnie sprężoną do działania. Ostra a nawet czasem gryzącą… a jednak i dziwnie miękką. Ech! Pewno to te wikingowskie geny? Albo te motory! No wiem, znowu motory, ale serio strasznie kurde głośne są. Zawsze byłam wielbicielką takowych cudów, ale jednak… ostatnio mnie hałas przeraża nazbyt mocno. I jakoś i motory mnie zniechęcają.
Ale czarny nadal kręci.
Z polityki…
Specem od nauk wszelkich w rządzie, całkiem oficjalnym, został kreacjonista! Powiem Wam, że co jak co, ale się świat zawalił! Może i w Polsce pewne zawirowania są na porządku dziennym, ale nic z tego kochani, sorry, wariaci są na całym świecie!!! Jednakowoż powróćmy do duńskiego problemu… w świecie, w którym raczej nie ma religii poza ową zwyczajną nacjonalistyczną kościelnością, no i oczywiście duchową duchowością, krasnalami w pniach drzew i młotkami Thora. Co jak co, ale w kotłowaniu wszelakich mitów, jakoś serio bliżej Wyspie do Odyna niż Jezuska. A teraz… voila! bozia stworzyła świat, więc obcinamy kasę na badania!!!
Wszystko do Watykanu!!!
Z kroniki policyjnej…
Po pierwsze kradziejstwa. Najważniejsze i najmocniej ohydnym było kradziejstwo ze sznura stroju total bikini! Sama jestem podejrzana, bo mam fioła na punkcie fotografowania prania. Cudzego i swojego. Ale bez przesady, dotykanie cudzych gaci to już chyba inne zboczeństwo! Kolejne kradziejstwo odbyło się pod prawie moim oknem, znaczy w Melstedgaardzie. Zakosili kasę. Krowy, owce i kury chyba nie protestowały, a pieska nie mają. Mają za to niebieski kibelek przyrodniczy, znaczy wiecie, taki poza domem głównym, wygódkowy… no wiecie, drewniane, ale i murowane, bez przesady, wyższe standardy…
… kasa bynajmniej paść się nie poszła.
Oczywiście jak zwykle ktoś znowu wjechał do morza. Rozumiem, że może poczytał o Panu Samochodziku, ale bez przesady. Nie każdy ma wypasioną amfibię!!!