„Najpierw przynieśli młotki, obcęgi i sznury. Zestaw kajdan, niewielkie dyby z wyściółką z różowego futerka, potem pejczyki i jakieś takie ustrojstwo, co to nikt nie wiedział jak się nazywa, a jednak każdy wiedział… jak tego używać. No i deskę. Taką w wersji Żelaznej Dziewicy ino, że z drzazgami. No i dół wykopali ale to porządny, nie takie coś tam, ale od razu wielce tam latrynę na stado żarłaczy. I oczywiście też napary nastawili i opary zaczęli produkować. Ale najważniejsze, że pochowali ciężkie dwie pary buciorów i gacie, a w tych, co to je miała na sobie to dziurę zrobili. I jeszcze… a tak, jeszcze mieli takie ostre patyczki, którymi nastrożyli ścieżkę prowadzącą z Chatki Wiedźmy…
… a wszystko po to, by były wakacje.
Były i wszelkie tasiemki, linki, wielki sznur z dzwoneczkami, alarm ruchowy i mózgowy, oraz taki, który wykazuje, czy się za wiele myśli. Nawet pas cnoty znaleźli, ale nie do końca wiedzieli, czy się przyda. No przynajmniej na razie, bo wiecie, w końcu dopiero dziś się wszystko zaczęło. Nawet palenisko jeszcze dobrze nie nasyciło się białawą czerwienią, a i Madejowe Łoże należało odkurzyć. Były paliki, takie wiecie co się krowy do nich przyczepia i pęta do pętania koni. Były i spowalniające kosteczki, takie tam zielsko sprasowane, a nawet czymś, co miało koty odpędzać, Ojeblik wraz z pomocą tych, co mają ręce, obsadziło trawniczek. Nie żeby Wiedźma Wrona Pożarta na to reagowała, ale wiecie, pierwszy raz, więc wszystko trzeba wypróbować! Po prostu po wizycie, nader zaaferowanego i poznaczonego otarciami, Pana Tealighta apteka na Wyspie zaświeciła… zmęczonymi pustkami.
Zasieki powoli się rozkładały z takiego fajnego zestawu BDSM dla niskich. Wiecie, mniej materiału, ale bardziej kłujące… i oczywiście były też taśmy, tasiemki, skocze i inne plastry. W końcu przecież te decybele też potrafią dobić spokojność wszelkiej, nieuporządkowanej wakacyjności. Lepiej być przygotowanym.
A wszystko to przez wakacje…
Tiaaaa… Ponieważ Chowaniec Wiedźmy miał, po raz pierwszy właściwie, urlop, Jej Wielce Niespokojna i Nazbyt Ruchliwa Wiedźmia Mość… została zmuszona do wakacjonowania się. Ino za kiego grzyba nie wiedziała jak to robić. I kto to widział, coby na plaży leżeć tak bez roboty, bez plewienia, ustawiania, sprzątania, ftografowania, pisania, gotowania, zmywania, czyszczenia… bez umartwiania się i ogólnego pracowania, ot leżeć dla leżenia, opalania się i smażenia i to całkowicie i kompletnie bez racji grillowania i bez serka czy przypraw!!! Jak tak można? Toż to całkiem nienaturalne, niemożliwe i szeroko akomentowalne!!! Bleee?
Dlatego wiecie… jeżeli są pomysły na sali na pętania, to chętnie!!! Chociaż wielki plakat zrobiony przez Smoka z Komina: Jak nie będziesz leżeć i się lenić, to ci każemy lecieć na Hwaje chyba zadziała.”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Pomyłka Stracharza” – … nauki. Cóż, przyznam się Wam, że uznaję tradycję czeladnictwa za niesamowicie przydatną. Ech! Te czasy, gdy mistrzowie nie zdradzali swoich tajemnic w tutorialach, a przekazywali je wyłącznie swoim najlepszym uczniom… gdzież one odeszły?
Jeżeli chodzi o kolejny tom Kronik… to tutaj nadal trwają. Młody Tom pobiera nauki, kuszony jest przez pewną wiedźmę i… lekko terroryzowany potworami. Ale to w końcu jego świat i jego fach. Poza tym wszystko idzie do przodu. I to w nowej szacie graficznej. Jednym się podoba, innym znowu mniej niż pierwsza, ale pierwszej już całej pewno nie dostaniecie, więc… Tak, zwyczajne nauki. Nie żeby jakiś app miał, czy coś! No kompletnie nic z tego! Skóra do skóry, rana do rany. Ekhm…
Wraca wciąż problem filmu pt: „Siódmy Syn”… no więc nie, nadal nie ma on nic wspólnego z cyklem. Poza imionami bohaterów… nic. Sorry! A nawet i więcej niż nic. Tak serio nie mam pojęcia dlaczego reklamują go na książkach. To zwyczajne kłamstwo i tyle. Ale przecież marketingi rządzą?!!!
Tym co czytali poprzednie tomy przedstawiać nie trzeba, tym co by chcieli… cóż, nie warto. Bo przecież Wam raczej zwrócić uwagę należy na pierwszy tom, a nie na ten… mocno kolejny.
PS. W księgarniach już niedługo 13 tom serii – w starych okładkach. Gdyby ktoś chciał sę wyrwać do przodu!
Cisza w eterze…
I upał. Zdawać by się mogło, że to wszystko zaraz po prostu… zaśnie. Nie wybuchnie, nei wytopi się, ale zaśnie. Śniąc o zimie oczywiście. Ale to tylko moje widzimisię… bo przecież w takim ukropie to się nie da spać!!! Za nic w świecie. Jak tutaj się zakotwasić w łóżkowości, jak się zwyczjanie zaiwnąć w kołdry, jak zakopać w poduszkach? Jak? Nie da się… ale z upałem nie wygrasz. Tak jak jeszcze można nałożyć na siebie kolejne warstwy kurtek, swetrów, koców, czy czego tam jeszcze, to za nic nie da się po prostu i zwyczajnie… rozebrać się z samego siebie! No nie da się. Próbowałam. Nie można też się zmieścić do lodówki, ale za to można zrozumieć, że i lodówce nie chce się chłodzić przy takim ukropie! Serio, zaczynam wierzyć w to, że ona jest na jakiś Bahamach i po prostu opala się na plazy! No grzeje, nie chłodzi!!!
Fale bez wiaru…
Podobno jedyne co można zrobić w taki upał, to plaża. Nie wiem kto to wymyślił, ale serio? Z upału na patelnię? A co to ja jestem jakieś danie jednogarnkowe? A może raczej jajeczko. Ino poczekać i będę nie tylko lekko ścięta!!! Ale nie dla mnei te numery. No nie umiem leżeć na plaży. Serio! Kompletnie nie potrafię. Wkurza mnie to, narasta we mnie dziwne napięcie, muszę coś zrobić, porobić, dokonać… włażę z powrotem do wody, która choć czysta lekko niepokoi mnie przybrzeżnymi pyłkami… czyżby już kwitnąć miały jakieś parazyty? Znaczy glony, algi i morskie bławatki? A może to tylko coś tam, co się przywiało z daleka? Bo przecież wiatru nie ma, więc… cóż, może zwyczajnie wielkuśny jakiś łoligator ze sobą to przywlókł? A może to sprawka owych wszelakich łódek, łódeczek, kajaczków, stateczków, żaglowców i kij wie czego jeszcze, co o wiele lepiej ode mnie unosi się na poweirzchni niemąconej falami wody? A może jednak… nie, no chyba nie jesteśmy w Mordorze, co? Albo kolejnej opowieści Thomasa Covenanta Niedowiarka? Nie, chyba to nie to. Chociaż? Któż może być tego naprawdę pewnym? Tak dokońca i na zawsze… Ja nie. Szczególnie, gdy już obfotografowawszy ową niewidzialną linię, owo na nowo narodzone połącznie między morzem a niebem, ową nieuchytną, niewidzialną moc kopuły… wracam do domu. Przez las iglasto-brzozowy. Pełen wydmowej zmienności. Napatrzyłam się na lekko fioletowy, miejscami kobaltowy czy też ultramarynowy lekko błękit, namoczyłam się w czystości, nasączyłam… idę i wysycham, jak na złość. Jakbym tak naprawdę nigdy nie zaznała wodności.
Jak to jest, że upał to zawsze potrafi dopiec? Nawet jak przed chwilą drżałeś osobniku w toni raczej północnoleżącego morza? Ech… więc idę tylko i idę, kopię szyszki cudne, przemykam się wąskimi ścieżkami i podziwiam stojące między prostymi, sosnowymi pniami trawy… Cieniutkie, różnozielonkawe patyczki zakończone piórkowymi miotełkami. Kurcze jakie to piękne, srebrzyście-fioletowe w jeszcze nie do końca zachodzącym słonku. Jakie niesamowite. Inne i dziwnie nietutejsze. Pełne, a jednak i puste. Lekki horror vacui wypełniający przestrzenie między wysokimi drzewami, które dawno już nie oglądały swoich korzeni daleko w górze nosząc swoje korony.
Leonora.
Piasek, robale i glony. Powiem Wam, że nie rozumiem owej plażowej popularności. Oj pewno, wiosną, czy w innych roku porach miło jest, ale gdy się wszystko patelniuje, to chyba ni dla mnie. No i jak na tym leżeć i się piec? Tak robić nic? Nie potrafię!!! Dlatego gdy juz się namoczę i napatrzę na olory, odrobię zadania mniej lub bardziej niedomowe, przyłapię kolejnego kgolasa ponownie zastanawiając się, czy jednak nie mamy gdzieś tu plaży dla nudystów… wracam do domu. Ale nim wrócę, doznaję dziwności nad dziwnościami, nowości… Oto w świecie totalnie wrzącym i bezwietrznym pojawiają się w morskości całkiem wysokie fale!!! Wysokie i nagłe, raptowne, dziwne zawirowania w owej ukropiastej ciszy. Zaskakujace migotania i grzywacze wkurzone, bo wybudzone ze swojej wszelkiej nieistniejącości.
Skąd one?
A z Leonory!!! Leonory Christiny!!!
Oto i jest kobieta, która sprawia, że nie tylko ziemia drży, ale i wody się wzburzają. Już nawet nie dotykam tematu kilwateru i co ona tam pod spódniczką nosi, ale wiecie co? Ona w więzieniu siedziała!!! Ale to było dawno, dawno bardzo temu i nie do końca wiadomo… co i jak? Czy Ulfeldt był zdrajcą czy nie, czy jednak było to tylko zamieszanie, czy słuszna sprawa jedno wiadome jest na pewno! Ona siedziała na Hammershusie za politykę (1660-1661), a my teraz mamy prom nazwany jej imieniem. Prom wyprodukowany w Australii, który na dodatek jest katamaranem, często się psuje – pewno jakaś klątwa – no i ogólnie mówiąc nikt nie potrafi wytłumaczyć na co Wyspie nowy był prom zamiast odkupić od Polski boską Pomeranię? Na co był prom, który co prawda mknie, ale też buja się i raczej nie przystaje do specyficznych, północnych wód. No sorry, ale taki cięższy prom, jak ten, który spokonie przywiezie was z Niemiec, może i wolniejszy, ale i pewniejszy! I jakoś taki bardziej elegnaci i przestronny.
Może sarkastycznie lekko, ale…
Fale?
A tak.
No więc Leonora robi fale! Kosmiczne! Przypływa do portu oddalonego ode mnie o dwa kilometry, jak nie więcej, a mnie zalewa! No dobra, mnie zalewa jeżeli akurat jestem na plaży z tej strony, ale taką Szwecję to zalewa konkretniej. Nie znam się na żegludze, wiem ino jak puszczać pawia, ale też nigdy dotąd obserwowanie promów nie wymagało stania daleko od linii brzegowej. To dość intrygujące, gdy wiatru nie ma, a fale są… dziwne. Jakieś takie… nie do końca normalne. Podobnie jak to powietrze. Wrzące i gorące, z zapachem, który sprawia, że rozglądasz się za bijącymi się grupami cuchnących skarpet i rybich oddechów… i jeszcze prania, co się zebździło. Yyyyy…