Pan Tealight i Anioł Liniejący…

„Właściwie to… no nie miała pojęcia dlaczego tam się pojawiła. Obok tej nieznanej rzeczki, płytkiej, o dziwnie poukładanych kamiennych brzegach, gdzie sprasowane masy skalne starały się o pierwszeństwo w konkursie na super klocki.

I wcale nie przegrywały z LEGO.

W owej matni wszelkiej potliwości, gdzie dołem spływała na wysokie trawy o filuternych, pędzelkowatych główkach, a górą opadał na nią, jakby w zamian, jakby to jednak była grzeczna wymiana, wrzący mrok zielonych, drzewnych koron. Serio… człowiek nie powinien błąkać się po Wyspie w takie upały, a już Wiedźma Wrona Pożarta to w ogóle!!! A jednak była tam i on tam był, siedząc na niskim brzegu, szukając wilgoci w ledwo przesączającej się przez głazy wodzie… Głupio było tak po prostu obok niego przejść, więc bąknęła:

– Co robisz Aniele?
– Nogi sobie moczę.
– Liniejesz?
– Linieję.

Siedział w tej przemoczonej, siąpiącej się dołem kiecce. Z wielkimi, lekko zrezygnowanymi skrzydłami… z aureolką dziwnie kryjącą się w liściach, no i rozrzuconymi dookoła srebrzystymi włosami. Pieruński piękniś no! Wiedźma Wrona Pożarta to zawsze miała kmpleks na punkcie swojego głownego owłosienia, że wiecie piórka ino takie, że czacha prześwituje, że ogólnie mówiąc licho i krótko… nic dziwnego, że mimo widocznego na ślicznej twarzy cherubinka zboleniu, ją jednak coś szarpnęło wewnętrznie. Opanowała się i przysiadła. Oddała nawet swojego cukierka. A potem…

… wróciła z nim do domu.

Z nim.

Hmmm, stróż, czy nie stróż, ale bezrobotny był, a ona w potrzebie. To jakoś tak wyszło no, że polazł z nią. Liniejący taki… A może to tylko sprawa odżywki, kto tam wiedzieć może?  No i serio, czy anioł to nie powinien mieć na skrzydłach piór? Ehm, może się i mody w niebiesiech zmieniły… Wiedźma Wrona Pożarta się nie znała ni na modach ni na niebiosach. Jakoś jej nie pociagały. Chociaż koncepcja faceta w spódniczce tak… namawiała Chowańca, ale ten się wzbraniał i jak zwykle w total golasie latał!!! Taki wiecie, niecywilizowany kurka…

A anioł… cóż, miał na imię Hank, a reszta na pewno nie będzie milczeniem.”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_3709 (3)

Z cyklu przeczytane: „Minionki” – … hmmm? Powiem tak, nie do końca pojmuję wydawanie brzydkich książek w tych czasach. I to dla dzieci! I nie chodzi o papier, bo uwielbiam cięższy i lekko pierwotny, ale raczej o pewną niedbałość. Bo nie da się zachęcić dzieci do czytania tylko i wyłącznie wkładką z kolorowymi fotosami filmowymi, czy garstką biało czarnych rycin. Nie… w opowieściach o tak silnych osobowościach jak Minionki… trzeba czegoś więcej.

A tego tutaj nie ma.

Są słowa, ale bez owych minek, bez ich ruchów, bez tych oczęt i uśmiechów… trudno jest stanąć obk Kevina. Jakoś tak nie do końca jest to możliwe by wczuć sie, by po prostu być żółtym!!! By zaszaleć! Bo przecież każdy z nas chciałby mieć takich kuzynów, no i tatę jak Gru… co nie? Chyba po raz kolejny… dla mnie jak w przypadku Dzienników Bridget Jones – film ponad książką!!!

Dla zdesperowanych i posiadaczy dzieci, którym nie przeszkadza to, że nie potraficie poprawnie wymówić: „banana”!!!

IMG_9500

Wszystko zwalnia…

Upał sprawia, że świat spowalnia. Jakoś tak. Nie jest ogniem, który szybko wszystko pożera i zmienia, który niszczy, ale i pozwala się odrodzić większym, innym, a może tylko mocniejszym? Nie. Upał na Wyspie, który ostatnimi czasy zdarza się coraz częściej, jest ciężki i oblepiający. Lekko duszący i umiodniający. No cóż, słowotwórstwo na Wyspie to prosta sprawa. Pewnych rzeczy nie da się zwyczajnie opisać czymś, co już istnieje. Upał jest i daje się odczuć… jest niczym żar. Obecny, a jednak jakże nie do końca ognisty. Wrzący, parzący, ale lekceważący, bo przecież to jeszcze nie płomień. Odbarwiający skarpetki i gacie. Zabierający kolory.

Upał sprawia, że klimatyzacja jest bogiem… oczywiście tam, gdzie jest. W większości miejsc wciąż włada tylko to, co możliwe, dostępne dla każdego – czyli cień. Ale bez urazy, może i odetchnąć w nim idzie i niezbyt jest drogi, ale wciąż… gorąco. Bez cienia pali, w cieniu sprawia, że ubogacasz się w ułudę… iż możłiwe będzie po prostu przeskoczenie słonecznych plam i jakoś dotarcie do domu. Jakoś? Oj nie… upał nie odpuszcza. Co prawda wieczór przynosi chłodek w granicach marznących stóp, no i 15 stopni, ale wciąż wiesz, że o poranku wróci żar. Po prostu.

Bo może, bo to jego czas, bo w końcu mamy lato, czyż nie?

Bóstwo Klimatyzacji ma się dobrze. Oj, ale dobrze się ma. Przynoszą mu w darze wszystko, niektórzy to nawet dziewice sprowadzili z jakiś zamorskich krain. Chociaż nie wszyscy w to wierzą, bo wiecie, dziewica w dzisiejszych czasach to specyficzny produkt… oj, bardzo specyficzny. Bóstwo Klimatyzacji najbardziej to lubi dostawać ciastka. Oj takie z budyniem i marcepanem, albo kremowe torciki, co to wciąż jeszcze dotknięte są słońce, w których już lekko zaczynała polewa się wykoślawiać i podtapiać. Gdzie owe tworzone miękką czekoladą kształty zaczęły tracić swoją wyjątkowość. Albo te cuda, rumowe kuleczki, sypane kolorowymi mysimi kupkami… oj za nie to Bóstwo Klimatyzacji zrobi dla was nawet cholerny lodowiec!!!

IMG_3990

Lato mamy…

Jak nic musi być lato bo coś mi ogórki zeżera. Powiem Wam, że jeśli chodzi o przydomowe ogródki, to na skale mało co rośnie. A i kuchnia jeśli chodzi o nawozy, to kurka wodna na drodze ino końskie boby, a mnie uczono, że lepiej zbierać krowie placki!!! Ekhm, a tak, i taką edukację przeszłam i tak dziwne wieści mam w sobie. Cóż, może nie ma się czym chwalić, ale kto z Was zbierał z Babcią krowie placki, no kto? Ha ha ha!!! Ja zbierałam. Może by teraz pomogły moim ogóraskom w doniczce. Cóż, może gdybym sadziła w trumience? Bo widzicie u nas się takie wampirze zakątki robi zamiast ogrodu. A takie trumienki wypełnione ziemią, niczym owe dla Draculi Hrabiego szykowane, gdy do swojej ukochanej płynął… pamiętacie? Bo ja tak. Jakoś we mnie utkwiło. No i owe trumienki trza wypełnić kupną ziemią, a potem sadzić i siać. I czekać i modlić się, coby nic nie zeżarło, bo żerty świat mamy… oj żerty. Widać moje ogórki bez wampirzego zakątka trudniejsze życie mają. Niczym dzieci bez ajfonów, czy coś? Nastolatki bez tabletów? Nosz nie mam pojęcia co w dzisiejszych czasach jest kartą przetargową młodych i wzrastających… technika, czy ino kasa? Bo chyba raczej nie książki?

Lato mamy?

Oj chyba tak, bo w sklepie znowu wykupują ser gouda. Nosz ja nie wiem co oni tacy serowi no? I dlaczego inne rodzaje sera traktują tak po macoszemu? Może owa Tryścizna wie coś, czego ja nie wiem? A może jednak nie wie… Spoglądam na tych, któzy wynajętli maleńkie domki i mieszkanka, na tych, którzy wracają do swoich sommerhusów. Jedni odkrywają Wyspę po raz pierwszy, inni znowu uznają, że ją znają i siedzą tylko i się smażą. Nieliczni mają plan i pragną dotrzeć do każdego miejsca na liście. Nie zamierzają pozostawiać niczego przypadkowi. W końcu wiele jest do obejrzenia. Ja planuję ptaszki!!! Serio!!! Te bardziej drapieżne. Mój pierwszy raz poza tym jednym razem, gdy coś na kształt myszołowa zaglądało mi w okno.

Cóż… zobaczymy!

IMG_3965 (2)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.