Pan Tealight i Anioł Bezglutenowy…

„Nie no… pewno, że chodzili do sklepów. Tutaj po mięsko, tam po jaja i serki, tam znowu po ęwieczki i inne sprawy, te, których lepiej nie wypowiadać, wiecie… jak czekolada i babskie sprawy, aczkolwiek przecież i czekolada onymi sprawami była, więc i po maśło maślane też… Może i Białe Domostwo było względnie samowystarczalne, ale jednak… czasem musieli.

I wychodzili.

Ale jednak tego dnia, gdy z wrzaskiem wielkim, pąsem na malowanych policzkach i roziskrzonymi oczami – pewno znowu coś popiła po drodze – Pjurella Ząbista, jedna z Wiedźm z Pieca wróciła z zakupów do Białego Domostwa, wiadomo było, że musieli rzucić na ladę coś specalnego. Ale jednak wyciągnięta z koszyczka biała dłoń, cięta przy nadgarstku nie wyjaśniła niczego. No, może jednak tylko odgłosy mdłości i dziwny chlupot z prawego, lewego i środkowego kąta?

Już w drzwiach, rozdygotanym głosem, pąsowa i lekko podenerwowana wiedźma piecowa wyrzuciła z siebie, że na kilogramy rzucili w markecie nowość!!! Anioła Bezglutenowego!!! No i że w sklepie zostały jeszcze trzy nogi, pięć ręków, dwie dupki i kilkanaście łokci… łokci. Są też palce nizane na łańcuszki, oraz takie niczym cukiereczki, wiecie w tytkach takich. Ale wszystko z jednego egzemplarza. Podobno z Niebiańskich Sfer rzucili, bo jakoś u nich nie ma takich na diecie, wcale a wcale, najwyżej tylko ktoś czasem pawia puści z przejedzenia.

Widzicie, nic w tym nowego. Pan Tealight dobrze wiedział, że Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki wciąż miała w spiżarni weki od czasu, gdy to boga sprzedawali. Najpierw niby było tylko kilo na człowieka, ale potem… to ona sama została z całą dostawą. Jakoś nikt nie chciał, a może nikt nie wierzył? A może zwyczajnie nikt nie zrozumiał… ale z tym Aniołem to serio było coś nie tak. Nie że członków miał tyle w mnogości, nie że się jednak jakoś sprzedawał, ale… że był bez gluta!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_9181

Z cyklu przeczytane: „Pieśń Kwarkostwora” – … ale baja!!! Naprawdę baja. Po prosty baja. Mimo młodej postaci pierwszoplanowej – w rzeczywistości nad wyraz i nad wiek rozwiniętej, mimo wszelkiej stworowatej baśniowości i magiczności… niekoniecznie tylko dla młodszych. A może… raczej nie dla młodszych?

Bo widzicie, tutaj świat jest niby nasz, zwyczajny taki. Niby jakoś niegdyś coś się rypło, magia zabrała większość udogodnień, ale cała reszta działa. Działa na magię oczywiście. I dzięki występkom występnym tomu poprzedniego: „Ostatni Smokobójca” wiemy, że magia będzie istniała. Ale jeśli nie czytaliście tego tomu, to spoko koko, nadal możecie zacząć od tego! Nie ma boja.

Bo tutaj wszystko jest logiczne…

Jest potrzeba, jest i magia, są i ci, którzy magię robią. Do tego mamy dwie przesłodkie sierotki, pojawiające się nagle stwory i potwory, wszelakie klątwy i dziwacznych magów. Albo i mnie trochę dziwacznych, a poza tym hulaj dusza, piekła nie ma! Aczkolwiek ktośby mógł złapać pojawiającego się czasem Szefa, bo głupio tak, jak ludziom z kredensu dżemy wyżera!!! I do boju!!! Mosty przestawiać!!!

Zabawa.

Po prostu.

Cudowna przygoda, inteligentna i szalony pokaz pomysłowości!!! Polecam szczerze i bez boja tym, co kochają dobre książki, tym, co kochają magię lekko kreskówkową i tym… którzy kiedyś spotkali damę w nagmiennej czerni i bardzo chcieli jej kota przypalić! He he he!!!

IMG_1903

Kurze bingo?

Oj no wiem, wiem, wiem… ale mamy kurze bingo. Znaczy cała sprawa polega na kratce na ziemi i kurkach. Wiecie, taka tam ekologia, czy coś? Polega no na tym, że po ogrodzonej siatką kratce z liczbami chodzą sobie kury i… srają. I na kogo wypadnie na tego BINGO! Znaczy, na który numer upadnie kupa, ten wygrywa!!! Oczywiście kurencje być muszą najedzone, no wiecie, nie da się inaczej i raczej też być muszą dobrze komunikatywne. Ale zabawa jest… i tylko ja jej nie rozumie. Jeszcze gdyby to było jajo, to rozumiem, ale kupa? No nic, oto jest wyspowa zabawa. Mamy też chowanie jajek na Wielkanoc i wyścigi, ale bardziej zawrotnego hazardu ze świeczką tutaj szukać!

Czekajcie, mam filmik…

Od dwóch dni cudownie się chłodzi. A raczej od tygodnia temperatura mnie po prostu rozpieszcza i pieści. No i muska, a już w nocy to ino spać i śnić, chociaż dzisiaj dziwne koszmary miałam, ale winię za to ustawiane stosy i wszelaką Midsummerowość. Stosy oczywiście stoją gotowe na Sct. Hansa. Co jak co, ale lubią dymić na Wyspie, oj lubią. Przygotowane dyszą oczekiwaniem już od kilku tygodni. W niektórych miejscach właściwie zaczyna się wielkie ognicha stawiać zaraz po zimie. Bo przecież trzeba i odpędzić zło i ułatwić wiedźmom podróż na górę wszekakiej, lubieżnej i może, zabawy! A niech sobie dziewczyny kurcze podogadzają! A co?

Zazdrościcie?

Pewno, że we mnie trochę krew zamiera i lekko mnie raczej skóra pali… wiecie, te diabelskie nasienia tak mają, ale nic to! W końcu są pośród nas wiedźm i takie, które kochają ogień. A ja z chęcią bym sobie coś zjarała! A co!!! Jestem babom, a babom to wszystko wolno. Musowo!!!

IMG_6042

Letnia pogoda… podobno zacznie się za tydzień!

Jak dla mnie, to wiecie, może się i zacząć nigdy. Nie przepadam za ukropem. Niby fajnie się pływa, ale co tam… można przecież pływać i bez ukropów. Fale są o wiele bezpieczniejesze… a tak i do nas dotarły te teksty o jakiejś tam wielce bakterii, co mięsnych zeżera, ale i wegetariań, bo i oni z mięska. Spoko koko. Temperatura wody, by takowa bakcyla się rozrosła musiałaby mieć ponad 20 stopni, a u nas to tak sporadyczne, jak kurcze spotkania bez kawy i jedzenia. Z tego co pamiętam, to tylko kwitnące glony sprawiają, że ludzi do wody nie ciągnie…

Dzisiejszy dzień był z gatunku tych w kratkę nieforemną. Albo łatanych i ogólnie mówiąc all included. I było pochmurnie i było deszczowo i było słonecznie, duszno i ukropowo. Ale za to jakie niebo miało kolory. Coś pięknego!!! Błąkałam się w tej niesamowicie barwnej pogodzie po miasteczkach i podziwiałam. Nie ludzi, nie Turyściznę, ale wiecie… nowe. Bo mimo owej przesłodkiej niezmienności Wyspy, to jednak powstają nowe. Rodzą się nowe sklepy, nowe pomysły, odnawia się stare, zmieniają się i kolory ścian i twarze za oknami. A i cuda w oknach, w których sporadycznie ujrzeć można firanki czy zasłonki… cuda. Tutaj patyczaki, tam kwiaty, rzeźby i dziwne figurki, kamienie o kształtach fantazyjnych i szklane misterności, drewienka zbierane przez kobiety i wspomnienia z marzeniami. Drzewka i krzewy… i to światło z okna na przeciwko. Tak rzadko jest za szybami ktoś, zwykle tylko i wyłącznie jest dom patrzący na nas… dom, w którym okna są na przestrzał, tak, że spoglądając w jedno, patrzy na ciebie inne.

Widzicie, na Wyspie nic ni jest tak jak gdzieś indziej. Nic nie jest znane, znajome i zużyte. Niechętne poznaniu, niechętne zmianom.

Innościom.

Tutaj wszystko jest takie skomplikowane. Wszystko jest takie zaskakujące. Intuicykne, jakieś takie nieprzypadkowe. Jakby Wyspa wiedziała… o wszystkim, także o tym, co i kiedy komu powiedzieć, pokazać… i jak co przystosować, gdy zjawia się tutaj świeżutkie i nowe, całkiem niewinne. Bo przecież co roku się wszystko zmienia, oczyszcza i staje się na nie gotowe, a jednak… wciąż wydaje się Wam, że nic tutaj się nie zmienia. Przyznajcie się. Wszyscy tak mówią…

PS. Nauczona dzisiejszym wydarzeniem chciałam wyjaśnić… ceny w sklepach są podawane w DDK. Duńskich koronach, nie w euro!!! Ogólnie mówiąc u nas płaci się koronami. Oj pewno, w niektórych miejscach przyjmą wszystko, nawet złotówki, ale nie bądźcie do tej myśli nazbyt przywiązani!!!

IMG_1935

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.