Pan Tealight i Muzeum Świętej Spalniości…

Alleluja, biją dzwonki.

Kląskają ważki, niczym chude aniołki.

Dookoła całkiem ino jest kadzidło…

Oj jakże w modlitwie mi życie zbrzydło

Ojeblik, mała ucięta główka, nuciła sobie taką pioseneczkę nie od rana. Nie od wczoraj, ale właściwie od dnia, w którym wszyscy się poznali. A dokładniej wtedy, gdy Pan Tealight i Ojeblik spotkali Wiedźmę Wronę Pożartą i postanowili ją przerobić na aniołka. A co… wiecie trzeba się mierzyć z przeciwnościami losu i wciąż próbować innym uprzykrzyć życie.

A tak.

Od razu jak ja zobaczyli, te pulchne rączęta i nóżeta, owe dziwne loczki w króciutkich włoskach, to spojrzenie lekko owcze, jakby nie wiedziała, że cokolwiek na tym świecie może nie pachnieć różami i nie mieć konsystencji waty cukrowej. Takie na nich robiła wtedy wrażenie. Dopóki raz się nie wkurzyła i nie plunęła jadem na sto metrów… tia, wtedy schowali uprzednio przygotowane skrzydełka i aureolkę i wprowadzili ją w tajemny obrządek Kościoła Muzeum Świetej Spalniości.

Nie opierała się…

… w końcu kto nie lubi śnić i się z tego nie spowiadać? Kto nie lubi czcić posłania, wielbić poduszeczki, kto z Was pierwszy zdolny jest rzucić Jaśkiem? W przypadku Wiedźmy Wrony drugim tego imienia. Pierwszy niestety się rozsypał. Po ponad dwudziestu latach opieki zmienił się najpierw w lekko skotłowaną szmatkę, potem malał i malał… i malał, aż w końcu zniknął. Dokonał jednak Zpowrotem Wpiórach Się Osadzenia i znowu jest przy Wiedźmie… i znowu powli mija dwadzieścia lat. Bo widzicie, sen ma znaczenie, a Jasiek jego najwyższym Awatarem. Mu najprzyjemniejszym, najupoddańszym, najmilejszym.

Chodzący Śniący… tak się nazywali, bo gdy chcieli, nie przestawali śnić… Może i bez poduszki, kołderki, kocyka i misia, może… A jednak śnili. Wyznawcy najprawdziwszej wiary i Ona pomiędzy nimi…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_9968

Z cyklu przeczytane: „Ślepy demon. Sieciech” – … że fanatycznie? Ha ha ha! A może jednak prawdziwie? Ale o czym to w ogóle jest, posłuchajmy może autora. W jednym z wywiadów Jabłoński tak odpowiada na to pytanie: „O ślepym demonie, bezwzględnie ambitnym woju, pięknej niewiernej dziewczynie, okrutnie perwersyjnym królu i młodym złym czarowniku. „

I prawda.

Oto jest opowieść – a dokładnie drugi tom dylogii – która nie baczy na wtłoczoną nam w głowy historię. Która niczym czytane mi za młodu legendy, dziś nie do odnalezienia, inna jest niż ta zapisana w podręczniku historii. Taka, która nie tylko przywraca wiarę i żywot w zapomniane chramy, zagajniki i kamienne kręgi, ale przede wszystkim… tłumaczy, że świat, historię, zawsze piszą zwycięzcy. A przegrani? Cóż, przegranych najczęściej wsadza się w granice teorii spiskowych, lub tuszuje słowami: a czy ty do szkoły nie chodziłeś? A tak!!! Autor ma odwagę by wrócić do tamtych czasów, by przywrócić temu, co obecnie zwiecie pogaństwem, prawdziwe oblicze. Opisać, pokazać… opowiedzieć. Właściwie, ta to jest atypowa Stara Baśń. Pełna magii, stylizowanego języka, niesamowitości, ale i dziwnie znajomych nut. Jakby wkraczał w to nasze śmieciowe DNA i pozwalał przodkom przemówić…

Jednak powieść Witolda Jabłońskiego nie jest łatwa. Jest dość powolna, pełna miejsc, w których się zagłębiamy i zaczynamy nadmiernie myśleć. Nagle dociera do nas jak wiele ma w swoich pieleszach kultura Słowian… i jak wiele nam odebrano. „Sieciech” nie jest też spójny, to raczej zbiór wiążących się opowiadań, w których jednak powoli odnajdujemy nici tej samej tkaniny. Tak, jeżeli jesteście wierzącymi katolikami, może Was urazić. Co więcej, może sprawić, że zwątpicie. Ale zawsze możecie czytać to jako zwyczajną fantazję… w końcu któż może być pewnym przeszłości? Czy istnieje wiara, która na pewno zapewni nam szczęśliwość wiekuistą…

Kto może przewidzieć pewną przyszłość?

Ot… dola.

Warto przeczytać i przemyśleć…

IMG_1910

Pada deszczyk, pada…

Wiecie jak pachnie rozgrzany beton po pierwszych kroplach deszczu? Jak kurz wiąże się w drobinki i mami zmysły. Z jednej strony podtyka ciepło, z drugiej orzeźwia wczesnym zimnem. Jakie to jest niesamowite!!! A już jak wali w mój gigantyczny krzak lubczyku, to oszaleć można. Takie to wszystko magiczne. Do tego znad morza nawiewa jeszcze trochę bzem, a zza domu lekką podsyła nutkę konwalii… i już wiesz, że wszystko będzie dobrze, że nie trzeba się bać. Że wolno… zwyczajnie być. Bez metki, ceny, składu chemicznego, no i oczywiście daty przydatności do spożycia. Oj tak. Deszcz potrafi o skropić i zatopić, zmyć, rozwodnić, podlać, ochrzcić i wybaczyć… może nie wybielić, ale skrupulatnie zmienić nastawienie mokniętego do codzienności.

A może to Wyspa

Księżyc właśnie osiągnął coś ponad swoją połowę i dostał jakiejś takiej poświtay. Może i kupił ją na wyprzedaży, a może jednak skorzystał z oferty wysyłkowej? Kto to tam wie, jak działają niebiańscy kurierzy. Czy Księżyc zamawia książki, herbatę i jadalną bieliznę na swoją ciemną zawsze stronę? A może jednak gustuje w poradnikach o zdorwym odżywianiu i fitnesie, nocami przeskakując z modowego bloga na bloga, i czekając oczywiście na ten moment, gdy znowu chudziuńki będzie się mógł zmieścić w te skórzane, obcisłe spodenki. Bo widzicie, Księżyc ma ten problem z przybieraniem wagi. Niby wie, że i tak przytyje znowu, a potem schudnie, no jak w zegarku, ale te reklamy tak go przeraźliwie namawiają, są takie przekonujące, że… wiecie, że gdy Księżyc przeczytał opowieść o Arielce, to zamarzyły mu się nogi? I to dwie!!!

Cóż, Księżyc nie do końca jest od nas daleki.

IMG_4718

Na Wyspie wszystko podlega naturze.

Sorry, ale jeśli planety tańczą, to nam odbija. Jeśli sztorm trzęsie ziemią, w ludziach luzują się śrubki i trzeba je mocniej oliwić. A jeśli Księżyc pełni wolę Pełni, to ogólnie mówiąc, wszyscy o tym wiedzą. Jakaś taka dzikość przechodzi z Wyspy na mieszkańców i Turyściznę. Na tych aktywnych i tych, którzy po prostu przyjeżdżają i śpią cały tydzień, czy nawet dwa tygodnie. Pod namiotem, pośród drzew, na plaży. Bo Wyspa wie, co robić z ludźmi. Radzi sobie z nimi i zwięrzątkami doskonale. I może nam się to nie podobać, ale czasem wydaje się być nawet brutalną. Jednak jeśli chodzi o żubry, to super jest. Stadko sprowadzone kilka lat temu z Polski podwoiło sowją cielesną objętość. Maluchy się rodzą swobodnie i radośnie, by potem spędzić zwyczajne życie w swym małym, bezpiecznym plemieniu. Nic im nie zagraża. Są największymi ssakami tutaj. Właściwie królami, gdyby nie to, że ludzie muszą zająć się ich liczebnością. No sorry, środowisko nie zniosłoby większego jeszcze stadka… i choć się nam marzy wolność, to jednak… Czy żubry są smaczne?

Tak, na Wyspie się poluje. Sporadycznie i oczywiście podług wszelakich praw, ale jednak. Może mi się to nie podobać, ale przecież… czy nie jest tak lepiej? Wiecie, zwyczajnie jeść to, co miało fajne życie, miało rodzinę, leżało na łączce, żarło szczęśliwe ździebełka i ziarenka, seks uprawiało – a tak, zwierzątka lubią seks też – przecież jesteśmy tym, co jemy. Gdybyśmy tak pałaszowali mniej mięska, moglibyśmy powrócić do tych czasów bez niewolniczej pracy krowinek skulonych w pudełkach i jajeczek z klatek.

Gdybyśmy…

Świat mógłby być lepszy. Może by tak zacząć od Wyspy? W końcu u nas krowiny tańczą na polach razem z owcami, konikami różnej wysokości, które też się bzykają. Ekhm. Niektóre mikrokonisie próbują nawet przelecieć wysokie kobyłki, ale… rzadko są pegazami!!! A co… na Wyspie istnieje seks! BUHU!!! Wielkie mi to co. Jakby te wszelkie jajeczka i wkurzające obecnie pisklaki, co to oczywiście budzą się o barbarzyńskiej porze i wszelako wrzeszczą, by je karmić, ale nie możesz w nie rzucić kanapką… tylko wkuty patrzysz, jak ci biedni rodzice kursują w te i wewte… i głupio ci niby, ale potem one znowu wrzeszczą, ty nie śpisz. No wiecie, zwyczajna zwyczajność – co wzięła się z seksu!!! Zresztą, seks jest dobry na wiele więcej…

IMG_9966

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.