Pan Tealight i Wiedźmobuk…

„Ostatnio Wiedźma Wrona Ptaszydło Pożarta Przez Książki ogólnie miała istotnie dziwaczny stosunek do świata, jakby ją jakaś anestezja objęła i puścić nie chciała. Jakby tak naprawdę czytała książkę, a nie żyła. Książkę o kimś, kto był dzieckiem, potem dorósł, ale nie dorósł, a jednak się starzał… A jednak zachowywał się czasem inaczej, ale też jakby to nie był on, jakby w rzeczywistości był to ktoś inny, kto na kogoś innego spogląda. Jakby… to serio nie mogła być ona. Nie mogła żyć, nie mogła, nie umiała, nie czuła, nie była nawet…

Ogólnie mówiąc Pan Tealight za wszystko winił pełnię i dziwaczne ustawienia planet, jakieś chmury, promieniowania… na pewno nie specyficzną psychikę Wiedżmy Wrony. Co jak co, ale ona nie mogła tego sama wypróbować. A może to jednak książka? Może któraś z przeczytanych ostatnio książek tak na nią wpłynęła? A może… z powodu skaczącej wyborowości tematycznej, z powodu niegdysiejszego dokarmiania się wyłącznie horrorami, potem westernami, aż w końcu kryminałami, teraz na dobre staruszka mu zdziwaczała. Znaczy bardziej?

Słaniała się i szwendała Wiedźma Wrona z prawej strony Wyspy na lewą, spod drzew wypełzała na plażę, a potem nad rzeką omijała głazy, by znaleźć się nagle na skałach i płoszyć mewy, które serio zajęte były swoim własnym gniazdowaniem. Może i czegoś szukała? Może i jednak… chciała zmienić dietę? Może w końcu odrzuciłaby te książki, szurnęła nimi w kompostowy mniebyt, a sama… zaczęła żywić się różowymi szpilkami, klapkami, blahnikami czy innym tam choo? Może ważne zaczęłyby być dla niej półbuty, kalosze, kroksy, czy coś tam? Może w końcu osiągnęłaby ten specyficzny format nienormalnej normalności…

Pan Tealight, ślizgając się po zawilgłej nocną mżawką skale, oraz wyrywając z ciała uprzykrzająco go kłujące gałązki, dość przerażająco i obrzydliwie, ale jednak całkiem w ukryciu pozostając, jak nigdy, ją śledził. Nie zabrał Ojeblika – małej, uciętej główki, nie poinformował nikogo, by nie przerażać… bo co stałoby się z Wyspą i z nimi, gdyby w końcu ona… Wiedźma wypełzła ze swojego Wiedźmobuka? Gdyby postanowiła być… zwyczajnym opowiadaniem tylko…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_2690 (2)

Z cyklu przeczytane: „Blackout” – … czy myślisz? Czy zastanawiasz się? Czy… Współczesny świat wymaga od nas znania się na wszystkim. Idziesz do lekarza – powinieneś być pewien diagnozy i składu wszystkich leków, w spożywczym mieć świadomość GMO, hormonów i kija wie czego jeszcze tam dodają do żarcia, a do pracy, ech, kto by tam jeszcze o tym myślał, co powinien przecież umieć. Ale… czy myślimy o prądzie? Może ja tak, w końcu pamiętam świat w blasku świeczek, ale Wy? Czy znacie zimno i migoczące płomyki? Kibel na dworze.

Wodę ze studni?

Grzanie jej na kąpiel…

Współczesny świat jest wygodny, a przynajmniej tak się nam wmawia. Mamy prąd, mamy wodę, mamy internet. Jedzenie w sklepach, pracę. No mamy, ale przecież nie wszyscy! Mniejsza… nie powinnam wspominać o podziałach, powinnam opowiedzieć o Europie, której ktoś wyłączył światło w zimie. O Europie nagle przywróconej do zwyczajnej dzikości… i o jednym sprawiedliwym, którego nikt nie chce słuchać.

Muszę przyznać, że powieść mnie zaskoczyła. Świetne wydanie, półtwarda okładka, narracja prowadzona bardzo od owej politycznej, sensacyjnej strony, do tego ułamki zwyczajnego życia owych maluczkich. Świetnie napisana, choć mogłoby się wydawać, że będzie nudzić długimi opisami, owymi politycznymi wieściami, telewizyjnymi monologami co kto i kiedy, za ile… ale nie. Sposób pisania jest na tyle płynny, ale nie przytłaczający, że nie gubimy się. Szybko wtłacza się nam w głowę kto jest kim, od razu ufamy jednym, nienawidzimy innych. Rozumiemy. A jednak… cały rozwój sytuacji, te naście dni bez prądu, które spowodowało AŻ TAKIE rozpasanie społeczeństwa, przeraża. Serio? Nie umiecie posprzątać po sobie ludzie? Nie macie w domu zapasów? Nie wiecie, że śnieg można i stopić i podgrzać? To było tylko kilkanaście dni. Tylko… i wystarczyło, by człowiek zapomniał bycia człowiekiem? Czyżby autor starał się nam uświadomić jak bardzo się zagubuliśmy, czyżby tak naprawdę stał nie po tej stronie…

A może…

Powieść fascynująca, wciągająca i… zapełniająca spiżarnię. Sprawdzająca nie tylko stan kieszeni, ale i najbliższą studnię. Książka gromiąca bezpieczeństwo. Pokazująca, jak na prawdę jest ono… złudne.

Dająca do myślenia.

IMG_8862

NIESPODZIANKA!!!

IMG_8707

A tak, znam ją!!!

Ha ha ha, potęga Facebooka!!! Widzicie, znam ją jeszcze z czasów, gdy wraz z Małgorzatą Gutowską-Adamczyk stworzyły „Paryż. Miasto sztuki i miłości w czasach belle époque”

IMG_8708

Tym razem, już sama, Marta Orzeszyna przywołuje niesamowite wspomnienie, o człowieku, który pewno dla wielu was będzie… wielką niewiadomą. I za to należą się jej WIELKIE gratulacje. Za odwagę. Za siłę i oczywiście – CZYTAJCIE! Bo ci, co byli przed nami, byli tak naprawdę tacy jak my!!! Mieli pragnienia, fantazję, mieli… w sobie pasję, z której warto czerpać… ZAWSZE!!!

Recenzja wkrótce!

IMG_8709

Zielono…

… zauważyliście? Zauważyliście, że to zielono pojawia się tak nagle. Czasem jeśli w nocy popada, to już w ogóle jest szok!!! U nas padało. Ba!!! Burza była nawet z odgłosami i błyskami! Pełen wypas. A jednak… zielono zaczęło nagle wybuchać bez tego. Nagle zniknęły zawilce i nagle pojawiły się liście na drzewach. Dotąd kolorowy dywan nasycił się zielonkawością i ciśnie się dookoła dróżki. Rzeczka szumi, ptaszki pracują, pszczółki i bączki też. Aż człowiek się męczy nicnierobiąc od całego tego brzęczącego i bzykająco-ćwierkającego zamętu. Nie, no pewnie, że róże podwiązał, bo ładne są, no i wiecie, plewił coś tam, przyciął i wyrwał… ale poza tym, to wilałby zwyczajnie pójść na spacer, zamiast zajmować się pracowniczą codziennością… Czy ptaki też tak czasem myślą? Że no kurcze, chciałyby na wakacje? A może nie mają takich GRZESZNYCH myśli? Może tylko gniazdo, jajka i młode się liczą? A może… może wiedzą, że to wszystko szybko minie, młode wylecą z gniazda i znowu będzie można po prostu odetchnąć?

Zielono…

Aż człowiekowi się coś w dołku robi od tej zieleni. Chciałby się w nią uwalić, chciałby w niej pływać, ale nie dość, że pokrzywy, oraz wszelakie bardziej szkodliwe roślinki wzbijają się w górę, to na dodatek KLESZCZE!!! Cośmy porobili w naturze, że tak ich wiele i takie są szkodliwe? Jakiego członka owego i tak zwieruchanego łańcucha pokarmowego żeśmy utrupili, że tak nas podgryzają? Że wielkie takie, plennie płodne i ogólnie mówiąc… natarczywe? Przyznaję, że jakoś ze mnie odpadają, ale mojego Chowańca po prostu spijają ile wlezie. I za kija grzyba nie udaje się ich poprawnie jakoś usunąć.

Wgryzają się i nie chcą puścić… jak ja!!! Ha ha ha!!!

Zielono…

IMG_9791 (2)

A jednak nie do końca cieplutko. Podobno w innych krańcach świata tego wymiaru ludziska łażą już golizną łyskając, ale nie tutaj. Nie żeby nie próbowali, wczoraj widziałam, jak sąsiad umykał przed niezłą ulewą w swoich lekko przykrótkich gatkach. Aż sobie pomyślałam, że na pewno zerka z zazdrością na czarnego, włochatego czworonoga, przez którego oczywiście musiał się podjąć wyprawy, z zazdrością na te kudły i wełenki jego… a potem ze smutkiem na swoje nagie i skąpo owłosione kończyny dolne i górne też!!! Usz… ale pomykali obydwaj. Pierwszy kuląc się z zimna, drugi, bo pozbył się zawartości swojego pęcherza, a i sam namoknąć nie chciał.

Zielono w głowach i zielono w ciałach!!!

Nie wiem, czy to z powodu dnia gołego ogrodowania, czy jednak chodziło o coś innego, ale w końcu zdobyłam informacje na temat… golizny. Otóż gołym można być sobie swobodnie w swoim domku oczywiście, tarasie i ogródku. Znaczy wiecie, oczywiście nie w pozie zwyczajowej prostytutki machając utensyliami by być widzianą z daleka, tudzięz naberem reklamującym usługi… dosłownie cielesne, ale można. Raczej też nie należy wpychać swoich krągłości i obwisłości, jeśli chodzi o mnie, nazbyt w paszczę kota sąsiadów, ale można na gołego plewić jak się ma żywopłot. Jak ktoś przypadkiem na nas gołych wpadnie, to już sorry misie, jego problem i jego wizyty u terapeuty i raczej serio, jego koszty i rachunki za zestaw białych najczęściej pigułek… chyba, że trafią się mu te dwuskładnikowe, wtedy wiecie, otoczka żelowa może przybrać odcienie sepii. Ale bez urazy. Siedzieć sobie przy kawce możesz i pogryzać rogalika, bez odzienia. No i fajno… z czasem człowiek coraz bardziej docenia swoją wadę wzroku. Ekhm. Nie tylko wtedy, gdy mu się wydaje, że to, w co rzucił kapciem to jest pająk… a w rzeczywistości zwykła, zwinięta dziwnie, czarna nitka.

Pada.

Częściej pada.

W końcu pada. Wszystko co posiane i posadzone wypuszcza co tam ma w powietrze, a ludzie… ludzie mokną. A jednak i tak idę na spacer. Dziwaczność? Nie wiem… bajer w tym, że gdy pada, świat wygląda inaczej. Jakby nagle napadły na Wyspę różne, różżniste światy. Może i wpały w odwiedziny, może i po prostu jakoś było im po drodze. Malutkie kropelki światów rozbijają się o młode listki, kwiatki i same płatki, wpadają do rzek, stawów i morskości. Rozbijają się i stapiają ze wszystkim w jedno.

W Wyspę.

Ale te większe krople, które wpadają mi za kołnierz, sczepiają się z moimi włosami, nie rozbijają się. Nie, one wcale się nie łączą… one raczej się po nas rozpływają i zamykają nas w sobie. I teraz to już nie wiadomo, czy to my wciąż, tak tylko znajomi my, czy jednak kurcze… coś więcej? A może tak naprawdę alieńskie światło w postaci owej całej wilgoci, postanowiło nas zwyczajnie porwać i już nie ma ni nas ni Wyspy

Powinno się chyba uciekać przed deszczem, ale i po co? Nawet jeśli chmura z Czarnobyla nas dorwie, to przeca dorwie tak, czy inaczej. Wkurzające, że dorwie mnie, bidoka, co wciąż odmawia sobie prądu, niż innych wciąż świecących, ale wiecie „Black Out” czytam, więc jestem w dziwnym nastroju. Zostaję pod deszczem, pod gałązkami, pod ociekaniem i kapaniem…

Zostaję.

IMG_9791

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.