Pan Tealight i Panna Walicja…

„… wal się.

Młotkiem, kowadłem, lub skakanką. Biczem, batogiem, albo czymś bardziej frywolnym. Na gołe ciało, albo na ubrane… samotnie się wal kamyczkiem, albo pierścionkiem, albo zwyczajnie zaproponuj komuś ucieczkę od rutyny… Złóż mu propozycję, której się nie oprze, aczkolwiek poprzednie wkurzenie może być aż nadzwyczaj wskazane, wtedy odpuścicie sobie religie i moralności…

Chochlą, kopyścią lub widelcem, choć podobno wałek niczego nie przebije. Albo taki mokry ręcznik… dostaliście kiedy, w tą zieloną noc, gdy klamki ktoś posmarował pastą i to we wstrętnym, dziwnie kwiatowym smaku, zapachu i kolorze, a wam serio w buraczkowym niezbyt do twarzy? No i tak jakoś wiecie, nagle wcale z tego nie czerpiecie przyjemności, ale mała blizna na udzie wam o tym przypomina…

Walcie się w raczej dziczy, bo natura wybacza wszystko, poza głupotą, a w tym nie ma przecież głupoty, ot też i natura. Albo w pieleszach domowych się walcie, bo raczej serio tak przy wszystkich, to trochę rozprasza, no i wiecie, może ktoś zacząć zadawać niewygodna pytania, jak: dlaczego, czy to boli, nie nie pomogę, nie nie mam przy sobie zapalniczki…nie, wcale mnie nie obchodzi jak wyglądasz z tą śliwą, nie nie uważam tego za dzieło sztuki.

Serio…

… się walcie.

Mocniej i słabiej, z odciskiem, czy bez. W końcu siniaki niektóe mogą tworzyć intrygujący i zmienny, a jednak przejściowy tatuażyk. No i jak na wkurwa to magicznie działa!!! Ach i och!!! I jej!!! Do tego masaż, ogólna wydolnoąć cielesna, ruch wszelaki, a i zajęcie się sobą, a nie wyłącznie techniką… chociaż mawiają, że Panna Grzmotanna Izdebka Czochr-Walicja stworzyła w jaskiniach pod Wyspą takiego robota, co przeróżnie i na wszelkie rodzaje i pod kątem, dobrze robi. Mniej lub bardziej, ale zawsze odkrywając wewnętrzne pragnienia. Jak na początku nie wiesz, czego chcesz, to i tak na końcu jesteś pewien, iż to, co otrzymałeś, jest tym, czego chciałeś. A jeśli nie, to sorry, ale wpłaconej kasy ci nikt nie zwróci. O nie. Po odejściu od kasy się reklamacji nie uwzględnia. Zresztą popatrz na Strażników Ederkopperów. Kto by chciał zadzierać z taką nadmiernością odnóży? No, kto odważny?

Kto?”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_8349

Z cyklu przeczytane: „Azyl” – … a jednak. Widzicie, przyznaję!!! Ten cykl jest świetny. Intrygujący i specyficzny. Nowy, osobisty, a jednak wciąż zwyczajnie fantastyczny. Taka saga fantastyczna w starej formie. Z bohaterami porywającymi, z rodziną, religią, problemami społecznymi, odrobiną magii i pełnią tajemniczości.

Oto zakończenie… wszystkie poprzednie tomy prowadziły nas właśnie do tego miejsca. By dorośli stali się bardziej dojrzali, pewni swoich pragnień, by stanęli na przeciwko celów gotowi w końcu podjąć ostatnią decyzję. Jedni, ci najważniejsi z bohaterów, muszą jednak zadecydować za wszystkich. Wojna, państwo, rodzina… powieść splata się ponownie, powraca do dawnych tajemnic, znowu korci, nęci, porusza. Znowu zadaje pytania, dziwnie czeka na nadzą decyzję, ale… podejmuje i własną.

Oto prawdziwe fantasy.

Może i pozbawione trolli i skrzatów, może pełne raczej politycznych rozgrywek i społecznych uwarunkowań, może i częściowo odbijające naszą codzienność… ale i zwykła opowieść. Dobrze napisana. Taka, w której każdy ma swoje miejsce, nie tylko gdy ukazuje zależności między uczennicą a jej mistrzem, nie tylko, gdy koronowanym głowom nakazuje opiekę nad maluczkimi. Nie tylko, gdy zderzają się religie i dziwaczności przyzwyczajeń… dziwnie wciąż, z każdej storny zadaje nam pytania o… dorosłość. O dojrzałość. O podejmowanie wyborów.

Naprawdę polecam nie tylko wielbicielom fantastyki, ale i tym, którzy kochają powieści historyczne, bo przy tej książce trudno wciąż sobie przypominać, iż to tylko… czysta fikcja. Naprawdę bardzo trudno!!!

IMG_5583

PS. A tak w ogóle, to czytajcie!!! http://www.tramwajnr4.pl/2015/05/czytanie-za-granica-dania.html Mnie czytajcie 😉 Hihihi…

IMG_6334 (2)

Siedzę pod Czereśnią Strażniczką

… a tam śnieży. No całkowicie śnieży, ale bez przesady. Znaczy, nie żeby padało, chociaż przyznać trzeba, że całkiem chłodno. Nie. Okazuje się, że wróblowate maści wszelakiej i gładzi, puchate, milusie kuleczki podgryzają całe kwiaty. Nie odrywają od pączka płatki, ale zrywają kwiaty i zrzucają je na świeżo skoszony trawnik. Czyli i na mnie. Na ową kupkę nieszczęścia siedzącą na mchach, chłodzie, trawkach i zbuntowanych stokrotkach, co to przyrzekły Annie Boleyn, że nic, ale nic serio nic nie pozbawi ich głów!!! Nigdy!!! Obok mnie szpaki. Ale bez przesady, dość płochwlie z nich klejnociki. Kurcze… muszę siedzieć na łapach, bo chce mi się je pozbierać z tej zielonkawej powierzchni, pozabierać im te wielkie, ogromne i wilgotne dżdżownice z pyszczków, dzióbków znaczy, no i wiecie, jakoś je oprawić. Bo mienią się niesamowicie!!! Piękne są takie, że aż niemożliwe. Pawiowe, tytanowe kwarce z nich. Aż nie można uwierzyć, że to TYLKO ptaki… a może jednak nie tylko. W końcu to sami faceci, czy nie? I to całkiem płochliwi faceci. Jeśli chodzi o żeńskie elementy, to oczywiście panie kosowe. One jakoś są mniej strachliwe, spokojnie obchodzą siedzącego i cykającego fotki człowieka, robaki są w końcu o wiele bardziej interesujące. Serio!!! A może raczej po prostu takie umęczone są wylęgiem, że nic im nie straszne? Ale w takim razie, gdzie są strojni i połyskujący, ci panowie kosowie?

Na piwku?

No wiecie, gniazdowanie trwa. A na mnie wciąż spadają te czereśnie… znaczy nie owoce, nie drzewka, ino kwiatki.

Widzieliście kiedyś jak spada kwiat? Nie płatek, ale cała konstrukcja płatkowa na patyczku z pręcikami. Cudnie tańczy w lekko ino chmurnej wieczorności. Jak owa baltnica, która albo leci łbem w dół, albo raczje zwyczajnie gumeczka się jej poluzowała, kiecka zatrzymała się na gardle, no i tak dusząc się baletnica owa wiruje. Wiruje na jednej, cieniutkiej nóżeczce, z bucikiem takim lekko zielonkawo-burgundowym, z gardłem obmywanym płatkami połyskująco białymi, lekko prześwitującymi, jakby wszelkie żyłki i tętniczki było jej widać, jakby całe to bicie tak naprawdę nasycało cały ten wieczór muzyką… dziwnie nierytmiczną… jakby była człowiekiem, ale i nie była nim w jednej chwili, raczej może homunkulusem dziwnego maga, który serio powinien był lepiej pilnować swoje twory, umieszczane zwykle w słoiku po śliwkowych powidłach, nie do końca dokładnie wylizanych. Wiecie, w tym słoiku, którego wieczko twistowe lekko jest podbite, lekko tutaj wykrzywione i rzadko tylko dobrze się zakręca, nie pomaga nawet ta kraciasta szmatka przykrywająca je od spodu.

Kwiatki…

Ale wiecie, najlepsze jest to mlaskanie ptasie. A tak, mlaskają wróblowate jak najęte. Aż kurcze słyszy człowiek narzekania rodziców: no przecież tak go prosiłam, dziób przy stole, pazury pod stołem i nie mlaskamy!!! Cóż, widać z dorosłością przychodzi i stronienie od rodzicielskich nauk.

IMG_9788 (2)

A tak, trawnik po pierwszym, wiosennym podcięciu.

Poległy mleczyki, poległy stokrotki, no i niezapominajki też poległy, aczkolwiek nie wszystkie. Widzicie, człowiek z nostalgią taką patrzy na ten równiutki dywanik, mieszany i może dość nieortodoskyjny, ale jednak pluszowy i takie ekstrawagancki… jakoś przytłaczały go te pozostałości po ulipankach i wszelakich wczesnowiosennych tworach, no i trawki i różnej wysokości i kolorach. Patrzy człowiek z nostalgią na ową równość i czystość formy i wstydzi się… bo zostawił sporą plamkę niezapominajek w trawniku. No nie mógł tak po prostu ich zabić. Wyciąć wszystkich, po prostu zniszczyć tej dziwacznej, bardzo magnetyzującej niebieskości. Zresztą, serio wydaje mi się, że zaczęłyby krwawić, ropieć, no i krzyczeć… albo piać jak nasza malutka sąsiadka, co to dorobiła się w końcu huśtawki i za każdym razem, gdy jest na niej pozwala nam starym, zapoznać się z przebojami współczesnych małolatów.

Ach!!! Wiecie, może piszczy, ale głos ma!!!

Na Wyspie czas na kwitnienie, koszenie i ogólne zarazki… znaczy wiecie, Turyścizna przybywa nowa, więc wiadomo, epidemiologia się sroży i trwoży. Naprawdę Wyspa pokazuje w jaki sposób społeczność, odłączona w sporej części od reszty świata – pomijamy tych, co to codziennie latają, albo pływają na kontynent, zresztą i tak zwykle spotykają tych samych zarazkorobów – kmini się we własnej zarazkowej ekologii. Hmm… ciekawe, jak łatwo by nas wybili…

Jutro dzwony na kościołach duńskich bić będą… ale nie na Bornholmie. Ech!!! W końcu dla mojej Wyspy II wojna światowa trwała o 11 miesięcy dłużej. Ech! Co się dziwić tym Germanom, że chcieli tutaj zosta? No a potem co się dziwić Rusom… ekhm, teraz za to więcej tutaj Polan niż Rusów i Czechów… Pamiętacie jeszcze bajkę o Lechu, Czechu i Rusie? Nie każdy może w końcu wyrzymać taką grożę przycinania trawników i to co tydzień w sezonie!!! Nie każdy żyć może w takim kieracie i przy zgniataczach plastikowych butelek!!!

Ech Wyspa… kochana misiowa…

IMG_9814

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.