Pan Tealight i Nagle z Codzienności…

„Gdy to wszystko się zaczęło… siedzieli właśnie w Kuchni Chatki Wiedźmy wykańczając ostatnie Weki z Turyścizny. Wstyd przyznać, ale mimo wszelakiej reklamy Wiedźma Wrona Pożarta Przez Książki zalegała z uzupełnianiem ludziny w swoim organiźmie. A jak się nie uzupełnia, to wiadomo… się dziczeje, a i nastrój się mataczy. Nie dziwota, że gdy ktoś zastukał melodyjnie do drzwi. W odpowiedzi Drzwi jęknęły, potem starały się ugryźć przybysza, mało delikatnie i pozostały zamknięte. Ale jednak nie odstraszyły pukacza. W końcu to Ojeblik – mała, ucięta główka – zdesperowana i wkurzona, zwyczajnie nie wytrzymała, wypluwając po dordze malutkie kosteczki, poturlała się do wkurzającego miejsca i otworzyła drzwi przy pomocy: skrzyni, buta i magii bolesnej desperacji…

O Piękna, Nadobnej Reputacji – wybuchło powietrze za drzwiami. – O Cnót Pełna i Myśli Dziewicza – przy tych słowach Wiedźma Wrona Pożarta reperkusowała gwałtowny Hajmlicha, Ruzwelta i Kennedych manewr na chudej klatce Pana Tealighta. – Jam jest Ten Książę Z Bajki! Jam Nosiciel Pantofelka! Władca Krain, Posiadacz Pałaców, Pan Panów…

Krzyczał, nie krzyczał, raczej mówił tak donośnie, że ściany pobladły pod obrazami. Ojeblik zaś ino patrzyła na jego pantofle z noskami zakrzywionymi, z klamrami kamieniami wysadzanymi, na pozłotki ciągnące się do kolan, na bufiaste spodenki przykrótkie i płaszczyk skąpy może, ale i też obwieszony, a i lico, choć dumą wykrzywione, lśniące… i wąsate. I te koczki nad czołem. Jakieś takie zadziorne, jakieś takie pod linijkę sprawione. I kichać główka zaczęła… a on na nią nie zwracał uwagi. Odrzucił blond plezerę – na pewno farbowaną, no w tym wieku na pewno – na plecy ją odrzucił, a potem próg przestąpił nieproszony, korzystając z pełnego zaskoczenia i mniejszych i większych i wparadował do Kuchni i klęknął przed Wiedźmą Wroną, która wciąż jeszcze Pana Tealighta lekko omdlałego za klatkę nieptasią trzymała…

– Szukałem Cię O Pani!!! I znalazłem!!! –

Łoskotu upadającego Przedwiecznego nikt już nie słyszał. Jakoś tak na widok szklanego pantofelka z kokardkami, który on trzymał w dłoni się trzęsącej i opierścienionej. Pantofelka z kryształkami, z jakimiś tam głazikami gładzonymi, minimalistycznymi, z obcasikiem, koronkowymi cięciami…

… oszołomił…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones”)

IMG_8848 (2)

Z cyklu przeczytane: „SHOW” – … proste. Po PLAY musiało być SHOW. Zwyczajnie, nie można było ot tak zostawić historii braci. Leo i Aaron. Tak różni, tak niesamowicie i utalentowani. Czy mogą, ot tak zwyczajnie, po prostu żyć osobno? Leo i Sophie, Aaron i… jego całkiem nowe życie.

Jedno słowo, które podsumowuje tą opowieść: współczesna. Naprawdę przerażająco współczesna. Pełna normalnych młodych ludzi ze swoimi zwyczajowymi problemami, ale i takich, któzy zmagają się ze światem, który dla tak wielu jest marzeniem. Wyidealizowanym często aż do granic możliwości. Bo jak to jest być gwiazdą? Jak to jest mieć?

Ruescas po raz kolejny zaskakuje nie tylko delikatną męskością narracji, fascynującą swobodą pisania, ale i prawdziwością bohaterów. Jego postacie są takie… normalne, a to, co przydarza się bohaterom niezbyt wydumane. To po prostu opowieść o młodości, o miłości i wyborach. O dorosłości pojawiającej się nagle i zderzaniu się z nią. O rodzinie i przyjaźni, o codzienności i tym, co zaskakuje. O wszelkich powodach, by się uśmiechać i smucić, o dorastaniu, które nie zawsze jest wolnością…

O życiu… z muzyką w tle.

IMG_9817

Kwitnie…

Wszystko kwitnie.

Wiem, że to tylko chwila, że zaraz się skończy i zieleń wszystko zastąpi, ale na razie wszystko kwitnie. Zaskakująco, niemożliwe, dziwnie niesubordynowanie… jakby postanowiło udowodnić, że nagie gałązki też mogą być… dwuznaczne. Trójznaczne nawet? Ekhm… A płatki takie niewinne się zdają. Takie dziewicze niezależnie od odcienia bieli i różowości, od żółcieni i czerwoności.

Niezależnie…

Gdy nie ma jeszcze liści, gdy złapiecie wiosnę w tym momencie tylko gałązek i płatków, nagle uświadamiacie sobie, że to wszystko jest czymś więcej niż wam powiedziano. Niż was nauczono. Czymś ponad biel i czerwień, ponad niewinność i oczekiwanie. Ponad początek i niebyt końca. Czymś… kurna no pięknie jest po prostu. Jakoś tak wszelakie nadmorskie porosty dopełniają się razem z ową wczesną wiosennością. Jakoś ich twardość i przedwieczność dotyka niewinności szybkoprzemijalnej kwiatów i uczy się, a może tylko przypomina sobie, jak to jest… być chwilę. Bo przecież drzewa mają dla siebie przez cały czas, ale płatki tylko przez moment, więc się nimi cieszą…

Ścieżki nabrały dziwnie flirtującego zwyczaju, by znikać. Może i część z nich, szczególnie tych nadmorskich, bliskich skałom, została oczyszczona ze starych krzewów, przycięta i odkryta, ale i tak… znikają. Pod owym gęstym, grubiutkim, puchatym i filuternie uśmiechniętym dywanem kwiatów. Białych, zielonych listków, różowych, fioletowych, żółtych… zaspanych, tańczących w podmuchach wiatru. Możnaby się zwyczajnie w nich ułożyć i ukryć, nie powracać do świata, do tego, co inni uznają za normalność, po prostu leżeć i słuchać jak trawa rośnie. Jak robaczki pracują nad nowymi robaczkami i jak giną w paszczach niewielkich, kolorowych, pawich tak mocno jaszczurek i ptaszków. Usz, jakie to strojne wszystko, a jakie spragnione słońca…

… piękne.

IMG_0192

Właśnie… jaszczurki.

Coraz częściej coś szeleści w trawach, coraz częściej przestrasza, bo przecież nie my je, to niemożliwe. Coraz częściej coś po prostu grzeje się na skałach tworząc magiczność stokrotną. Bo one wyglądają jak bezpióre pawie. Jak te niesamowite tytanowe kwarce. Jakby ktoś je pokruszył i nimi obsypał i oczywiście najpierw klejem pomaział, a potem pozwolił im schnąć. Może i żmija zygzakowata się wam przydarzy, jeśli szczęście mieć będziecie? Ekhm, znaczy wiecie, ostrożnie z nimi!!! Z drugiej strony jaszczurki nie pragną zbytnio się z ludźmi spotykać, ale… może się wam uda i któraś popatrzy wam prosto w oczy, a może i zamruga?

A może spotkacie ptaszki wyżerające nektar, pyłki, czy co tam im w tych kwiatkach smakuje? No wcinają to przeraźliwie. Szybko, dziwnie zalatane, zaskakująco niepłochliwe, ale i ostrożne. Albo owce… no tak, rozsiadły się i rozmeczały na Bokulu. Maluchy czarne i białe, jakby kurcze wyjęte ze świątecznych obrazków. Aż mnie korci wsadzić im w pupcie te czerwone chorągiewki! No i wiecie, w cukier… Jest w nich coś takiego owieczkowo-barankowego. To jak przyciskają się do matek, jak bardzo pragną bliskości, a potem odbiegają i gryzą trawkę. Skubią i podgryzają i znowu chcą do mamy i płaczą… a matka odpowiada. Nie boi się, nie leci do małego, ma w końcu do nadrobienia sporo trawki, ale głosem daje znać, że jest tutaj, że nie trzeba się martwić, że wszystko jest w porządku, że to bezpieczne miejsce… że nawet z tym widokiem, nie płacą tyle za ten obiadek. Że serio, można skakać, bawić się i ssać cycka, gdy w oddali domki kolorowe i krzaczki są i drzewka i skałki barwne i zioła smaczne… i morskie fale.

Tylko, czy owce dbają o miejsce widokowe? Ech, kto tam je wie? Z nimi to człowiek się nie dogada… jak nas zaczął gonić miniaturowy Jezuskowy Lamb, to po prostu zdębieliśmy. mały, anielski niby, a taki rozwrzeszczany, taki namolny dźwięcznie i zębiska też miał jakieś takieś… no i te promienie? Może jest w nich coś bardziej boskiego, niż nam się wszystkim wydaje? No i w jaki sposób białe owce zrobiły małe, czarniutkie takie, no grafitowe i puchate… z kopytkami lśniącymi!!! No jak kurcze? I czy te czarne potem się wybielą? To w jaki sposób mamy owce usuwają plamy?

Człowiek przewietrzając się na wzgórkach i skałkach Wyspy, naprawdę zaczyna myśleć bardziej i mocniej.

IMG_0057

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.