Pan Tealight i Wspomaganie Wiedźmy…

„Legendy, mity i opowiastki.

Ot zwyczajne życia, tchnienia, przygody i wszelakie… występki. Przeszłości ich… Najczęściej, to oni nawet nie wiedzą, że są bohaterami? Zwykle i tak by to olali, zwykle, przecież kogo to obchodzi kto gada, gdy ty już jesteś w innym stanie skupienia i bez zmartwień, byleby gadali, bo tylko tak długo się żyje… ile w tych wspominkach, tyle razy ile ktoś pomni twoje imię, albo wydarzenie, albo ułamek historii przytoczy, tyle twój cień maca codzienność żyjących.

Wiedźma Wrona Pożarta tego dziwnego dnia leżała i cierpiała. Nie, nie cierpiała z powodu niewyodnego leża, mrówek po niej łażących – chociaż kurna się przebudziły i nadmiernie ją czułeczkami muskały, jedna to po ręce lazła i lazła i lazła, i już prawie, że była i doszła do otwartej, śliniącej się wiedźmiej paszczy, kiedy ta się obudziła. Nadal cierpiąc oczywiście. Obudziła, zmiażdżyła bezczelnie, ale z własnym cierpieniem mrówkę i ociągając się powlokła zezwłok własnej osobowości ku ablucjom. Nawet nie kwęknęła na Chochela – chochlika pisarskiego Wiedźmy, wielbiciela znoszonej męskiej, chowańcowej bielizny – który ponownie pogaduszki sobie urządził z kibelkiem, znaczy Studnią Życzeń i nawet nie błagając o samotność, po prostu przeszła do brutalnej rękoczynności. A potem usiadła i zamyśliła się. Nie bacząc na protesty głośne zza drugiej strony drzwi toalety, zwyczajnie… jakoś tak, może i niecodziennie, nie bacząc na ostrzeżenia, siedząc na studni zapadła w samą siebie, głęboko. Bo widzicie, coś się stało z historiami na świecie. Z tymi opisanymi, drukowanymi i tymi mówionymi. Z tymi rzucanymi na wiatr i powierzanymi trzcinowym polom. Tymi, co robiły i ośle uszy i nie trzymały moczu, podobnie jak sekretów… coś było nie tak. Z tymi szeptanymi, niewypowiedzianymi, wciąż się dziejącymi, rodzącymi, trwajacymi, kręcącymi. Z tymi, gotowymi, ale jednak nie zdecydowanymi.

Ale co?

Nie wiedziała.

Nie wiedziała co sprawiło, że dotąd zwyczajowo buntowniczo krążące w niej książki i opowieści, jakoś tak zaczęły zwalniać. Za czymś tęsknić, czegoś szukać? Jakby nagle wszystkie zdecydowały, iż należy się im ciąg dalszy!!! I to na ostrym wspomaganiu, z zaskakującymi wątkami…”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_1408

Z cyklu przeczytane: „Tajemnica starego mistrza” – … tom trzeci. Nowa okładka, ale treść ta sama. Pamiętnik młodego ucznia Stracharza, który teraz odkrywa, że jego bohater, jego Mistrz, tak naprawdę nie jest czystą kartą. Nie jest tylko bohaterem, pogromcą zła, ale kimś… ludzkim. Człowiekiem z przeszłością.

Naprawdę fajna zabawa i, co zaskakuje, niezależnie od wieku. W jakiś zaskakujący sposób, może to narracja, a może dorosłość Mistrza i jego ‚”znajomych”, a może nie nadmierna dziecięcość głównego bohatera… ale jednak powieść czytają i młodsi i starsi. Młodsi inaczej patrzą na dorosłych, a starsi nagle lepiej pamiętają czasy dzieciństwa. No i magia. Cóż, ta dostępna jest niezależnie od wieku!!!

Naprawdę polecam serię „Kroniki Wardstone” nie tylko dla mrocznego klimatu i magii, ale przede wszystkim dla dobrze opisanych stosunków między uczniem i nauczycielem. Dla dobrze skonstruowanej fabuły, dla ciągłych niespodzianek, dla owej… nieszablonowości narracji. Po prostu…

IMG_9790

Świat się kręci, cokolwiek się dzieje… on i tak prze do przodu. By wyprodukować więcej, by kręcić te kółka, pchać ten wóz, zwyczajnie… dalej i dalej i dalej. Ku jakiejś dziwnej nieskończoności. Jak się usiądzie na grubym dywanie kwiatów, obok szemrzącego strumienia, pełnego mistycznych zakrętów i całej tej jingjangowości, to człowiek choć nieruchomy, staje się elementem tego pędu. Tym, który patrzy i jest w stanie opisać i ptaków poruszenie i aromaty dochodzące ze wszystkich stron. Nic właściwie nie robiąc, tak naprawdę tylko będąc, maszynowo, robotowo oddychając i wydalając, zwyczajnie jest się częścią tego świata.

Chyba owo istnienie, doświadczanie prawdziwego bycia kawałkiem tego świata, jest niesamowicie widoczne, gdy świat dostępny osobie, jest względnie mały. Niewielki. Gdy nagle doznaje się dżetlaga tylko i wyłącznie przez to, że pokonuje się Wyspę w poprzek. Ot tak. Jakby człowiek serio, jadąc z Gudhjem do Rønne, pokonywał państwa. Jakby może i krainy geograficzne. Może i serio przekraczał własne równiki i południki i co tam jeszcze, izobary? Jakby mieszkał na takiej mniejszej, własnej ziemi. Gdzie serio spacer, może być wyprawą, która innym zabiera o wiele więcej czasu. Z północy na południe, z zachodu na wschód. Po zwykłej wycieczce, powracając do domu, czujecie owo miłe, słodkie zmęczenie. Ową niesamowitość odkrywania wciąż, codziennie, w jednym miejscu czegoś nowego… bycie Indianą Jonsem i Merlinem w jednym!!! Wszelkie możliwości, wszystko na wyciągnięcie ręki. Tylko patrzeć i słuchać, smakować i wdychać…

Mały świat Wyspy, zwykle zamknięty, zwalniający, gdy pogoda zwala z nóg, gdy mija sezon turystyczny, albo zwyczajnie… wszechświat bierze wolne. Tutaj nikt nie biega. Znaczy, no dobra, biegają, ale bez pośpiechu. Nawet ci, co biegają, wolą przecież sam bieg od wygranej! Tutaj wszystko jest trochę asta maniana i wyględnie Scarlett O’Hara. Ale też, poprzez ową dziwaczną codzienność, to, co zwyczajne, dla nas jest podróżą. Ludzie dzielą się na mieszkających na Północy, Południu, Wschodzie, Zachodzie i Środku. Jakoś tak. Jakbyśmy powracali do odległej przeszłości, w której używano tylko nóg i łódek i mierzono świat: krokami. Czy będę w stanie dojść tam i wrócić w ciągu jednego dnia? Oto moja miara odległości. Zwyczajna, prosta i zaskakująco naturalna.

Cokolwiek dalsze, jest już PODRÓŻĄ.

IMG_5128 (2)

Chowam się ostatnio namiętnie w krzakach, zdając sobie spraę z tego, iż dla spoglądającego z daleka przechodnia, wyglądam, jakbym robiła podróżną kupę. Albo siku, no wiecie, te żeńskie anatomie!!! A ja się chowam i wącham. Wącham wiosenne kwiecie, które kurna dziwnie mocniej w tym roku pachnie. Dziwnie bardziej jakoś tak zaskakuje i zniewala. I chociaż drzewa i krzewy dopiero zaczynają się kwiecić, to na ziemi, trzeba przyznać, całkiem miło się zrobiło. Oj pewno, że można się kłócić co do nazwy kolejnego pąka, ale co tam… najważniejsze, że są. Jakoś tak się człowiekowi lżej na duszy robi, jak je widzi. Jakoś tak po prostu nagle owo dziwne przeczucie, owa lękliwość podprogowa, ustępuje. Oj tak, ponownie bałam się, że nie będzie więcej listków, że wszystko zostanie takie gołe, gałęziaste i dziwnie nieruchome. Takie… beznadziejne? Pewno, że to nie pierwsza wiosna w moim życiu, ale pomyślcie… jakby to było, gdyby owych zmian pór roku nie było? Gdyby nagle się okazało, że wiosna odmówiła podjęcia pracy i zachęcania do jajeczek, gniazdeczek i pączusiów?

Mniejsza o strachy!!! Na spacer marsz!!!

Wyłazi człowiek i odkrywa stare na nowo i od nowa, no i nowe, po raz pierwszy dotyka wszelakimi zmysłami, zmyślonymi często. Jakoś tak tutaj zawsze jest coś do zobaczenia, coś, co warto pomacać, powdychać, poprostu poznać lepiej. Wysłuchać kolejnych opowieści kamyczków, gałązek szpeczących o parach, któe nie skorzystały z odludzia… chociaż bardzo bardzo bardzo chciały… No właśnie, taka Wyspa, a kurcze jeszcze nie wpadłam na migdalącą się parę? Ale serio, przecież wybieram często te nieuczęszczane ścieżki!!! A wciąż nic. Czasem tylko jakieś gacie, skarpetka… ale zawsze z prawej nogi. Chociaż, może ten ktoś miał tylko prawe, znaczy obydwie prawe miał? Hmmm? Może i są tacy, co mają ino lewe nogi? Może? No mniejsza… bynajmniej nie trafiłam. Może to sprawa tego, że na Wyspie lądują ci spragnieni samotności, ciszy, naukowego ściśle odosobnienia i raczej… no wiecie, dorośli. Z dziećmi, a dzieci nie sprzyjają romantycznej samotności. Albo ci bardzo dojrzali, którzy dobrze wiedzą, że dla dobrego bzykania potrzebna jest emitująca spokojność samotność, odosobnienie, ściany i kocyk. Dach i wszelaka możliwość krzyków nieartykułowanych. No wiecie. Filuterne bezpieczeństwo bzykania… miejsce, w którym po prostu nikt nie będzie się gapił, nikt nikogo nie zaskoczy i w ogóle. Bo w końcu to jest ważne, a z czasem nawet ważniejsze.

Tak się zastanawiam, czy Wyspa jednak nie robi z nas bardziej ekshibicjonistycznych stworzeń. Bo wiecie, firanek nie mamy w oknach, ogólnie mówiąc nie widać, by ludzie nadmiernie dbali o ciuchy. Jakoś tak można być po prostu sobą. Nikt się nie przechwala, nikt nie przesadza… poza oczywiście kwiatkami w ogródeczkach, chociaż większość i tak wybiera ino trawy. Jakoś tak aż nazbyt wiele rzeczy nie jest ważne!!! Można łazić w kaloszkach dzień cały, a i serio, ogólnie mówiąc, po prostu zewnętrzność nie gra takiej wielkiej roli, jeśli gra ją w ogóle… Hmm?

Więc jak to jest?

A Królowej oczywiście składamy najlepsze życzenia urodzinowe!!!

IMG_5227 (3)

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.