„Lustereczko powiedz przecie… któż jest najpiękniejszy w świecie?
Oj tak.
Tyle się nasłuchały tych zaklęć, wyliczanek, tych wierszyków z kiepskimi rymami i próśb oględnie rymowanych. Teraz nawet nie odbijało im się… nic. Kompletnie. Całkiem matowe, ale z dokładnie wypolerowanymi ramkami, przez pluszowe, szare króliczki, których pozbyto się z domu na rzecz tych tęczowych… założyły sobie niezłą komunę w podziemiach Białego Domostwa. Ale akurat Lustro Królowej Pośniegu, które zgodziło się odsłonić swoją przeszłość, pozostało ukryte za piecem. Podobno miało jakąś umowę z Wiedźmami z Pieca, ale nikt się nie wtrącał w takie sprawy w tym miejscu. Wiadomo tylko, że Ojeblik – mała, ucięta główka, brała też w niej udział. Dzięki czemu ostatnio jej włosy, zwykle niesubordynowane, splątane byly w normowane i odznaczone kłosy i warkocze. A w nich pyszniły się, dziwnie wciąż żywotne, świeże fiołki, dorodne śnieżynki, krokusy i przebiśniegi.
A wszystko za sprawą Lustra.
Wielkie było, a jednak niewidoczne dziwnie. Gdy pragnęło być dostrzeżone, nie można było przejść obok niego bez pokłonu, ale zwykle, chociaż fizyka udowodniłaby, że wisiało, to nikt go nie widział… Owalne takie, wysokie, ze srebrzystym lusterkiem i oprawą drewnianą, a może z kości jakiegoś zwierza, która składała się z liściastych gałązek, poprzetykanych śnieżynkami. Były w niej i wiosenne kwiatki i dziwne, mało roześmiane, wyraziste, długouche twarze… które, przysiąc byś mógł, mrugały wielkimi, wodnisto-niebieskimi oczami…
Raz, tylko raz jedyny, Lustro zdecydowało się porozmawiać z Wiedźmą Wroną Pożartą Przez Książki. I ona i ono bardzo tego nie chcieli, ona poprzez strach, który lustra w niej zawsze budziły, a ono… cóż, tego nie powiedziało. Choć opowiedział tak wiele. O życiu, w którym zmuszano go do odbijania i korzystania z mocy, która wiedziała i mogła wszystko. Siedzieli do siebie bokiem, ono nie odbijało niej, a ona nie patrzyła mu prosto w zwierciadło… słuchała tylko o rozbitych rodzinach i klątwach, w które zamieszane były szklane okruchy ze srebrną duszą… o owych wszelkich odłamkach, które wciąż obciążone mocą tkwią w ziemi, na każdym kroku, na każdej z dróg, czekając, gotowe na to, by wbić się komuś prosto w duszę… Tak bardzo urażone, tak przesiąknięte marzeniami i pragnieniami innych, nigdy naprawdę nie wysłuchane. Tęskniące, lekko, może miejscami tylko, wierzące, że świat mógłby być dla nich inny, a nie tylko one zawsze dla świata, przerażone tym, że ktoś mógłby się od nich odwrócić, zapomnieć o nich, nagle przestać… a potem rozbić?
Wiedźma Wrona słuchała i płakała. A z jej łez, dziwnie ciężkich i gęstych wypadały szkiełka…”
(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)
Z cyklu przeczytane: „Trup Gideona” – … rozkręca się!!! Bo pierwszy tom tej trylogii mnie nie porwał. Jakoś ak raczej przygnębił i trochę znudził, ale drugi, cóż, jest już lepiej!!! Nasz bohater wraca do swojej przeszłości. Do czasów pracy w dość niepewnym biznesie. Wiecie, wybuchowym!!!
A wszystko przez znajomego z pracy, za bardzo radioaktywnego!!!
Gideon nie przejmując się wiszącym nad nim wyrokiem śmierci, wybiera kolejną misję dla dziwnego zleceniodawcy (którego możecie znać, jeśli czytaliście inne książki tego autorskiego duetu). Tym razem ma wyjaśnić, ponownie w ostrych granicach czasu, kto i gdzie podłożył ładunek wybuchowy. Tylko… czy naprawdę chodzi o bombę? I dlaczego pokojowo nastawieni ludzie mieliby robić takie dziwne rzeczy? I czy miłość… wciąż może stanąć na jego drodze? A wszystko ponownie w pustynnych granicach, pomiędzy laboratoriami i… tym razem też przeciwko wszystkim!!!
Tak, Gideon Crew jest sam!!!
Porywająca, szokująca, gdy uświadomisz sobie, że ludzie mogą być aż tak porąbani, że ich wiara może sprawić, że twoje cierpienie wzniesie ich ku wyższym stipniom wtajemniczenia. Dobrze zbudowana, trzymająca w napięciu, przez cały czas zwyczajnie jazda szaleńscza i bez trzymanki! A potem… i tak zostaje cała masa pytań!!! Bo przecież… wciąż ktoś ma marzenie, a gdy istnieje firma uznająca prawie każde marzenie za wykonalne, to dlaczego nie zająć się znowu pewnym, nadzwyczaj znajomym, kosmicznym nasionkiem?
Mieszanina sensacji i powieści przygodowej. Trochę nadmiernej mocy, sprawiającej, iż mimo ran wszelakich nasz bohater wciąż żyje, ale co tam… w końcu o to chodzi, czyż nie?!!! A może…
Ubrania?
Widzicie, na Wyspie mamy i twórców ciuszków i tych, którzy malują materiały. Tkających mamy i dziergających na pęczki. W srpawie mitenek to serio w każde drzwi można puknąć i się jakieś znajdą. Jednakowoż… Widzicie, mamy specyficznych wielbicieli trepów… no właśnie, co jest z tymi trepami? Wiecie te takie drewniaki! Całe z drewienka i ze skórzaną górą? Chodzicie w czymś takim? Bo ja nie mogę. No zwyczajnie nogi mi nie chodzą, znaczy stópki bolą i błagają o ucieczkę od tej tortury. Serio zrobią wszystko, byle tylko je zrzucić i zapieprzać na bosaka!!! A jednak tutaj trepy takowe stoją przed każdymi drzwiami. No i siedzą na co drugiej parze stóp!!! Wydaje się, iż to ukochane obuwie wszelkich żeglarzy i rybaków, no i tych, co po prostu lubią się bujać na falach. A ja? A ja tego wciąż nie rozumiem. Mnie drewniaki po prostu bolą… ale miało być ogólnie o knfekcji męskiej, żeńskiej i nijakiej. A raczej… widzicie u nas to każdy nosi to, co wszyscy. Czyli odzież wszelako roboczą. Kombinezonik, dresik, do tego kolorki szaleńcze, wyraziste i widoczne… bo odblaski są ważne!!!
Pamiętajcie o nich!!!
Kombinezonik.
Widzicie… odzież robocza tutaj używana jest przez każdego. Zdaje się, iż Tubylec Zwyczajowy, czyli Homo Wyspensus, posiada w swojej szafie co najmniej dwa komplety łatwych do nabycia wierzchnich otoczek. Szarych takich, idealnych na poranne wyjście po chlebek, ale i dobrych do odmalowania tylnych pieleszy domowych, albo czyszczenia rynien. Jaskrawożółte, tudzież właściwie słoneczne takie, jak te smrodki turki rabatkowe, specyficzne są szczególnie dla osobników strikte namorskich. Wiecie, widzieć ważna rzecz… Gdy taki osobnik nagle, wciąż się kołysząc oczywiście, by rytmu nie złamać w sobie, wyjdzie nagle na twór bardziej stały… czyli ziemię, widać go naprawdę. Jest jak małe, lekko podenerwowane słonko, kóre nagle odbija się od szosy. Wkracza w świat tych naziemnych i dziwuje się ich postępowaniom, niczym serio jakiś krasnal z innego świata. A przecież ci co na wodzie, podobno też z ziemi pochodzą? A może jednak my wszyscy z wody? To jak to w końcu jest? Znaczy wiem, że my z wody, ale trudno czasem uwierzyć, iż wyglądający jak kapitan Ahab mężczyzna o czarownej, posiwiałej brodzie i loczkach półdługich, mógłby mieszkać na Wyspie, a nie na jej wodach… nawet w tym odblaskowym, wodoodpornym częściowo ubranku…
No i są jeszcze te stroje maskujące. Wiecie, do wszystkiego, dla każdego, w każdym rozmiarze. Do robót codziennych, do tych ogrodowych i tych wszelako wewnętrznych. Dobre do przeprowadzek, do sprzątań wiosennych, do posiedzenia w krzaczkach, gdy serio przypili kogoś na rowerze. Albo do wypadu na miasto. Bo widzicie… wszystkie te, podobno jakże pracownicze wdzianka łączy to… że kurna szalenie są czyste i odprasowane!!! Jak to możliwe? Czyżby Tubylcy unikali wszelkich form gniecenia? Siebie samych i odzienia? I co z tą czystością? Każdy wygląda, jakby się na wybieg wybierał! Czy na Wyspie, ogólnie ujmując rzeczy sprawę, ludzie się nie brudzą? Nie pocą, nie świnią, nie błocą?
Słonko grzeje, wietrzysko wieje. Ludziska szaleją za tą całą zorzą, a ja przyznam, że mi ni zorza, ni zaćmienie po łbie nie chodzą. Znaczy nie, cobym łeb miała taki wielki, coby własnych satelit potrzebował, tudzież stawał się słonkiem dla innego układu łbów. Zwyczajnie… jakoś nadmierne myślenie mnie ogarnia. Legendy zaprzeszłe mi się przypominają, mówiące o siłach i przepowiedniach związanych z takim, a nie innym kolorem nieboskłonu. Dziwne przesądy, a może tylko przeczucia? Podobnie rzecz się ma z zaćmieniem. Kto to widział, by wiosenne początki powiązane były z tyloma kosmicznymi widziadłami? No i… wiecie, kiedy ostatnio kazali mi oglądać zaćmienie, przeżyłam mały koszmar… to dziwaczne uczucie, lodowca nnagle suwającego cię dziwnymi kajdanami, odbierającego umiejętność śnienia, marzenia i nadziejowania się, było okropne. Nie chcę tego przeżywać znowu, więc mnie z zaćmieniem proszę nie wiązać. Inaczej dupsko wystawię i będzie… nie zaćmienie, ale światłość prawdziwa. Bo gołe oczywiście będzie!!! Wiecie, psychicznym wolno wszystko!!!
Ha ha ha!!!
A zresztą.
Ostatnio jak kazano mi oglądać zaćmienie, mówiono, że to ino raz w życiu… a od tego czasu kilka zaćmień minęło, więc… o co chodzi w tym świecie? Czyżby teraz to, co raz w życiu, przyznawane było o wiele częściej?
Ludzie, nawet tutaj, zapakowali się w śpiwory i inne woreczki grzewcze i siedząc na wszelakiej, wyspowej północy, próbują coś zobaczyć. Myślałby człowiek, że kurcze jak na północy mieszka, to ta zorza będzie widoczna, a jest ino… bardziej odczuwalna. Nocą zdaje się, że moc snów zdaje się szaleć i przesadzać. Hmm, może i jest w tym coś świetlistego? Ale jeśli chodzi o niebiosa, to ino gwiazdy, w oddali sporadycznie przemykający między drziami samochód… no i światła z gaardów. Jeśli w ogóle w nich ktoś jest. Znaczy wiecie, niekoniecznie ludzie, w końcu skrzaty jeszce nie wróciły w dzicz. Wciąż jeszcze mieszkają w domostwach, gdzie cieplej i zjeść coś można. I popodglądać ludzi. Wiecie, ludzie to zawsze są zabawne. Serio!!! Zawsze!!! Nawet jeżeli spędzają noc wpatrując się nie w tą stronę nieba, co trzeba.
Ale wracajmy do kombinezonów.
A dokładniej do tak zanej wstydliwości. Widzicie, jeszcze kilka lat temu każdy zwyczajnie przebierał się na plaży, obecnie… tylko starsi, mniej telewizję oglądający. Okazuje się, że uznawani przez reszę świata za najbardziej szczęśliwych i wyluzowanych Duńczycy, w rzeczywistości są coraz bardziej zawstydzeni. Podobno to wina telewizji, ale… kto kazał im ją oglądać? I prasę dziwacznę czytać? Kurcze!!! Widzicie, teraz wszędzie plastik. Może i serio już niedługo będziemy, nawet na Wyspie, osobnikami jak z filmu „Surogaci”? Willis jest w nim świetny!!! A tak przy okazji – najlepszego urodzinowego Panie Die Hard!!! Milion lat!!!