Pan Tealight i Alonso Wciórności Portekmajster…

„Właściwie poranek jak zwykle zdążył się zmienić w popołudnie, nim Pan Tealight zdecydował się wstać. Ostatnio serio nie miał romansu do dni. Jakoś wolał noce i spanie i nocne podjadanie… może to ta zorza, a może przemęczenie wiosenne, czy coś? Ale jednak dzisiejszy popołudniowy poranek wybudził go od razu. Od czubka szarej głowy, po krępujące nieobecności paluchów… A co się działo? No wiem, niecierpliwość czasów Wielkiego Brata, co?

Już bieżę z odpowiedzią.

Ścieżynką biegnącą dotąd spokojnie, niezbyt prosto, z wybojami i pod wronami, pomiędzy Wiekuistym Polem Zieleni i Seniorem Windmillem biegła nader szybko, osiągając prędkość wyraziście łorpową z niecierpliwym i dziwnie radosnym rozbryzgiem atomowym, Wiedźma Wrona Pożarta. Nie była zwyczajna takim ruchom swoich krótkich nóżek, więc Pan Tealight popatrywał na nią z widocznym zainteresowaniem, a Senior Windmill aż podkasał ekshibicjonistycznie skrzydełka ze zdziwienia. Wiecie chodząca Wiedźma Ptaszydło to norma, ale biegnąca… Za nią zaś prawie leciała, choć raczej dotykała ziemi dziwna, na pozór ludzka konstrukcja. Dwunóżna, dziwacznie chuda, odziana w jakiś surducik, który mocno się opinał, sprawiając pewno, że opływowość sylwetki była zachowana mimo sporego, krągłego jak piłeczka, brzuszka biegacza… kolorowa była, ale i blada na twarzy, chociaż, czyżby to były wąsiki? Męska znaczy? A może tylko pobrudził się czekoladą?

I czego chciał od Wiedźmy?

Ojeblik – mała, ucięta główka – bardzo ostatnio zazdrosna o cielesność wspomnainej potoczyła się za biegaczami, najpierw obijając się boleśnie o framugę, stopnie, płotek, mostek… Szybka była, dopadła i zaczęł obgryzać… chyba pięty mężczyzny z brzuszkiem. A może takie miał ciżmy na szpileczkach?

Usz dziwak!!!

Pan Tealight machnął dłonią i szybciutko, z lekkim świstem i mgiełką oparów wodnych, na parapecie pojawił się kubek z herbatą, a w dłoni szarego pana, wielka lupa. Tak, teraz widział dobrze. Lepiej nawet… widział dokładnie, że mężczyzna, podgryzany przez Ojeblika, skuteczie i wypluwany, czymś machał i wrzeszczał. Oj tak, pluł dookoła pożółkłą śliną i… czymż jeszcze… Czyżby to były one? Czyżby tak naprawdę ten pokurcz znalazł jedyną prawdziwą rzecz, której bała się Wiedźma Ptaszydło?

BAZIE?!!”

(„Sklepik z Niepotrzebnymi” Chepcher Jones)

IMG_6894

Z cyklu przeczytane: „Time Out” – … powalające! Zakończenie jednej z tych trylogii, których nie da się po prostu zapomnieć. Odłożyć na półkę. Spoglądasz na komórkę i zaczynasz odczuwać dziwny strach. Od razu wyciągasz baterię i kartę… zamykasz się i spoglądasz w górę. Na ciemne, nocne niebo poprzetykane gwiazdami…

Czy oni patrzą?

Koherencja wpadła na kolejny pomysł. Wykorzystując miłość ludzi do gadżetów, nagle zmienia się w coś upragnionego, ukochanego. Ale jakie są tego konsekfencje? Co tak naprawdę dzieje się z ludźmi?

Czy wciąż są odpowiedzialni za swoje czyny?

Jedni spoglądają na trylogię Eschbacha jak na fikcję z przyszłości, inni… może bardziej świadomi, raczej na coś, co już się dzieje. Na sprzedaż człowieczeństwa, dostępowanie od prawa do posiadania własnego zdania. Na handel nie tylko uczuciami, ale przede wszystkim… własną wolnością! Tylko, czy gdybym powiedziała nie kupuj okularów Googla, lub nowego jabłkowego zegarka… posłuchalibyście mnie? Nie sądzę!!! Dlatego Eschbach jest tak przerażający. Dlatego tak barzo szokuje… ale tylko tych, którzy widzą w natarczywości reklam przesadę. Którzy potrafią powiedzieć – mam własne zdanie i nie jest one zgodne z tym, co głosi pudełko z obrazkami!!! Jestem sobą, a nie produktem noszącym produkty!!!

… a ty?

IMG_5556

Niektórzy się śmieją, że Bornholm, to wyspa z klimatyzacją. I rzeczywiście jest w tym jakaś racja. Poza ostatnim latem, które rozpuściło nas dokładnie i sklarowało… zwykle trzeba mieć jakąś bluzę na ramionkach. Może i na plaży jest się racuchem i sadzonym jajem mocno ściętym, ale jednak wystarczy wleźć w cień i już człowiek chłodnieje. Wiecie co? Kocham to w mojej Wyspie!!! Co jak co, ale nie jestem jedną z wielbiących smażenie się osób. Nie rozumiem opalania się i takich tam… nieruchomych leżeń. Może i jest w tym coś, ale ja tego nie widzę, sorry miśki!!! Mi zwyczajnie jest za ciepło. Ale jeśli chodzi o ciepełko, to wolę pływanie i robienie z siebie wariata w wodzie!!! Bo czemu nie? W końcu większość z tych ludzi, a raczej wszyscy, to turyści, więc co… najwyżej pojawię się w dziwnym filmiku na youtube! Who cares?!! A reszta zachowuje się jak ja. Na przykład moje ulubione tzw. starsze panie, które niezależnie od pogody siadają na kamiennych umocnieniach portu, ściągają niewymowne i plusk… bo czemu nie? Przyznaję, że podejrzewam, iż to właśnie owym zimnym kąpielom zawdzięczają swoją żywotność i urodę. Bo widzicie… u nas panie się nie starzeją. Panowie tak, ale nie panie. Wyspa w końcu hest dla nas!!! To baba!!!

Słoneczko przygrzewa, więc w ogródkach pojawiają się mniej zakutani Tubylcy. Spragnieni i ciepełka i ziemi. Jakoś tak u nas powiem wam, wszystko rośnie, że aż szkoda sobie nie pogrzebać w glebie. Zresztą, podobno takie grzebanie odpręża… teraz już wiem, czemu jestem archeologiem! Przez rozprężenie!!! Ale zdaje się, że wiosna będzie krótka, czy też bardziej sprężona, nici z leniwości. Jakoś tak owe jej pierwsze zwiastuny pochowały się do ziemi, a i te następne zwlekają, pewno wybuchną raz a dobrze i tyle je widzieli. Dlatego latam po drzewach i pyłki pierwsze zbieram jak zwykle starając się uniknąć baziowych kotków. Moje to w końcu przekleństwo. Zło najwyższej mocy… lepią się wstręciuchy do owych gałązeczek brązowawych i żółtawych, do owych lekko zielonkawych… Człowiek nawet nie myślał, że tyle ich rodzajów. Ale wszystkie są złem. Włochatym i milusim w dotyku! Dlatego łatwo wiecie, je rozpoznać. W końcu zło zwykle jest małe, kuliste, puchate i dziwnie wtrącające się w czyjeś poczucie własnej wartości, tudzież i sympatyczności. Tak… bazie w natarciu, ale co dziwota, święta idą. U jednych już jaja w natarciu, u innych szyneczki się peklują, a jeszcze inni olewają to wszystko i jadą na jakieś całkiem eggs free wakacje w inych krajach…

Czy Wyspa kocha Paske? Hmm… nie wiem!!!

IMG_1556

Z racji rozpoczęcia przedsezonu, w powietrzu czuć rozprężenie. Jakby wszyscy sobie odpuszczali w końcu coś. Nadmierne bycie ludziami, nadmierne banie się o wszystko… w końcu u nas to nie pory roku mają największy wpływ na mieszkańców, a właśnie owe sezony. A może chodzi o ludzi? Wiecie, tych mniej więcej znajomych, którzy zaglądają na Wyspę traktując ją jak bardziej rozrywkowo spokojnościowy dom, a może… tych nowych? Może tak naprawdę większość z nas pragnie właśnie tego corocznego nowego? Nowych ludzi, zachwyconych, nie do końca rozumiejących co się dzieje, gdzie są i co powinni robić z tym żółtkiem przy wędzonej rybie? Dlaczego, gdy prosisz o wodę, dają ci kranówkę i zemu ona smakuje lepiej niż naiwny Evian? I o co chodzi z tym hukiem zaskakującym szczególnie tych nie znających morza? I czemu te drzewa tak bardzo chcą się do wszystkich tulić? A te ptaki? Czy serio tych mew nikt nie karmi?

Kilka ze znanych miejsc campingowych znika z mapy Wyspy. Kilka innych z chęcią zmieniłoby właścicieli. Cóż, może i nie mam nastu par butów, a i spraszać mnie w gości lepiej też nie, bo przecież chyba worek na śmieci bym założyła – chociaż gdyby dodać modną metkę D i C na przykład, to by uszła – to jednak zdaję sobie z tego sprawę, że wielu na Wyspie nie mogłoby żyć bez Turyścizny. Bez owej zmienności, bez napływu tak zwanego szerokiego świata, a potem okrsu względnego spokoju. Bez tej pracy, jaką dają… bez owego dziwnego pozwolenia, jakiego potrzebują niektórzy, by tutaj żyć. By mieszkać w świecie bez zgiełku i szaleństwa, w owej nabożnej powolności. Zwyczajności… Może turyści pozwalają nam właśnie na to, na pozbycie się jakiś wydumanych uczuć, poczucia mniejszości, tudzież uczucia winy, że żyjemy na takim małym, pięknym, niewyobrażalnym kamienistym cudzie?

Ludzie z zewnątrz, zwanego zwykle Resztą Świata, raczej nie rozumieją jak można tak żyć. Bez wielkich sklepów, głośnych klubów, knajp i całego tego tałatajstwa. Nie widzą naszych muzeów, artystów dostępnych dzień w dzień, a przede wszystkim całej tej dziczy. Nie widzą zmienności przyrody, zadziorności jej tworów, a już na pewno, nie rozumieją rozsmakowania się we względnej samotności. W zamyśleniu. Pozwoleniu wyobraźni na wylezienie z człowieka i kroczenie obok niego. Tutaj wszelakie magiczne stworzenia są przecież codziennością namacalną… nawet w drugiej połowie marca. Nawet wtedy, gdy świat zawisł pomiędzy chłodnością, a słonecznym rozpasaniem. Gdy wszystko jeszcze jest takie niezielone, takie szczupłe jakieś, niepełne i naguskowe… Wtórne zdziczenie? Ale czy my kiedyś w ogóle mogliśmy być dzicy?

IMG_1561

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.